sobota, 30 grudnia 2017

Szklane ostrza z Kimberley


Delikatnie retuszowane szklane ostrza włóczni z Kimberley, regionu w północno-zachodniej Australii, są znakomitym przykładem adaptacyjnego ponownego wykorzystania współczesnej technologii przez kultury pierwotne. Cechy oraz łatwa dostępność spowodowały, że fragment okiennej szyby czy butelka po winie była cennym znaleziskiem, z którego łowca mógł sporządzić narzędzia łowieckie.

Aborygeni tradycyjnie wytwarzali swe ostrza z czertu, obsydianu, kwarcytu, chalcedonu oraz innych drobnoziarnistych skał. Ich długość nie przekraczała zwykle 8 cm. Charakterystyczny wygląd ostrzy uzyskiwano dzięki starannej technice wykończeniowej retuszem naciskowym. Polega ona na usuwaniu bardzo cienkich, jednolitych płatków z powierzchni i boków ostrzy za pomocą kościanego retuszera. Europejskie osady kolonizatorów dostarczyły nowe materiały, szkoło, ceramikę i metal. To otworzyło drogę do kreatywności i innowacji. Pierwsze szklane ostrza powstały przed końcem XIX wieku. Były one używane głównie jako ostrza włóczni do polowania (jeszcze do roku 1970). Mogły być też używane w ceremoniach, jako przedmioty prestiżu. Kunsztownie wykonane szklane ostrza z Kimberley (głównie, w mniejszych ilościach pozostałe regiony Australii) uważane są za szczyt aborygeńskiej obróbki krzemieniarskiej. 

Wśród różnorodności form, stylu i wielkości wyróżniają się  długie ostrza o zębatych krawędziach. Niektóre z nich mają długość do 20 cm, a więc znacznie więcej niż te wykonane z tradycyjnych materiałów. Miała na to wpływ nie tylko zmiana surowca. Gdy Aborygeni zostali zmuszeni przez rząd do osiadłego trybu życia i ich tradycyjne sposoby wykazywania męskości, takie jak tropienie i polowanie nie mogło być kultywowane, sposobem umocnienia hierarchii w grupie stał się wyrób szklanych ostrzy. Miały one wartość materialną. Aborygeni wytwarzali ostrza na sprzedaż, gdyż zapotrzebowanie kolekcjonerów i turystów na piękne szklane groty było bardzo duże. Ich forma i wielkość podyktowana była niejednokrotnie nie funkcjami łowieckimi, a tym co lepiej się prezentuje i sprzedaje. Bez względu jednak jaką funkcję pełniły i z jakiego materiały zostały zrobione, to ostrza z Kimberley są działami sztuki. Szklana butelka, porcelanowy talerz, szyba czy telegraficzny izolator dały możliwość rdzennym mieszkańcom tych ziem na kultywowanie tradycji i poprawę sytuacji materialnej.




 
W zbiorach australijskich muzeów poszukałem zdjęć szklanych ostrzy. W jednym mieli ponad 120. Było co podziwiać. Ostrza z Kimberley mnie zauroczyły. To był doskonały mariaż pierwotnej techniki z nowoczesnym materiałem. Wybór formy nie był wcale łatwy. Efektem kilku dni mojej pracy jest 10 szklanych ostrzy inspirowanych Aborygeńską wytwórczością.  

Rok 2017 dobiega końca. Był to bardzo pracowity i udany rok. Tak kolorowy i różnorodny, jak te groty ze zdjęć. Pełen inspiracji i realizacji pasji. Oby następny był jeszcze lepszy, czego i Wam życzę.

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Placuszki z nasionami wiesiołka


Jeszcze nie jest za późno na zbiór nasion wiesiołka. Tydzień temu w ciągu godziny nazbierałem 2 litrowy słoik. To jedne z najwydajniejszych pod względem szybkości zbioru nasion. Nasiona wiesiołka są bardzo zdrowe i smaczne. Zawierają dużo łatwo przyswajalnego białka, 18g na 100g nasion. Przede wszystkim jednak nasiona wiesiołka znane są z zawartości cennych nienasyconych kwasów tłuszczowych.

Nasiona możemy dodawać na wypieków, sałatek czy makaronów. W terenie podjadam nasiona wiesiołka same, smakują podobnie jak nasiona maku.

