Pomysłów na improwizowaną linkę do łuku ogniowego z różnego typu folii z tworzywa jest dużo, ja pokażę tylko kilka możliwości. Zestaw do łuku ogniowego (świder i podstawkę) zrobiłem z sosny, łuk z gałązki brzozowej, a docisk ze zgniecionej puszki po piwie. Wszystko to zebrałem po drodze. Z narzędzi miałem nóż, z którego korzystałem, chociaż powinienem, by nawiązać do pozostałych elementów, zrobić go z tego, co mogłem znaleźć w trakcie wędrówki, a wiec np. krzemień czy szkło. Nie miałem jednak czasu na to i skupiłem się tylko na elementach do łuku.
Do zrobienia improwizowanej linki do łuku użyłem materiałów znalezionych na wysypisku śmieci: izolacji przewodu elektrycznego, plastikowej folii, worka po nawozie i reklamówki.
Z przewodu elektrycznego pozostała tylko biała, zewnętrzna izolacja z tworzywa. Dość rozciągliwa, mimo to bez problemu wytrzymała kilka prób wiercenia.
Z plastikowej folii, worków i reklamówki wyciąłem pasy o równej szerokości na całej długości i skręciłem je, tak jak skręca się sznurek. Im cieńsza folia, tym szerokość wyciętego pasa powinna być większa. Orientacyjnie przy cienkiej foli z reklamówki wycięty pas miał szerokość ok. 10 cm, po skręceniu otrzymałem elastyczną linkę o grubości ok. 0,5 cm. Bez problemu taka linka wytrzymała tarcie powstałe przy pracy łukiem i wygodnie się nią pracowało. Przy grubszej foli z worka po nawozie wycięty pas miał połowę tej szerokości. Linka miała ok. 1 cm grubości, była sztywniejsza niż poprzednia, nieco trudniej było mi wprowadzić świder w obroty.
Rzemień czy linki, jakie można kupić w sklepie są dużo wytrzymalsze od takich improwizowanych linek zrobionych ze śmietnikowej folii. Zakładając jednak, że znaleźliśmy się w terenie w sytuacji, kiedy nie mamy przy sobie żadnej linki ani nic, z czego można było by ją zrobić, czy zastąpić, to najłatwiej będzie nam o kawałek wszędobylskiej folii. O obszary nieskażone działalnością człowieka, bez żadnych śmieci coraz trudniej. Ważna jest więc umiejętność korzystania ze wszelkich dostępnych materiałów, w tym ze śmieci.
Z założenia improwizowane linki służą do jednorazowego uzyskania ognia i spełniają swoją rolę. Zaletą ich jest szybkość i prostota wykonania oraz powszechność materiału. Czasem śmieci bywają przydatne.
wtorek, 29 listopada 2016
sobota, 26 listopada 2016
Hubka do krzesiwa tradycyjnego z trojeści amerykańskiej (milkweed)
Pojechałem dziś na wschód do znanej sobie żwirowni po krzemień. Potrzebuję go zarówno na przyszłoroczne warsztaty jak i dla siebie, do łupania. Prócz krzemienia nazbierałem grzybów, jabłek, nakopałem korzeni dzikiej marchewki, wiesiołka, łopianu, nazbierałem materiałów na świdry ogniowe. Dzień był bardzo udany z jeszcze jednego powodu. Zwiedzając okolice zupełnie przypadkowo znalazłem w pobliżu starego, opuszczonego drewnianego domu uschnięte łodygi trojeści amerykańskiej. Ktoś posadził ją dla ozdoby w przydomowym ogródku.
Trojeść amerykańska (Asclepias syriaca), w języku angielskim nazywana milkweed (mleczny chwast), z uwagi na to, że wydziela mleczny sok (trujący). Trojeść to rzadko spotykana u nas roślina, sadzona czasami dla ozdoby, antropofit zadomowiony. Dlaczego ucieszyłem się ze znalezienia tej roślin, w dodatku już oschniętej? Otóż dowiedziałem się, że w krajach gdzie ta roślina jest pospolita, między innymi w USA, puch znajdujący się w kolczastej torebce po wysuszeniu używany jest jako hubka do krzesiwa tradycyjnego. Puchu nie trzeba w żaden sposób preparować i łatwo chwyta iskry z krzesiwa.
Dzień był słoneczny, krzemień miałem, nóż z głownią ze stali węglowej również, nic tylko krzesać. Puch z torebki nasiennej zrolowałem w dłoniach, tak by poszczególne włóka był bardziej zbite. Jeśli się tego nie zrobi, to tak jak w przypadku innych puszystych materiałów roślinnych skrzesana iskra spowoduje zapłon pojedynczego włókna po czym zgaśnie. By hubka dobrze działała włókna muszą być blisko siebie, zapłon jednego włókna spowoduje rozprzestrzenianie się na sąsiednie.
