środa, 24 czerwca 2020

Tradycyjna ormiańska zupa z liści ślazu


Ślaz zaniedbany to archeofit, który pojawił się na naszych ziemiach w neolicie. Pospolita roślina występująca w miejscach ruderalnych. Wykazuje właściwości lecznicze oraz jest jadalna. Liście ślazu, bogate w witaminy i minerały, są śluzowate i mają łagodny smak. Można z nich robić chipsy, dodawać do sosów i sałatek. Najczęstszym jednak zastosowaniem kulinarnym tej rośliny jest zupa.

Tradycyjna ormiańska zupa z liści ślazu
W garnku przygotuj bulion warzywny. Liście ślazu umyj i oczyść z łodyg, można je trochę posiekać. Zeszklij cebulę na oleju. Dodaj do wywaru cebulę, liście ślazu i pokrojone w kostkę ziemniaki. Gotuj aż wszystkie składniki zmiękną. Dodaj kilka ząbków posiekanego czosnku, ugotowane jajko, sól i przyprawy. Na koniec zabiel śmietaną.

Główny składnik tej zupy, czyli liście ślazu, zebrałem przed swoim domem.


To nie jedyne dzikie rośliny jadalne, które rosną na trawniku. Jest tu duża różnorodność. Warunek - ograniczymy koszenie, pozwalamy rosnąć. Wtedy trawnik przed domem stanie się ogrodem pełnym jadalnych roślin. Po ostatnich deszczach na trawniku wyrosły też grzyby - twardzioszki i purchawki. Co dziś jesz na obiad?  To, co uratowałem przed kosiarką ;)

czwartek, 18 czerwca 2020

Preparowanie hubek do krzesiwa tradycyjnego z puchu roślin poprzez zwęglanie, wcieranie popiołu lub węgla drzewnego


O preparowaniu hubek poprzez zwęglanie materiałów roślinnych, np. bawełna, len czy próchno, pisałem wielokrotnie. Materiał zamykamy w metalowej puszce, którą kładziemy na żar.


Po odgazowaniu i ostygnięciu możemy bawić się w krzesanie ognia. Tą prostą metodą otrzymamy materiał, który świetnie łapie iskry z krzesiwa tradycyjnego. Jest to najpopularniejsza metoda preparowania hubek.


Dużo mniej znane są pozostałe dwie metody. O pierwszej, hubki preparowane popiołem na sucho, możecie przeczytać na moim blogu we wcześniejszych wpisach. Zaś o metodzie z wcieraniem węgla drzewnego nie pamiętam bym pisał?  Wybaczcie, starość ;)

Suchy, starty na pył węgiel drzewny wcieramy we włókna. Postępujemy analogicznie jak z popiołem. Różnica jest tylko w materiale i czarnych dłoniach ;) Nie ma tu oddziaływania wysokiej temperatury na materiał, z którego chcemy zrobić hubkę. Nie musimy, więc mieć wpierw ognia, by wyprodukować materiał, który nam umożliwi jego ponowne skrzesanie. Suchy popiół jak i węgle z zagaszonego ogniska znacznie łatwiej znaleźć w terenie niż  tlące się ognisko.

Na zdjęciu zebrałem puch podbiału, wierzby i pałki wodnej.


Roślin wytwarzających puch jest znaczenie więcej, chociażby: kozibród, mniszek, nawłoć, ostrożeń, powojnik, tojeść, topola, wełnianka czy wierzbówka.

 
Poszczególne gatunki kwitną w różnych terminach, co umożliwia pozyskanie puchu roślin w ciągu całego roku. Najdłużej, bo przez ponad siedem miesięcy (od końca jesieni do lata), na łodygach utrzymuje się puch pałki wodnej. Przez kilka miesięcy znajdziemy puch nawłoci, wierzbówki czy ostów. Najkrócej, bo przez około 2-3 tygodnie, takich roślin jak podbiał czy topola. Pałka woda jest bardzo wydajna, na zbiór puchu mniszka będziemy potrzebowali więcej czasu.

Po zbiorze, gdy materiał tego wymaga, suszymy go i czyścimy. Tak by pozostał sam puch, bez zdrewniałych części łupin, liści, kwiatostanu itd. Zwykle robię to tak, że zbieram puch, zgniatam w kulkę i rozcieram między dłońmi, po czym wydmuchuję zabrudzenia.

 
Niekiedy puch wymagają rozdrobienia na jeszcze drobniejsze włókna. Rozcieramy pomiędzy dwoma płaskimi powierzchniami.


Dobrym pomysłem jest zastosowanie rolowania podobnie jak w technice Rudiger rool. W takim przypadku warto połączyć rozdrabianie z wcieraniem. Rośliny mają puch o różnej grubości. Im grubsze włókna, tym wyższej energii iskier potrzebujemy do zapłonu. Gdy niemożliwe staje się uzyskanie wyższej energii należy pójść w drugą stronę - obniżyć temperaturę zapłonu hubki. Rolowanie z wcieraniem ma na celu rozdrobnienie, zmianę ''struktury" oraz oblepienie powierzchni włókien popiołem/węglem. Zabiegi te decydują, o jakości naszej hubki. 