Przepis na placuszki z nasionami wiesiołka

2 garści mąki pszennej
2 garści mąki owsianej razowej
1 garść nasiona wiesiołka
1 łyżeczka sody oczyszczonej
sól
woda


Składniki mieszamy i wyrabiamy gęste ciasto. Rozwałkowujemy na cienkie placuszki. Pieczemy na suchej patelni lub rozgrzanej blasze kuchni. W terenie także można takie placuszki zrobić.

czwartek, 14 grudnia 2017

Sznurek z jeżyn i łuk ogniowy

Skręcanie sznurków z ''cokolwiek w ręce wpadnie'' bardzo mi się spodobało. W biurze ćwiczę skręcanie sznurków z papieru toaletowego, papierowych ręczników, chusteczek higienicznych, foliowych torebek na kanapki czy gazet. W domu wycinam cienkie taśmy z butelek PET i przerabiam je na wytrzymałe sznurki. Cześć garderoby takie jak krawaty, spodnie, koszulki czy nawet stringi znajdą nowe zastosowanie. A w terenie testuję kolejne naturalne surowce powroźnicze: trawy, łodygi, korzenie, łyko. Sznurki skręcam pod kątem zastosowania do łuku ogniowego.

Od kilku tygodni mam kłujący problem, jeżyny :) Tą boleśnie kłującą i czepliwą roślinę zna chyba każdy. Zbieranie jej smacznych owoców okupione bywa podrapanymi do krwi nogami, rękami oraz wbitymi w skórę kolcami. Zarośla splatanych, wysokich jeżyn są niejednokrotnie nie do przebycia, tworzą zaporę niczym z drutu kolczastego. Ta roślina ma też pozytywne strony, nie tylko smaczne owoce i herbatki, ale też całkiem dobry materiał powroźniczy. Z jej elastycznych, długich pędów dostępnym przez cały rok można skręcić sznurek. Technik, w zależności od jakości pędów, jest kilka.

Najbardziej pracochłonna technika polega na wyodrębnianiu włókien z łodyg, a następnie skręcaniu z nich sznurka. Łodygi przełamujemy w dłoniach lub rozbijamy tak, aby oddzielić elastyczne włókna od części zdrewniałych. Postępujemy dokładnie tak jak z pokrzywą. Technika ma ta uzasadnienie w przypadku, gdy pędy jeżyn są kruche i niemożliwe jest wykonanie sznurka z całych pędów.

Kolejne sposoby bazują na wykorzystaniu całych pędów. Po usunięciu liści i kolców mniej lub bardziej je skręcamy ze sobą, tak by utworzyły wytrzymały sznurek.

Najszybszy sposób to wzięcie wiązki elastycznych, cienkich łodyg, skręcenie ich razem (jak powrósło) i użycie. Tak możemy postąpić tylko z niektórymi gatunkami jeżyn.

Trzeci sposób to skręcanie sznurka z pojedynczych pędów. Więcej czasu zajmuje niż wcześniejszy, ale za to mamy wytrzymalszy produkt końcowy i większą gwarancję sukcesu.

Pierwszą próbę wytrzymałości przeprowadziłem na uschniętych pędach. Szukałem na bagnach boczniaków, a przy okazji znalazłem zbrązowiałe, ale wciąż elastyczne pędy jeżyn. Były tak cienkie, że nie wierzyłem w sukces. W domu złożyłem te kilka 3-4 (dokładnie nie pamiętam) pędy razem i niedbale skręciłem tak tylko, aby się nie rozlatywały. Przywiązałem do łuku i zacząłem świdrować aż otrzymałem żar. Ku mojemu zdziwieniu prowizoryczny sznurek wytrzymał.

Drugą próbę zrobiłem ze świeżymi, zielonymi pędami. Wybrałem długie, ładne pędy o średniej grubości. Kolców pozbyłem się przeciąganiem po pniu i dociskaniem patykiem. Zrobiłem metrowy kawałek i zamocowałem do łuku. Sznurek skręcony z dwóch pędów szybko się rozleciał. Nie wiele pomogło skręcenie sznurka z 4 pędów. Nie widziałem zatem sensu by dalej pogrubiać sznurek. Świeże pędy jeżyny zawierają dużo soku. Skręcony z nich sznurek jest śliski, mało elastyczny i szybko ulega przerwaniu. Nie znaczy to jednak, że świeże pędy do niczego się nie nadają i nie można za pomocą nich uzyskać ognia. Skoro nie możemy zrobić  bardziej wytrzymałego sznurka to wyjściem z tej sytuacji jest częstsza wymiana na nowy. Robimy zatem kilka sznurków i gdy ulegnie rozerwaniu wymieniamy. Uzyskamy tym sposobem żar, ale pod warunkiem, że każdy sznurek wytrzyma co najmniej kilka - kilkanaście obrotów świdra.


Trzecią próbę przeprowadziłem ze sznurkiem skręconym z podsuszonych przez klika dni pędów. Jeżyny zwiędły i stały się bardziej elastyczne. Praca przy skręcaniu stała się łatwiejsza w porównaniu do świeżych pędów, a sam sznurek miękki i elastyczny. Wytrzymałość jego również okazała się większa niż sznurka zrobionego ze świeżych pędów. Tym samym sznurkiem z jeżyn udało mi się kilkukrotnie uzyskać żar łukiem ogniowym.