Po kilku uderzeniach puch trojeści zajął się od iskier, bez problemów, żar zaczął się pięknie rozprzestrzeniać. Było to moje pierwsze spotkanie z tą rośliną. Jestem zadowolony z tego, że udało mi się skrzesać iskry na puch nasienny trojeści amerykańskiej. Zbyt rzadka jest to u nas roślina, by myśleć poważnie o niej jako o hubce. Jest to ciekawostka związana z tematem, na zasadzie, u nas też to rośnie i działa.
poniedziałek, 21 listopada 2016
Dziki chleb, chlebinica, susak
Sprawdźmy Waszą znajomość dzikich roślin jadalnych. Jaka roślina bywa nazywana dzikim chlebem? Podpowiem, że jest smaczna, kaloryczna i łatwiejsza do przygotowania niż pałka, korzenie łopianu czy żołędzie dębu. To łączeń baldaszkowy (Butomus umbellatus), wieloletnia roślina wodna, dość pospolita w wodach wolno płynących i stojących. Łączeń nazywany bywa susakiem, chlebownicą, dzikim chlebem. Nie przypadkiem nazwy ludowe odnoszą się do chleba.
Kłącza łączenia są jadalne, na Syberii często były pieczone w ognisku zamiast ziemniaków. Jakuci, Kałmucy, narody Rosji i Kaukazu jedzą korzenie pieczone na żarze, smażone, gotowane, robią z nich mąkę.
Kłącza łączenia baldaszkowego zawierają 33% skrobi (wg innych źródeł ponad 50%), 5-10% białek i niewielkie ilości tłuszczu. Łączeń baldaszkowy nie ma negatywnego wpływu na zdrowie człowieka, jedyny minus to jego działanie przeczyszczające w dużych ilościach. Zwykle łączy się go z innymi roślinami i ten problem znika. Trudno zjeść jego większą ilość, ja po zjedzeniu kilku pieczonych kłączy miałem uczucie sytości. Kłącza zbiera się późną jesienią, powiedzmy gdzieś tak od września. Jeśli potrafimy rozpoznać roślinę tylko po kłączach to zbiór możliwy jest aż do wiosny. Kłącza podłużne, zwarte, z licznymi odrostami, włókna są cieńsze i jest ich mniej niż w pałce. Bardzo wydajne w zbiorze, choć na ich oczyszczanie trzeba średnio poświecić nieco więcej czasu niż na kłącza pałki. Poza tym jest rośliną mniej u nas rozpowszechnioną i znaną.
Najprostszy sposób przygotowania kłączy do jedzenia to ich upieczenie na żarze, wystarczy je tylko opłukać wcześniej. Po upieczeniu nożem usuwamy wierzchnią cienką spaloną skórkę, a jemy białe wnętrze. Mi tak upieczone kłącza smakowały bardziej niż kłącza pałki.
Najczęściej kłącza były suszone i mielone na mąkę. Z 5 kg świeżych kłączy można uzyskać ok. 1 kg mąki przypominającą razową mąkę pszenną. Nie trzeba ługować, odgoryczać. Mąka z kłączy łączenia stanowi dodatek do innych mąk, z których można wypiekać chleb, podpłomyki, ciasteczka itd.
Puree z kłączy łączenia. Oczyszczone kłącza gotuje się 30 minut w osolonej wodzie, następnie miksujemy, dodajemy posiekany szczaw, cebulę, olej, przyprawiamy solą i pieprzem.
Kłącza po oszczenieniu można smażyć, dodać do zupy czy innych potraw.
W tym roku robiłem próby, co można zrobić z tej rośliny. Za rok planuję zebrać większą ilość kłączy i przerobić na mąkę, a następnie wypiec z niej chleb. Polubiłem tą roślinkę, daję jej dużego laika :)
wtorek, 15 listopada 2016
Biesy, kolory jesieni.
Cierpię na zespół niedoboru lasu. To nieuleczalne, lasu nigdy dość. Myśli i tęsknota za Bieszczadami wciąż rosły. Czekałem bardzo długo, po ponad roku w końcu pojechałem, wróciłem odpocząć.