Kilka razy udało mi się odpalić sam puch bez wtartego popiołu/węgla. Traktuję to, jako przypadek, trudny do powtórzenia, ale możliwy przy niektórych gatunkach. Wtarcie popiołu/węgla drzewnego we włókna zdecydowanie poprawia palność hubki. Chociaż sam popiół ani węgiel drzewny nie są palne, to pełnią one rolę katalizatora spalania. Taka przynajmniej jest moja teoria ;)

Na koniec krótki film prezentujący technikę krzesania iskier z krzesiwa tradycyjnego przy uderzaniu krzesakiem o krzesiwo na zwęgloną hubkę z puchu pałki wodnej.


czwartek, 11 czerwca 2020

Prymitywne gotowanie w glinanej misie wyłożonej liśćmi. Filtrowanie wody, gotowanie kamieniami i świerkowa herbatka.


W książce ''Survivalowa kuchnia. Bez ekwipunku. Gotowanie w terenie". cz. 1'', której jestem współautorem, opisana jest między innymi technika gotowania za pomocą rozgrzanych kamieni w glinianej misie. Technika ta ma zalety, ale też i wady. Nie każda glina nadaje się do zrobienia misy. Przydaje się doświadczenie. Schnięcie i wypalanie ceramiki zabiera dużo czasu. Często powierzchniowa warstwa glinianej misy pęka i woda wsiąka w podłoże. Nieutwardzona glina może zanieczyścić nam wodę. Przez te kilka lat od ukazania się książki sporo eksperymentowałem z prymitywną kuchnią. Ciągle pojawiają się nowe pomysły i spostrzeżenia dlatego książka wymaga uzupełnienia. Dla przykładu o techniki gotowania z wykorzystaniem liści.

Jest to wariant prymitywnego gotowania w glinianej misie bez jej uprzedniego wypalania. Aby nieutwardzona glina nie uległa rozmyciu i nie zanieczyściła wody wnętrze wykładamy liśćmi. Gotujemy rozgrzanymi w ognisku kamieniami. Technika szybsza i czystsza od pierwowzoru.

Miejscem moich eksperymentów było dawne wyrobisko gliny przy cegielni. Obecnie porośnięte lasem. W płytkich zagłębieniach zbiera się woda, która przybiera kolor podłoża, czyli kawy z mlekiem.


Przed gotowaniem próbowałem ją oczyścić. W tym celu zbudowałem improwizowany filtr z dostępnych w najbliższej okolicy materiałów. Piasku nie znalazłem, więc użyłem pokruszonych kawałków miękkiego próchna, które zawinąłem w liście łopianu i związałem łykiem.


Woda po takim filtrowaniu była odrobinę czystsza, przynajmniej wizualnie. Daleko jej jednak do tego, co uzyskiwałem z filtra z warstwą piasku i węgla drzewnego. Następnym razem zmodyfikuję filtr. Kolej na glinianą misę i rozgrzane kamienie.

Oczyściłem miejsce ze ściółki i ułamanym kawałkiem suchej gałęzi wykopałem płytkie zagłębienie. Pod kilkucentymetrową warstwą humusu natrafiłem na glinę. Patykiem spulchniałem ją, dolałem wody i wyrobiłem.


Pogłębiałem dalej zagłębienie i jednocześnie wyrabiałem glinę do uzyskania kształtu misy. Następnie wykleiłem wnętrze gliną i wygładziłem powierzchnię. Wyszedł mi niemały kocioł ;)


Obok rozpaliłem ognisko i wrzuciłem kamienie, aby się nagrzały.


Glinianą misę wyłożyłem liśćmi łopianu i napełniłem wodą. Po około godzinie rozgrzane kamienie przeniosłem do misy.


Po jej przegotowaniu dodałem kilka gałązek świerku. Gdy herbatka nabrała smaku i nieco ostygła uciąłem z trawy słomkę do picia. Napar smakował bardzo dobrze. Oczywiście całej nie wypiłem, tylko dla eksperymentu zrobiłem tak dużą misę. Oceniam, że jej pojemność to, co najmniej kilka litrów. W razie potrzeby taka misa może posłużyć też za zbiornik do gromadzenia deszczówki.


W ten sposób nie dysponując żadnym naczyniem w czasie 1,5 godziny zagotowałem wodę w glinianej misie. Technika prosta i skuteczna. Nie trzeba czekać aż glina wyschnie, wypalać. Tutaj od razu po wylepieniu gliną zagłębienia możemy przystąpić do wyłożenia liśćmi, nalania wody i gotowania. Zadaniem gliny jest stworzenie szczelnego naczynia, inaczej woda by mam wsiąkła w podłoże. Z kolei liście pełnią rolę ''płaszcza ochronnego'' dla warstwy nieutwardzonej gliny. Liście nie tworzą szczelnej warstwy dla wody, niewielka jej cześć powoli przedostaje się pod nie. Nie przeszkadza to jednak w gotowaniu. Łopian to nie jedyna roślina, którą można użyć do wyłożenia glinianej misy. Inne gatunki o mniejszych liściach też będą się nadawać. Istotne, aby były to rośliny nietrujące, a liście czyste.

