niedziela, 25 sierpnia 2013

Dymarki Świętokrzyskie 2013


W Górach Świętokrzyskich w II I III w n.e. działało jedne z największych w Europie Środkowej centrów górniczo-hutniczych. Obecnie na terenie Centrum Kulturowo-Archeologicznego w Nowej Słupi u podnóża Łysej Góry, co roku pod koniec sierpnia organizowana jest ogólnopolska, plenerowa impreza pod nazwą "Dymarki Świętokrzyskie''. Jedna z najstarszych (od 1967 roku) i największych tego typu imprez, główną atrakcją jest rekonstrukcja procesu wytopu żelaza w prymitywnych piecach. Ciekawostką jest to, że obecnie mimo poznanej teorii nikt na świecie nie potrafi w pełni odtworzyć wytopu żelaza w piecu kotlinkowym.

Pokazy mają charakter festynu archeologicznego, prócz starożytnego hutnictwa prezentowane jest codzienne życie i wytwórczość dawnych mieszkańców ziem polskich oraz Imperium Rzymskiego. Na terenie CK-A powstała wioska barbarzyńców gdzie zrekonstruowano kilka chat, tzw. Długi Dom oraz replikę drewnianej rzymskiej wieży obserwacyjnej i fortyfikacje. Na czas trwania imprezy rozstawiono też namioty, zamieszkały w nich min. rzymskie legiony. Wyodrębniona strefa gdzie zamieszkali Rzymianie, Celtowie oraz barbarzyńcy, czyli ja :)

Napiszę pokrótce, co można było zobaczyć. Oczywiście najbardziej widoczne były dymarki, pełny proces starożytnego procesu otrzymywania żelaza, od prażenia rudy do wytopu. Powstało kilka pieców, różnej wielkości, oprócz świętokrzyskich również rekonstrukcje piecowisk z innych centrów hutniczych - mazowieckiego i śląskiego. Docenić trzeba ciężką pracę przy takim piecu, ciągłe kontrolowanie procesu (wytop mógł zająć kilkanaście godzin), dosypywanie węgla (w największym co godzinę, przez całą noc), wysoka temperatura. Pięknie wyglądał największy, prawie 3 m wysokości piec w nocy, pióropusz z iskier i huk zasysanego powietrza. Rozbijanie pieca było bardzo widowiskowe, po ostygnięciu można było ocenić efekty wytopu. Problemem, z którym naukowcy do tej pory się borykają, jest odseparowanie metalicznego żelaza od żużlu, podczas Dymarek udaje się uzyskać tzw. łupkę o zawartości do 20% żelaza, wymaga ona jednak dalszej obróbki. Wysiłki dymarzy wspomagał Jens, duński gość imprezy, któremu udało się uzyskać blisko 50% zawartość żelaza w swoim wytopie.

Dalej mogliśmy zobaczyć co z takiego żelaza można zrobić, a więc podpatrzeć pracę kowali, wyrób broni, narzędzi codziennego użytku itd. Prócz metalurgii żelaza można było zapoznać się z pracą brązownika, złotnika, mincerza, zobaczyć jak np. wygląda wybijanie monet czy wyrób biżuterii. Prezentowane były tkactwo, filcownictwo, plecionkarstwo, powroźnictwo, kaletnictwo, obróbka kości, poroża, drewna, bursztynu, produkcja szklanych paciorków, wyrób dziegciu i smoły. Dowiedzieć się jak ułożyć mozaikę, z czego robiono starożytne kosmetyki, jak wygląda prawdziwa gąbka oraz pumeks. Na stanowisku garncarza, od wyrabiania gliny do toczenia na kole i wypale w piecu. Do starożytnej ceramiki mam słabość, gromadzę z różnych epok naczynia. Mam jedną replikę urny twarzowej, jest po prostu śliczna. Budzę się co rano a ona się na mnie patrzy, jak człowiek :)

Przyjrzeć się codziennemu życiu starożytnych ludów zamieszkujących nie tylko nasze ziemie, lecz także  Rzymian czy Celtów, jak dawniej mieszkali, co jedli, jak się bawili. Świat materialny jak i duchowy.

Jak Rzym to legiony i gladiatorzy, można było podziwiać aż trzy legiony, grupy rekonstruktorów z Lublina, Sankt Petersburga i Czech. Bardzo widowiskowe były pokazy zorganizowane na przedpolach fortyfikacji, walki gladiatorów, inscenizacja bitwy, musztra, przemarsze, pokazy artylerii i uzbrojenia. Publiczność mogła wziąć udział w sądzie rzymskim oraz targu niewolników.