Nowością było dla mnie zastosowanie sznurka wykonanego z pędów jeżyn, a także technika owijania i mocowania sznurka. Świder dla zwiększenia tarcia owijałem sznurkiem trzykrotnie. Jego koniec od strony ręki nie był tradycyjnie przywiązany do łuku, lecz trzymałem go w dłoni. Sznurkiem oplotłem kilkukrotnie dwa palce i przycisnąłem kciukiem. Wydaje się, że jest to tylko utrudnienie. Tak nie jest, to nietypowe rozwiązanie w określonych przypadkach ma sens. Na początku miałem trudność z przytrzymaniem w czasie pracy łukiem sznurka i jego właściwe naciągnięcie. Przywiązałem więc koniec do łuku na stałe. Szybko jednak się okazało, że sznurek wykonany ze świeżych, naturalnych włókien rozciągnął się w czasie pracy łukiem. Musiałem odwiązywać i od nowa regulować naciąg. I tak kilka razy. Za mocno nie naciągnę, bo urwę sznurek, za lekko też nie, bo będzie się ślizgał na świdrze. Mało komfortowa sytuacja. Po kilku próbach wróciłem do wcześniejszej techniki, poprawiłem uchwyt i udało się.
Trzymając jeden koniec sznurka owinięty na palach łatwiej mogłem regulować napięcie podczas świdrowania. Takiej możliwości nie mamy w sztywnym łuku z przywiązanym na stałe do niego sznurkiem. Stosując zaś elastyczny łuk zwiększamy możliwość regulacji napięcia sznurka. Cecha ta w zasadzie nie jest istotna w przypadku stosowania współczesnych, nierozciągliwych sznurków.


Nie wspomniałem wcześniej nic, o gatunkach z jakich robiłem sznurki. To z powodu wielkiej różnorodności form tego gatunku. Niektóre atlasy wymieniają, że jest ich około 50-90. Nie zawsze jednoznacznie możemy stwierdzić, z jakim gatunkiem mamy do czynienia. Prawdopodobnie sznurki zrobiłem z łodyg jeżyny popielicy lub jej podobnej. Przy poszukiwaniu surowca kierujmy się cechami fizycznymi, to wystarczy.

Dawno nic własnego nie kręciłem, więc jeszcze filmik.


piątek, 8 grudnia 2017

Rok poszukiwacza roślin - grudzień


Ufff... Pomimo, że czasami brakowało czasu na pisanie, to jednak szczęśliwie dobrnąłem do końca. To już ostatni wpis z cyklu roku poszukiwacza roślin. Grudniowy wpis kończy kalendarz zbiorów.

Przez ten rok, miesiąc po miesiącu zamieszczałem zdjęcia zbieranych roślin. Nawet gdy było ciężko wyjść z domu, bo śnieg i mróz, i znaleźć w terenie cokolwiek co nadawało by się do zjedzenia, to jednak zawsze coś tam znalazłem. Udowodniłem, że można, da się.

Zdjęcia nie miały służyć do nauki rozpoznawania, a tylko pokazać możliwości i zainteresować czytelników. Zobrazować to, co zbieram, bogactwo świata dzikich roślin jadalnych. Nawet jak przez kilka miesięcy zbierałem tą sama roślinę, to starałem się pokazać różnorodność. Co w danym okresie warto zbierać, sezonowe smakołyki. I tak dla przykładu obok ziela pokrzywy, zbieranego od wiosny do zimy, znalazły się również jej nasiona. Obok korzeni pałki zbierałem jej kolby i pyłek. Liście buka i bukiew. Sok z brzozy i gałązki. Wymieniać tak można by było bardzo długo, a i tak zapewne nie wyczerpię tematu. Jest tak z kilku powodów. Zmianie ulega stan naszej wiedzy, smaki i okresowe mody na daną roślinę, nasze potrzeby, możliwości zbioru, zasobność zbiorowiska i jeszcze wiele innych. Sam co roku zbieram coraz więcej, próbuje nowych roślin. I gdybym za rok przyszło mi wymienić rośliny, to lista będzie dłuższa.

Zdecydowana większość roślin jadalnych, które uda mi się nazbierać w terenie trafia w stanie świeżym do garnka. Tylko nieznaczną część zabieram do domu celem przetworzenia do późniejszego użycia. Tym razem zamieściłem jedno zdjęcie, ale dotyczące zbiorów pośrednio. To co widać na zdjęciu, to niewielka część moich zimowych zapasów przygotowanych z dzikich roślin. Cześć, bo nie mam możliwość by pomieścić wszystko na zdjęciu. Niektóre z wcześniejszych zbiorów i tak już zużyłem.