środa, 3 czerwca 2020

Pyłek sosonowy, testosteron, koktajl długowieczności i ciasteczka mocy ;)


Pospolita roślina o niepospolitej mocy. Sosna, a konkretnie pochodzący z niej pyłek, już ponad 2000 lat temu stosowano w medycynie chińskiej. Obecnie, głównie w Chinach i Korei, pyłek sosnowy jest nadal sprzedawany. Dodawać go można do wypieków, słodyczy i koktajli. Jest składnikiem toników długowieczności, zwiększających poziom energii i odporności.

Pyłek sosnowy ma wysoką wartość odżywczą. Dla pinus massoniana to około 235 kcal/100g, w tym białka 18%, węglowodany 11 %, tłuszcze 10 %. Pyłek sosny zawiera  liczne aminokwasy, olejki eteryczne, witaminy oraz składniki mineralne. Wykazuje niesamowite właściwości lecznicze. Uznawany za panaceum na wszelkie dolegliwości. I chociaż nic mi nie dolega, to wstyd się przyznać, że wcześniej go nie zbierałem. Pyłek sosnowy jest jednym z najbogatszych, łatwo przyswajalnych, naturalnych źródeł testosteronu oraz prekursorów tego hormonu – androstendionu i dehydroepiandrosteronu (DHEA). Z tego względu jest środkiem regulującym gospodarkę hormonalną, zarówno u mężczyzn jak i kobiet. Przekłada się to na poprawę nastroju, zwiększenie siły i masy mięśniowej, utratę zbędnych kilogramów oraz poprawę libido.  Przyjmowanie pyłku zwiększa wytrzymałość i odporność organizmu, redukuje poziom zmęczenia i stresu, opóźnia procesy starzenia. Pośrednio działa korzystnie na płuca, nerki, wątrobę, serce i śledzionę. Zewnętrznie pyłek sosnowy jest  stosowany przy leczeniu chorób  skórnych. Z jego dodatkiem robi się kremy, nalewki oraz inne produkty. Nie podaję szczegółowych informacji gdyż ziołolecznictwo to nie mój konik. Bardziej interesuje mnie wykorzystanie spożywcze pyłku.

Męskie kwiatostany sosny, znajdujące się na końcach gałęzi, produkują od maja do czerwca żółty pyłek. 


Jego ilość jest zależna od gatunku i kilku innych czynników. Wydawać by się mogło, że zbiór pyłku to bardzo pracochłonne zadanie. Przy wypracowaniu odpowiedniej techniki wcale tak być musi. Pozyskiwałem pyłek dwóch gatunków, sosny zwyczajnej i sosny czarnej. Zaskoczyła mnie szczególnie wysoka efektywność zbioru pyłku tego drugiego gatunku. Z kilkudziesięciu kwiatostanów uzyskałem 0,2 litrowy słoik pyłku. W sumie zbiór, suszenie i oczyszczanie nie zajęły mi więcej jak 20 minut. 


Podstawową techniką zbierania pyłków roślinnych jest ostrożne owinięcie dużej plastikowej torby wokół kwiatostanu i potrząśniecie gałęzią. Inna, bardziej inwazyjna technika polega obrywaniu kwiatostanów, wrzucaniu do torby, zamknięciu i potrząsaniu. W zależności od gatunku i warunków stosuję wybraną technikę.


Pyłek, który zbierze się na dnie torby w obu technikach wymaga oczyszczenia na sitach. W przypadku pyłku sosny lepsze wyniki uzyskiwałem przy tej drugiej technice. Kwiatostany zrywam tuż przed samym kwitnieniem i suszę rozłożone na gazetach. Po wysuszeniu oddzielam pyłek od zanieczyszczeń.


Sosnowy pyłek ma łagodny zapach i smak. Tak jak wcześniej wspomniałem jest dodatkiem do różnych dań.


Ostrożność przy spożywaniu pyłku sosny powinny zachować osoby uczulone, młodzież w okresie dojrzewania, kobiety w ciąży oraz karmiące piersią. W celach leczniczych zaleca się spożywać 1/2 - 1 łyżeczki dziennie pyłku bezpośrednio lub dodawać do niegorących posiłków i napojów. Ja zwykle dodaje odrobinę do jogurtu lub kefiru. Taki mój koktajl długowieczności. Z dodatkiem pyłku upiekłem też ciasteczka mocy ;)


Te jaśniejsze na zdjęciach zrobiłem wg tradycyjnego przepisu na kruche ciastka. Ciemniejsze to ciastka owsiane. Składniki: płatki owsiane, nasiona goji, dyni, słonecznika, daktyle, żurawina, olej kokosowy, odrobina miodu, kakao. Wszystkie składkami mieszamy, formujemy ciastka, a następnie pieczemy w piekarniku nagrzanym do temperatury 180ºC przez 30 minut. Codziennie zjadam po jednym ciasteczku do porannej kawy. Podwójna moc, w pracy i po też ;)