Smakosze mogli posmakować prawdziwej rzymskiej kuchni min. daktyle z pieprzem, kiełbaski lukańskie, zupy, sery z ziołami, owoce z różnymi dodatkami.

Dodatkowymi atrakcjami Dymarek Świętokrzyskich były koncerty, kiermasze i wystawy.

Na dymarki przyjechałem po raz pierwszy i bardzo mi się spodobało, jedna z najlepszych imprez historycznych na jakiej byłem. Doskonała organizacja, wysoki poziom, prawie 200 wykonawców z całej Polski w tym goście zagraniczni. Wielu z nich to archeolodzy, historycy, konserwatorzy zabytków, metalurdzy oraz pasjonaci, mnóstwo fachowej wiedzy można przyswoić w ciekawy i przyjemny sposób.
Ciekawie było zaobserwować różnicę kulturową i technologiczna, jaka występowała pomiędzy starożytnym Rzymem a Barbaricum. Nawet ja byłem tego dowodem, przyodziany w lniany ''worek' przy wspaniałej, lśniącej zbroi legionisty, ale kompleksów z tego powodu nie miałem:)

Pogoda dopisała, było sucho i upalnie a więc nocleg pod chmurką przy palisadzie. Kuchnia we własnym zakresie, co uważam za doskonały pomysł to, co jedliśmy przejdzie do historii Dymarek, arcyciekawe i niesamowicie smaczne rzeczy. Zwyczaj częstowania się z innymi tym, co powstało w obozowej kuchni sprzyjał integracji z innymi obozami, wymienialiśmy jedzenie za jedzenie, oczywiście nie obeszło się bez próbowania szlachetnych trunków.
Moje miejsce było koło chaty brązownika, dach nie został jeszcze odbudowany ale nam to specjalnie nie przeszkadzało. Za ogródkiem z różnymi roślinami uprawianymi w tamtych czasach rozłożyliśmy gliniany kociołek na trójnogu oraz cały sprzęt kuchenny, przyjemnie było leżeć na skórze jelenia.
Przez dwa dni chodziłem boso, frajda ogromna, ładna ''podeszwa'' mi się zrobiła :D
Jak zwykle zajmowałem się ogniem, trochę kuchnią, ale to nie obowiązek a przyjemność.
Przez dwa dni bawiłem się doskonale, i o to chodzi.

To moja krótka relacja, a teraz wyobraźcie sobie, że to co widać na zdjęciach, to tylko nikła część tego, co się wydarzyło podczas tegorocznych Dymarek.

Z perspektywy wykonawcy wygląda to zupełnie inaczej, dużo ciekawiej, przyjemniej.

sobota, 10 sierpnia 2013

Prażmo


Tereny Polski w dalekiej przeszłości nie były w całości pokryte lasami, obecnie jest ich jeszcze mniej i tylko w niewielkim stopniu przypominają pradawną puszczę. Wędrując po naszym kraju często szlaki będą wiodły przez sady czy pola uprawne, przy drogach spotkamy wiele zdziczałych drzew owocowych, roślin ''uciekinierów z plantacji'' oraz towarzyszących człowiekowi takich, których w lesie nie znajdziemy. Różnorodność gatunków na styku różnych ekosystemów jest bogatsza niż w dużych monokulturalnych kompleksach leśnych. Tereny zagospodarowane przez człowieka są pod tym względem bardzo atrakcyjne, to potencjalne źródło żywności, nie mogę ich pominąć, stąd wiele moich wpisów będzie dotyczyło wykorzystania roślin nie tylko tych ''dzikich'', nie tylko chwastów, ale i tych z upraw takich, które możemy sami wyhodować czy kupić.

Zboża stanowią podstawę pożywienia ludzi na całym świecie od tysięcy lat, pełne ziarno jest bardziej wartościowym pożywieniem niż oczyszczone, gdyż zawiera więcej cennych składników. Sierpień to pora żniw, zboża są na wiele sposobów przerabiane, dzisiaj wspomnę o jednym z najprostszych, już zapomnianych.