Prognozy nie były najlepsze, zachmurzenie, duże opady, błoto na szlakach. Kto by się tym przejmował, umyje się, w końcu, czego jak czego, ale wody tu nie brakuje. Woda w Sanie mętna, duży przybór. W mniejszych już na tyle czysta, że widać pstrągi, które chowają się w głębszych miejscach potoku. W najwyższych partiach połonin już śnieg zalega, zachmurzenie nie pozwoliło za długo zachwycać się rozległymi widokami. Nie pierwszy raz tu jestem, a zachwyt pozostaje, panoramy są cudowne. Nawet jak silny wiatr utrudnia oddychanie, ręce trzymające aparat fotograficzny marzną, noga boli, to i tak odczuwam satysfakcję. I nic nie jest mi w stanie tego nastroju zepsuć. Nawet siedząc cały dzień w bazie, i tak jestem szczęśliwy, bo jestem tutaj.
Pochmurny dzień, mgły unoszą się z dolin, płyną ponad szczytami. Jakby było mało mgliście to jeszcze dymią retorty. Jedne z ostatnich, coraz trudniej spotkać te czynne. Ciężka praca. Niech dymią, za kilka miesięcy, gdy zrobi się cieplej sezon grillowy ruszy i każdy kiełbaskę chciał będzie.
Nad Osławą w Smolniku mają pyszne sery, wprost od producenta, z czystych Bieszczadzkich łąk. To, co można zobaczyć w skansenie w Sanoku, martwe i sztuczne, tutaj zobaczymy w pełni życia. Są zamieszkałe stare drewniane bojkowskie chałupy, z ogródkami, z inwentarzem. Malownicze, piękne, prawie samowystarczalne. Życie ma tu inny wymiar, taki jak mi odpowiada, bez pośpiechu.
Nocowanie w chatkach, a także w schroniskach czy na dziko przy ognisku. Można całe życie chodzić po Bieszczadach, a nie wiedzieć o pewnych sprawach. Tak jest z chatkami, co to wiedzą o nich tylko wtajemniczeni, na całe szczęście. Zależność jest prosta, więcej ludzi, więcej syfu. Brak kultury, wychowania, kompleksy i idiotyzm odwiedzających. Tam gdzie chatki są dobrze ukryte, mało kto o nich wie, ludzie bardziej odpowiedzialnie z nich korzystają. Niektóre z nich mają piękną historię, stoją od kilkudziesięciu lat i dalej służą myśliwym, turystom czy fotografikom. Chatki są położone w pobliżu strumienia, z którego czerpie się wodę, w środku prócz miejsca do spania jest opał i suchy prowiant. Wystarczy zwykły szacunek do przyrody i do ludzkiego wysiłku, który stworzył te schronienia, by pozostało to dalej.
Gdy pada deszcz siedzę i łupię bukiew, której nazbierałem cały woreczek na drodze. Palce już mnie bolą, więc robię to na raty, dziś część, jutro część, kiedyś skończę, nigdzie mi się nie spieszy. Po uprażeniu będą dodatkiem do ciasteczek czekoladowych. Nie pod każdym bukiem są orzeszki, zmiennie owocują podobnie jak dęby.
Ze względu na kiepską pogodę turystów ogólnie w Bieszczadach bardzo mało, można odpocząć, ale nie tutaj. Na Otrycie dziki tłum, bo bywanie tu jest modne. Wycieczki, śpiewanie, alkohol..., boli mnie głowa od hałasu.
Koniec Polski, źródła Sanu, już dalej iść się nie da. Z niewielkiego zagłębienia przy skarpie wypływa malutki strumyk, to początek rzeki. Piję wprost ze źródła, dobrze smakuje. Po drodze mijam dawne miejscowości, Sianki, grób hrabiny i ruiny zabudowań dworskich. Na zdjęciach widać, że kiedyś był to wspaniały dwór, teraz to tylko kilka kamieni a dookoła las. Jakby nie leśnicy to las pochłonąłby te resztki i pewnie nic by nie było widać. Ogrodzenie, tablice informacyjne, ławeczki i stoliki dla turystów.
Cudowny widok na panoramę rozcierających się łąk i lasów wokół miejscowości Krywe. Czeski fotograf przyrody stoi przyczajony w krzakach w oczekiwaniu na żubry, te jednak zostały spłoszone przez odgłosy polujących myśliwych. Ruiny cerkwi w Krywem, jednej z największych w Bieszczadach, jakby nie drobne prace zabezpieczające to pewnie mury by już runęły. W ścianach zauważam ciekawe piaskowce o warstwowym ułożeniu. Obok na cmentarzu wśród zabytkowych krzyży jest też nowy, sprzed roku, królowej Bieszczad.