Dzień krótki, ale przecież można wcześniej wstać, szybciej iść, zrywać czy kopać. Jest jeszcze co zbierać.

Lista roślin:
babka - liście
barszcz zwyczajny- liście, korzenie
berberys - owoce
biedrzeniec - liście, korzenie
bluszczyk kurdybanek -liście
borówka - liście
bylica - liście
chmiel - korzenie
chrzan pospolity - korzenie
cykoria podróżnik - liście, korzenie
czyściec błotny - korzenie
dzwonek - korzenie
gorczycznik - liście
gwiazdnica pospolita- liście
jałowiec pospolity - owoce
jasnota - liście
jeżogłówka -  korzenie
jeżyna - pędy
jodła - pędy
kalina - owoce
koniczyna - liście
krwawnik pospolity - liście
łączeń baldaszkowy - korzenie
łopian - korzenie
macierzanka - liście
malina - pędy
marchew zwyczajna - liście, korzenie
mniszek - liście, korzenie
oset - liście, łodygi, korzenie
ostrożeń - podobnie jak oset
pałka - młode przyrosty, korzenie
pasternak - korzenie
perz - kłącza
pięciornik gęsi - korzenie
pokrzywa - liście
poziomka - liście
rdest - liście, nasiona
rozchodnik wielki - korzenie
rukiew - liście
rzeżucha - liście
sitowie - korzenie
sosna - pędy
stokrotka - liście, kwiaty
szczaw - liście, nasiona
szczawik - liście
śliwa tarnina - owoce
świerk - pędy
świerząbek bulwiasty - bulwy
tasznik pospolity - liście
topinambur - bulwy
trzcina - korzenie
wiesiołek - korzenie, nasiona
żurawina - owoce

wtorek, 5 grudnia 2017

Pieczone korzenie łopianu


Spóźniłem się z tym w wpisem o kilka tygodni. Trudno będzie teraz odnaleźć korzenie łopianu, bez liści, w dodatku u mnie już śnieg i mróz. Kolejna szansa będzie na wiosnę, kiedy pojawią się młode liście.

Łopian jest rośliną pospolitą, ruderalną, rośnie na dobrych glebach, przy drogach, chatach, nad rzekami. To rodzima roślina, którą u nas rzadko wykorzystuje się w kuchni. W Japonii rozwinięto ogrodową uprawę łopianu o długich i prostych korzeniach. Jest ona tam traktowana jak warzywo o znaczeniu podobnym do ziemniaka. W wielu kuchniach jada się nie tylko smaczny korzeń tej rośliny, ale też młode łodygi i liście.


Gatunków łopianu znajdziemy u nas kilka, najbardziej znane to: łopian większy (Arctium lappa), mniejszy (Arctiumdy minus), gajowy (Arctium nemorosum) oraz pajęczynowaty (Arctium tomentosum). To, co powinno nas zainteresować w łopianach tym razem, to korzenie. Łopian jest rośliną dwuletnią, w pierwszym roku wytwarza rozetę liści i palowy korzeń, w drugim łodygę z liśćmi z kwiatostanami. 

Korzenie wykopujemy w pierwszym roku wegetacji, od jesieni do wiosny. W pozostałym okresie są one zdrewniałe. Największe rozmiary osiąga korzeń łopianu większego, ale pozostałe gatunki też są godne uwagi. Gruby, mięsisty, korzeń palowy łopianu potrafi osiągać imponujące rozmiary, ponad 50 cm długości i kilka centymetrów grubości. Niemało trzeba się natrudzić przy jego wykopywaniu, rzadko udaje się go wykopać w całości. Duże korzenie mają często pusty środek i są włókniste. Korzeń łopianu jest charakterystyczny, ma brązową skórkę i biały miąższ, szybko ulega przebarwieniu pod wpływem powietrza.


Korzenie łopianu można gotować, piec, smażyć, dusić lub marynować. Gdy zbiory się powiodą korzenie możemy też wysuszyć do późniejszego użycia.

Do jedzenia najlepiej pozyskiwać cieńsze i średniej grubości korzenie. Najlepiej smakują młode, mają delikatny smak i mogą być spożywane nawet na surowo. Im starsze korzenie łopianu, tym bardziej zdrewniałe i mocniejszy smak. Smak dobry, słodko- gorzkawy.

Korzenie łopianu zawierają dużo inuliny, której nie trawimy i jej wysokie spożycie może powodować wzdęcia. Istotne są pozostałe składniki, które powodują, że są one bardzo odżywcze i cenne. Gotowane korzenie łopianu dostarczają około 72 kcal/100g, skład (na 100g): węglowodany - około 20g, białka 2g i tłuszcze poniżej 1g. Kaloryczność i zawartość składników zwiększa się po upieczeniu korzeni.