Prażmo to jedna z najstarszych potraw ludów rolniczych, przygotowanie zboża przy pomocy ognia. Obecnie zapomniana i bardzo rzadko spotykana potrawa na naszych stołach, chyba znana tylko wśród osób zajmujących się kuchnią dawnych Słowian. Co prawda prażenie innych ziaren jest często spotykane w naszej kuchni (np. słonecznika, dyni, sezamu), produkty z dodatkiem prażonych ziaren (np. chleb) są też dostępne w sklepach, jednak stanowią one zwykle dodatek a nie samodzielną potrawę.

Prażenie polega na opalaniu w wysokiej temperaturze ziaren, niszczy to twardą niestrawna plewę wokół ziarna, nabiera ono słodkawego smaku (następuje rozkład skrobi na glukozę i dekstrynę), jest łatwiej przyswajalne przez organizm.

Słowianie wykruszali niedojrzałe ziarna żyta lub pszenicy i prażyli w piecu lub nad ogniem. Niedojrzałe ziarna są miękkie, bez problemu rozgnieciemy je paznokciem, mają w sobie białe ''mleczko'', nigdzie jednak czegoś takiego obecnie nie kupimy, nie szkodzi. Prażmo można przygotowywano też z dojrzałego zboża, wcale gorsze w smaku nie będzie.
Przygotowywałem prażmo z różnych zbóż, żyta, pszenicy, owsa, jednak najbardziej smakowało mi z jęczmienia. Warto popróbować też z innymi roślinami, z jednego gatunku lub mieszanki, nie koniecznie zbóż, dawniej prażmo przygotowywano również z grochu.

Ziarna trzeba namoczyć, jeśli są zanieczyszczone przepłukać, zalewamy wodą i odstawiamy aż spęcznieją, zwiększą swoją objętość i zrobią się miękkie. Zwykle zalewam wieczorem jednego dnia a następnego już mogę prażyć. Spęczniałe ziarna powierzchniowo osuszam a następnie prażę na patelni, menażce lub bardziej historycznie na płaskim kamieniu lub w glinianym naczyniu. Podczas prażenia ziarna często mieszamy, aby nie przypalić, bo będą wtedy miały nieprzyjemny smak i zapach, mają nabrać złotawego koloru, ziarna powinny być kruche, nie miękkie  i nie za twarde. Jeśli prażyć będziemy za wolno to wysuszymy ziarna, będą twarde, przy zbyt wysokiej temperaturze spalimy wierzchnią okrywę a w środku ziarna będą miękkie.

Mi prażmo przypadło do gustu, całkiem niezła ''przegryzka'' dla tych, co lubią chrupać. Smaczne, zdrowe danie, proste i szybkie do zrobienia, tanie i niewyszukane składniki, no i nasze, ze Słowiańskim rodowodem sięgającym kilku tysięcy lat.
Jeszcze jedno, podczas prażenia ziarna ''strzelają'' jak popcorn, czy aby to nie Słowianie byli pierwszymi jego odkrywcami?

sobota, 3 sierpnia 2013

Ogień mnie jara


Ogień mnie jara, kiedyś, dziś i pewnie za 30 lat będzie tak samo, to zainteresowanie wcale nie
słabnie. Ogniem zajmuję się od dawna i ciągle mnie to bawi, widać to po tym, co robię i piszę. Ogień jest najważniejszy, to podstawa bytu, tak jak kilka tysięcy lat temu tak i obecnie, rzecz ponadczasowa.

Dzień słoneczny, gorący, by odrobinę się schłodzić kupiłem loda, nawet smaczny tyle, że bardzo mały. Nauka wymaga poświęceń, kupiłem więc jeszcze jednego, większego, co sobie będę żałował :)

Normalny człowiek nic niezwykłego w takim lodzie nie zobaczy, ale że ja jestem świrem i mam obsesję w temacie ognia od razu dostrzegłem ukryte możliwości - oczywiście związane z uzyskania ognia.

Firma produkuje lody w plastikowych opakowaniach, w których wieczko ma paraboliczny kształt. Wystarczy nalać do wieczka wody i soczewka gotowa. Przetestowałem dwie wielkości pokrywek, obie działają bardzo dobrze, kilka sekund w jednym punkcie przytrzymałem i był żar. Użyłem spreparowanego hubiaka, podobne hubki też powinny się sprawdzić. Bardzo prosty i szybki sposób na otrzymanie żaru.

To taki mój pomysł na zabawę dla dzieciaków w słoneczny dzień, tych małych i tych większych :)