W drodze na dane Tworylne wezbrane potoki i błoto, trudno pokonać niektóre. W lesie widoczne dobrze podmurówki dawnych domostw i zawalone piwnice. W lesie cmentarz, stare nagrobki z nowymi metalowymi krzyżami. Nie potrafię zrozumieć, jak naród, który deklaruje katolicyzm kradnie krzyże z cmentarza i zawiesza w domu na ścianie dla ozdoby? Marny człowiecze, oby po tobie nie pozostała nawet dziura w ziemi.
W samym Tworylnym olbrzymie poletko dorodnego topinamburu, którego żółte kwiaty lśnią w słońcu. Już marzą mi się chipsy. Bobry zadomowiły się na dobrze w dawnym dworskim stawie, po drugiej stronie ruiny dzwonnicy, murowana piwnica.
Od kilkunastu lat nie noszę zegarka, jakie to wspaniałe uczucie zatracić poczucie czasu, zwłaszcza w takim miejscu, nie wiedzieć, jaki jest dzień. Używanie telefonu komórkowego czy zegarka w takim miejscu jest co najmniej niewłaściwe. Przyjeżdżamy odpocząć, jak najlepiej, chcemy by to trwało jak najdłużej a jednocześnie patrzymy na zegarek i upływający czas. Po co, nie lepiej zapomnieć o czymś takim jak zegarek. Staramy się oderwać od cywilizacji i a wciąż śledzimy neta i fb. Śledzimy informacje które zupełnie nas nie dotyczą, tak trudno się nam oderwać od codzienności.
Jesień to koniec pewnej pory w cyklu przyrody. Ptaki cichną, opadają liście, przyroda zamiera, przygotowuje się by przetrwać zimę. Jeziorko Bobrowe, w martwym lustrze wody widać odbicie lasu. Co za wspaniałe kolory. Tak, jesień to zdecydowanie najpiękniejsza pora roku, takich barw o żadnej porze roku nie zobaczymy. Zauważamy tu pewną sprzeczność, piękne kolory i obumieranie.
Nigdzie nie widziałem takiego urodzaju tarniny jak tu, nad Sanem. Gałęzie uginają się od owoców, już przemrożone, bardzo smaczne, zdrowe. Zbieram więcej na nalewkę i dżem, podjadam po drodze. Nie mam konkurencji, bo nikt z okolicznych mieszkańców nie zbiera, oni wolą kupić w sklepie zagraniczne owoce pełne chemii. Nawet macierzanka jeszcze kwitnie i jest aromatyczna, będzie wspaniałą przyprawą do makaronu.
Przyjechałem tu z myślą o rydzach również, by ich skosztować. I udało się jeszcze je nazbierać, to ostatnie w tym roku, nocne przymrozki kończą sezon na grzyby. Nie tylko rydze, kolczaki, podgrzybki, boczniaki, purchawki, ucha bzowe, a na łąkach wysyp kań.
Niedaleko wyspy, w zatoczce zamieszkał kolejny współczesny uciekinier-pustelnik. Namiot, parasol ogrodowy z naciągniętą plandeką, miejsce ogniskowe i ławeczka. Jedyna droga wiedzie przez wodę. Znalazł się tu pewnie by w tym ustronnym od ludzi miejscu nie spotykać ich za często, więc ja tu jestem tylko intruzem. Idę dalej by nie zakłócać spokoju, to nie jedyna zatoczka.
Bieszczadzkie szlaki i bezdroża, w samotności, jesiennej ciszy, szumie drzew i wody rozbijającej się o przybrzeżne skały. Wędruję lasem ku brzegom zalewu Solińskiego, zarośnięty cmentarz, łąki i zatoka, gdzie naprzeciwko pustelni zamieszkał perkusista pewnego znanego zespołu. Brzeg stromo opada ku wodzie, nie można iść brzegiem, muszę się wdrapać wyżej i przedzierać się przez las pełen jeżyn, bez ścieżek. Tutaj nawet dzika zwierzyna niechętnie zagląda, trudny szlak. Nieustępliwie jak dzikie psy atakują mnie strzyżaki sarnie, dopiero wyjście na otwartą przestrzeń pozwala odetchnąć. W krzakach ukryty bunkier, wciąż rozbudowujące się domy, niszczące ład.
Przed wieczorem schodzę na płaski brzeg zalewu, w zacisznym miejscu rozbijam obóz. Śniadanie, gorąca herbatka. Zachodzi słońce, dużo czasu na delektowanie się widokami. Leżę na macie i sączę piwko. Dużo refleksji zanim zasnę.
Idę brzegiem skalistego brzegu, dostrzegam na skale wyryty napis, który staje się mottem. Życie jest wędrówką. Stanie w miejscu powoduje, że to co najlepsze nas ominie.
Spokojnego wieczoru, ....spokojnego życia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)