Korzenie łopianu pieczemy w żarze ogniska podobnie jak ziemniaki. Gromadzimy dużo żaru, po czym zasypujemy nim korzenie. Pieczmy około 20-30 minut. Pieczone w ognisku korzenie łopianu nie zachwycają smakiem, ale dobrze zaspokajają uczucie głodu i dostarczają energii.

piątek, 24 listopada 2017

Pojemniki z łodyg rdestowca


Nie znajdziemy w naszych lasach bambusa. Za to jest rdestowiec, który został do nas zawleczony i ma się całkiem dobrze. Pod kilkoma względami roślina o podobnym zastosowaniu. Z odpowiednio grubych i przyciętych łodyg rdestowca możemy w ławy sposób zrobić przydatne pojemniki. Do tego wystarczy sam nóż, nie trzeba mieć dłuta czy noża łyżkowego, nic nie wybieramy. Wykorzystujemy naturalne właściwości rurkowatej budowy łodyg. Niewielkich co prawda rozmiarów, ale zawsze to coś. W naszych warunkach trudno znaleźć rośliny wytwarzające łodygi o większych rozmiarach. Z rodzimych gatunków tylko nieliczne (np. świerząbek bulwiasty, dzięgiel, łopian, ostrożeń) w sprzyjających warunkach wytarzają czasami na tyle dużą łodygę, że można z niej coś sensownego zrobić. Ekspansywny i uznany za niebezpieczny barszcz Sosnowskiego jest zwalczany i trudno polecać jego wykorzystanie. Z rdestowcem jest odrobinę inna sytuacja. To również bardzo ekspansywna i niepożądana w naszym środowisku roślina, ale nie jest tak niebezpieczna. Wręcz przeciwnie, jadalna i lecznicza. Do tego jest dosyć rozpowszechniona, pomimo prób zwalczania. Wydaje mi się, że warto znać kilka patentów na zagospodarowanie tego chwasta.


Rozcinając wzdłuż najgrubsze łodygi rdestowca otrzymamy rodzaj podłużnego pojemnika- talerza. Gdy utniemy łodygę tak, aby z jednej strony pozostała zamknięta, otrzymamy kieliszek lub niewielki kubek. W dłuższych kawałkach łodyg w razie potrzeby zagotujemy wodę lub niewielki posiłek.

Łodygi rdestowca mogą też posłużyć do przenoszenia wody. Aby zwiększyć pojemność takich zaimprowizowanych pojemników należy przebić prostym patykiem międzywęźla łączące komory. Zrobimy to bez problemu, międzywęźla są bardzo cienkie i mało wytrzymałe. Jedno, która spełni rolę denka, zostawiamy. Z jednej strony musimy mieć zamkniecie, inaczej zawartość pojemnika się wyleje/wysypie, chyba że chcemy zrobić rurkę lub gwizdek. Związując sznurkiem kilka łodyg o połączonych komorach otrzymamy prowizoryczne ''naczynie'' do przenoszenia wody.



Gdy dorobimy z drewna, kory lub drugiego, krótszego kawałka łodygi zatyczkę, to otrzymamy zamykany, szczelny pojemnik, np. na jagody, nasiona, hubkę, sól, przyprawy. Brzegi pojemnika wato dodatkowo owinąć włóknami, wzmocni to jego trwałość i wydłuży czas używania. A gdy pojemnik się nam zniszczy wrzućmy go bez żalu w ogień, wyschnięte łodygi rdestowca bardzo dobrze się palą. Zrobienie nowego pojemnika nie zajmuje wcale dużo czasu.

Wymieniłem część zastosowań łodyg rdestowca. Gdyby nie jego ekspansywność, można by go uznać nie za chwasta, a za całkiem pożyteczną roślinę.

poniedziałek, 20 listopada 2017

Pemikan


Pemikan. Tyle razy spotykałem się z tym słowem w książkach o Indianach, ale nigdy nie miałem okazji spróbować owego legendarnego pożywienia. Kiedyś każdy Indian, czy też traper wybierając się na polowanie lub dłuższą wędrówkę, miał przy sobie schowany zapas pemikanu. W tym roku wysuszyłem dużo wołowiny i mogłem spróbować pemmikanu własnej roboty.

Pemikan to mieszanka suszonego, roztartego na włókna mięsa z tłuszczem i niekiedy z jagodami. Tradycyjnie wykorzystywano do tego mięso bizonów, rzadziej jeleni i łosi, a później również wołowinę. Mięso suszono na słońcu, niekiedy lekko podwędzano. Wysuszone dokładnie chude mięso rozcierano na drobne włókna w kamiennym moździerzu, a następnie mieszano z taką samą ilością gorącego tłuszczu ( najlepiej twardy, niejełczejący). Do smaku dodawano też czasami suszone kwaśne jagody. Gotowe kawałki pemikanu formowano w wałki lub placuszki i trzymano zawinięte w chłodnym miejscu. Współcześnie przygotowuje się go najczęściej z wołowiny i przechowuje zawinięte w pergamin lub folię aluminiową. 

Pemikan to oryginalne jedzenie Indian północnoamerykańskich  żyjących w regionie Wielkich Jezior i Równin. W późniejszym czasie z tego rodzaju pożywienia korzystali traperzy i uczestnicy wypraw podbiegunowych. Indianie po udanych jesiennych łowach i dużej ilości mięsa do przerobienia, tak aby się ono nie zepsuło suszyli, a następnie przerabiali na pemikan. Jest to jeden ze sposobów konserwacji mięsa pozwalający na przechowanie go przez okres do kilku miesięcy. Z reguły pemikan przeznaczony był na chłodniejszy okres roku, zabierany głownie podczas polowań i wędrówek. Stanowił też zapas wysokoenergetycznej, pełnowartościowej żywności na okres zimy. Jest bogaty w tłuszcze, białka i węglowodany. Nie zawiera wody, jest lekki i pożywny. Można go jeść samego, jest świetną podstawą innych dań. Do garnka z wodą wrzucamy kawałek pemikanu, dodajemy to co znajdziemy w lesie (grzyby, rośliny) lub co tam jeszcze nam pozostało w plecaku (kasza, ryż, makaron, warzywa ) i gotujemy z tego pyszną, pożywna zupę.
Znane są opisy ludzi żywiących się przez kilka tygodni wyłącznie pemikanem bez ujemnego wpływu na ich zdrowie. Jest to wiec rodzaj super żywności. Jest a raczej był, gdyż z dzisiejszego punktu widzenia to dieta nazbyt obfitująca w tłuszcze i białko, a za mało w niej węglowodanów. No cóż, nie mierzmy ówczesnych potrzeb naszymi współczesnymi żołądkami i sposobem życia.

Zrobiłem dwie wersje pemikanu, mięso + tłuszcz oraz mięso + tłuszcz + owoce. Tłuszczu tyle, by związać pozostałe składniki. Ten z owocami i nieco mniejszą ilością tłuszczu był przeznaczony do podjadania na szlaku. Ten bez jako dodatek do gotowanych przez mnie w lesie zup ''ze wszystkiego'', czyli co nawinie się po drodze, to wyląduje w garze.

Z braku kwaśnych jagód dodałem suszone owoce czeremchy oraz jarzębiny. Co prawda są mało kwaśne, bardziej wytrawne lub cierpkie, jednak ich smak do pemikanu mi odpowiada. Nie chciałem dodawać dostępnej w sklepie żurawiny, która jest kandyzowana, nie przepadam za mięsem na słodko. Do smaku dodałem też odrobinę soli. Smak pemikanu jest bardzo dobry.

Żelazny zapas żywności przygotowany. Pakuję się zatem i wyruszam w drogę. Cześć.

czwartek, 16 listopada 2017

Bannock na słodko

Do porannej kawy lub herbaty bannock na słodko smakuje najlepiej. To znakomity zastrzyk energii o poranku. Z wielu przepisów na bannocki najmniej chętnie przygotowuję te wymagające smażenia. Chociaż maślany posmak ciasta jest bardzo przyjemny to jednak wolę pieczenie na sucho. Ciasto jest lżejsze, nie ma problemu ze zmywaniem tłustej patelni i nie tracimy cennych kalorii.

Przepisy są rożne, podstawą jest mąka, nie koniecznie pszenna. Moje bannocki zrobiłem z mąki pszennej z dodatkiem mleka w proszku, rodzynek i suszonej żurawiny. Do spulchnienia ciasta użyłem proszku do pieczenia. Dodanie spulchniacza (drożdże, proszek do pieczenia, soda) jest niezbędne, inaczej nam ciasto nie urośnie. 


Składniki (orientacyjnie), porcja dla 2 osób:
3 szklanki mąki pszennej
1/2 szklanki mleka w proszku
1 łyżka cukru
1 łyżka proszku do pieczenia
garść rodzynek/żurawin
szczypta soli
1 łyżeczka cynamonu (jak ktoś lubi)
woda

Mieszamy dokładnie suche składniki, a następnie dolewamy wodę. Zagniatamy ciasto, dość gęste, nie powinno kleić się do rąk. Formujemy z niego płaskie placki i przyklejamy do rozłupanej kłody, kładziemy na rozgrzany kamień, do puszki, menażki lub na patelnię. Jeśli wcześniej metalowe naczynie wysmarujemy tłuszczem (olej, masło), to ciasto nie przyklei się do ścianek naczynia. Pieczemy powoli, tak aby się nie przypaliło i nie było zakalca w środku, chyba, że ktoś lubi :) Sprawdzamy ciasto w trakcie pieczenia. Jeśli nie pieczemy w naczyniu obsypanym żarem (np. puszcze lub dwóch menażkach), to ciasto obracamy po 10-15 minutach i pieczemy z drugiej strony. Ciasto powinno urosnąć 2-3 krotnie, skórka będzie rumiana.

wtorek, 14 listopada 2017

Sznurek z łodyg chmielu i łuk ogniowy


Chmiel zwyczajny to bardzo pożyteczna roślina. Chociaż większość nas kojarzy ją jedynie z szyszkami i piwem, to zastosowań ma znacznie więcej. Człowiek lasu z chmielu korzysta przez cały rok, od wiosny do zimy, ze wszystkich jego części w zależności od pory roku i potrzeb. Chmiel to roślina lecznicza i jadalna, na wiosnę zbieramy młode pędy, pod koniec lata szyszki, zaś przez cały rok korzenie palowe. Jego długie łodygi to namiastka sznurka. W dzieciństwie nie raz do budowy szałasów, kiedy potrzebowałem coś przywiązać, używałem łodyg chmielu. To szybkie i łatwe do wykorzystania naturalne włókna zastępujące sznurek, w dodatku wytrzymałe. Z nich także wyplatałem koszyki. Próbowałem też rok temu łodyg chmielu użyć do łuku ogniowego. Nie skręcałem ich i szybko uległy przetarciu, próby były nieudane.

W tym roku testuję dużo naturalnych włókien roślinnych, skręcam z nich mocne linki i badam ich wytrzymałość używając np. do łuku ogniowego. Bardzo wytrzymałe i dość szybko możemy wykonać linki z łyka niektórych gatunków drzew np. wierzby, wiązu czy lipy. Sznurek z pokrzywy jest elastyczny i wytrzyma kilkukrotne użycie, chociaż jego wykonanie jest czasochłonne. Gorzej jest w przypadku sznurów wykonanych z innych surowców. Ich wytrzymałość ogranicza się w większości przypadków do jednokrotnego użycia. Trawa to małe wyzwanie, sznur jest gruby i sztywny. Korzenie drzew są znacznie łatwiejszym materiałem, bardziej elastyczne i wytrzymałe, ale to rozwiązanie awaryjne. Podobnie jest ze sznurem wykonanym z łodyg jeżyn czy chmielu. W przypadku jeżyn, sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, gdyż poszczególne gatunki mają nieco odmienne właściwości.

Z łodyg chmielu możemy skręcić czy też upleść wytrzymałą linkę i użyć jej w łuku ogniowym. Można, ale wcale to takie łatwe nie jest. Zacznijmy od tego, że chmiel to często spotykana roślina wilgotnych lasów i zarośli. Wytwarza ona jednoroczne pędy do 8 metrów długości. Na zimę zasychają, stają się kruche, nie nadają się wtedy do zrobienia sznurka. Szkoda dla przyrody zatem znikoma, jeśli skręcimy metrowy sznurek. Pędy chmielu są surowcem sezonowym, możliwość ich wykorzystania ogranicza się do kilku miesięcy. Najlepiej je zbierać pod koniec lata i jesienią zanim staną się kruche. W pewnych granicach elastyczność można przywrócić mocząc pędy w wodzie.


Do skręcenia linki do łuku ogniowego wystarczą nam pędy o długości około 1 m. Jeżeli potrzebujemy dłuższych sznurów, to szukamy odpowiednio dłuższych łodyg. Nie będziemy musieli wtedy dołączać nowych łodyg w trakcie skręcania i wzrośnie wytrzymałość linki. Sprawdzamy, czy  łodygi nie posiadają ukrytych wad, pęknięć itd. Nie oceniajmy jakości surowca do skręcania wyłącznie po kolorze łodyg chmielu. Mogą one mieć zabarwienie od zielonego do brązowego. Najważniejsza jest ich elastyczność. Spróbujmy skręcić łodygi, jeśli się nie kruszą to możemy przystąpić do pracy. Ze zwiędniętymi łodygami lepiej się pracuje, są miękkie i łatwiej się je skręca. Świeże łodygi chmielu częściej łamią się podczas skręcania. W razie potrzeby nie czekamy aż łodygi zwiędną, skręcamy świeżo zebrany surowiec.

Grubość zebranych łodyg zależeć będzie od tego, jak wytrzymały sznur chcemy skręcić oraz jaką techniką. Najprostszy sznur skręcimy z jednej podwójnie złożonej łodygi. Jeśli potrzebujemy wytrzymalszej linki to skręcamy poczwórnie. Taka linka jest bardzo wytrzymała, ja nie jestem w stanie jej przerwać w rękach. Skręcanie jeszcze grubszych i wytrzymalszych lin jest jak najbardziej możliwe, chociaż trudno mi w leśnym obozowaniu wyobrazić ich zastosowanie. Jeśli chcemy przećwiczyć skręcanie lin to łodygi chmielu bardzo dobrze się do tego celu nadają.
Linki nie tylko można skręcać, ale też pleść, najprościej z trzech łodyg, jak warkocz. Ich wytrzymałość wg mnie jest jednak mniejsza niż lin skręcanych.


Do prób z łukiem ogniowym użyłem kilka sznurów o różnej grubości i technikach wykonania.



Pierwsze wypróbowałem dwa sznurki splecione z trzech łodyg w warkocz. Oba bardzo szybko uległy przetarciu.


Dalej testowałem sznurki poczwórnie skręcone, najgrubsze i wydawało mi się, że najmocniejsze. Jednym udało mi się uzyskać żar, ale drugi pękł zanim zaczerniłem gniazdo. Pomimo, że były podobnie wykonane znacznie różniły się wytrzymałością. Skręciłem je ze świeżego surowca. Podczas świdrowania powierzchnia świdra robiła się mokra od soku wyciśniętego ze zgniatanych łodyg. Powodowało to ślizganie się sznurka po powierzchni lipowego świdra pomimo, że były mocno naciągnięty. To bardzo utrudniało uzyskanie żarem. Świder zmieniłem na sosnowy, o większej średnicy (w miejscu styku ze sznurkiem) i bardziej chropowatej powierzchni (kora). Uzyskałem dzięki temu większe tarcie pomiędzy świdrem a sznurkiem, co przełożyło się na efektywniejszą pracę łukiem.

Kilkudniowe opady deszczu i duża wilgotność zmusiły mnie do zrobienia hubki z drewnianych wiórków.


Jak widać na poniższych zdjęciach cały zestaw łuku ogniowego wykonałem w lesie wykorzystując do tego naturalne surowce. Świder i podstawka z suchej, młodej sosny. Docisk z odciętej, świeżej gałęzi dębowej, łuk z gałęzi jarzęba, a linka z łodyg chmielu. I nie zajmuje to wcale kilka godzin.


Mam wszystkie potrzebne elementy. Prób część dalsza.


Stabilizacja łuku. Spokojna i miarowa praca. Jeszcze kilka pociągnięć i jest żar.



Teraz przenoszę ostrożnie żar na garść drobnych i suchych wiórów. Dmucham.


Sukces, jest ogień.


W sumie żar uzyskałem kilkukrotnie stosując różne sznurki. Próby zacząłem od tych najgrubszych, czyli teoretycznie wydawałoby się najbardziej wytrzymałych. Były to sznurki skręcone ze świeżych łodyg. Bardzo wytrzymałe na obciążenia statyczne, ale jednocześnie grube, sztywne i mało odporne na przetarcie. W łuku ogniowym sztywny sznurek to wada. Do wiązania sprawdza się znakomicie, w łuku ogniowym już gorzej. Jak się okazało w praktyce najlepiej wypadła linka najcieńsza, skręcona dzień wcześniej (pierwsze zdjęcie od góry). Elastyczna i zarazem wystarczająco wytrzymała. W dodatku o dwukrotnie mniejszej średnicy, skręcona podwójnie, a nie poczwórnie. Być może to tylko przypadek. Na podstawie takich obserwacji można by wyciągnąć wniosek, że nie zawsze gruby oznacza lepszy.

Sznurek skręcony z łodyg chmielu jest wytrzymały, ale ma też wady. Podobnie jak i same łodygi dość szybko wysycha, staje się kruchy i traci swoje właściwości. Jednak zwykle używa się ich jednorazowo, zanim wyschną i nie jest to żadnym problemem. Zwykle stosujemy go w sytuacjach awaryjnych, na raz, nie zaprzątając sobie tym głowy. To w zupełności wystarczy, bo nie ma potrzeby abyśmy dźwigali ze sobą wszystkie elementy zestawu do rozpalania ognia. Gdy nam się uda uzyskać ogień to kończy on w ognisku, następnego dnia skonstatujemy nowy. Poza tym na łuku ogniowym świat się nie kończy, zastosowań sznurka znajdziemy bez liku. Przywiążemy belki w szałasie, zawieśmy na nim kociołek lub inne elementy obozowego wyposażenia.  Łodygi chmielu to dobry materiał do nauki, treningu i zabawy.