piątek, 29 stycznia 2021

Kościany nóż

Sceneria zimowego obozowiska myśliwych, prawdopodobnie mezolitycznych. Na podkładce z brzozowej kory leży kościany nóż i kawałki mięsa renifera. Zdjęcie sugeruje, że mięso zostało pokrojone tym właśnie nożem. Rekonstrukcja oparta zapewne na przesłankach historycznych. Nie wiem gdzie i kto używał kościanych noży? Chciałem się przekonać jaką faktycznie wartość użytkową przedstawia kościany nóż. 

Materiałem na nóż była dorodna kość łosia, którego szczątki znalazłem na bagnach. Wyciąłem z niej płaski fragment, a następnie szlifowałem do osiągnięcia kształtu noża. Później żmudne nadawanie krawędzi tnącej. Na koniec wykonanie na rękojeści oplotu ze skóry dla pewniejszego chwytu. 

Wygląd niczego sobie. A jak sobie poradzi z krojeniem produktów spożywczych? Zrobiłem kilka testów. Wyniki nie są wcale zaskoczeniem. Kościane ostrze tnie, ale słabiutko. Damy radę pokroić tym mięso, ale to w zasadzie wszytko. 

Kość jest stosunkowo miękka w porównaniu do tradycyjnych materiałów na nóż. Nie da się otrzymać tak cienkiej i zarazem ostrej krawędzi jak w przypadku stali, krzemienia czy chociażby ceramiki. Wydaje mi się, że jedynym powodem usprawiedliwiającym funkcjonowanie kościanych noży był lokalny brak atrakcyjniejszych surowców. 

sobota, 23 stycznia 2021

Bedroll, syberyjskie ognisko całonocne i malinowa herbatka grubo ciachana.

Ta odrobina śniegu i mrozu sprzed tygodnia bardzo mnie uszczęśliwiła. Świeżo spadły śnieg wybielił szarą codzienność, a cichy zimowy las ukoił zmęczone serce. Tego mi było potrzeba. Jestem zdania, że zimą człowiek powinien więcej odpoczywać, aby nabrać sił na wiosnę. Przydało by się kilka dni dodatkowego wolnego, tylko jak tu szefowi w pracy o tym powiedzieć? ;)

Na jednodniowym wyjeździe przetestowałem syberyjskie ognisko całonocne. Okryty wełnianym kocem, przy cieple ogniska spędziłem zimową noc. Jedni uprawiają w zimie morsowanie, a inni kocowanie ;)  Prócz skromnych zimowych warunków potrzebowałem jeszcze minimum sprzętu. Podstawa to solidna siekiera umożliwiająca przygotowanie ogniska. Przytroczyłem ją na zewnątrz do pakunku zrobionego ze zrolowanego koca, w którym zwinąłem pozostałe rzeczy: kubek, krzesiwo i prowiant na cały dzień. 

Sznurem związałem końce i zrobiłem szelki umożliwiające wygodne przenoszenie. Nóż zawiesiłem  na szyi. Założyłem podwójne wełniane skarpety, śniegowce, koszulkę termo, dwa wełniane swetry, anorak, czapkę, szalik i rękawice. Niech to będzie swagman i jego bedroll w zimowym wydaniu ;) 

Po kilku godzinach chodzenia po lesie upatrzyłem dobre miejsce na nocleg. Przytulny zagajnik sosnowo-modrzewiowy. Robiło się już późno i szybko przygotowałem posłanie z suchych modrzewiowych gałązek. Grube, dobrze ubite butami z podniesionym odrobinę tyłem aby chronił mnie przed wiatrem. Skrzesałem ogień krzesiwem tradycyjnym, dołożyłem modrzewiowego chrustu i wziąłem się za znoszenie czegoś konkretnego. 

To na syberyjskie ognisko całonocne. Pnie uschniętych modrzewi i sosen będą odpowiednie. Pociąłem na kawałki i zaniosłem do obozu. 

Już przy blasku ogniska nazbierałem śniegu, zagotowałem herbatę z malinowych pędów i przygotowałem szaszłyki na obiadokolację. Wysuszyłem rękawice, skarpety, ''pościeliłem łóżko''.Gdy zaległem na posłaniu zadzwonił telefon. To kobieta pytała czy wracam do domu i czy już skruszałem?  Odrzekłem, że nie i będę marznął dalej;)

Na szczęście nie było tak źle. Grube kłody otoczyły mnie przyjemnym ciepłem. Modrzew sypał iskrami  i ''trzeszczał'' jak kobieta, niby sam w lesie, a poczułem się jak w domu ;) Nie chciało mi się jeszcze spać, długo oglądałem wieczorne seriale: "M jak modrzew, Spalające się kłody 5, Przeminęło ze śniegiem, Dawno temu zimą, Zostanie po nas tylko popiół". Położyłem się blisko ogniska, narzuciłem na siebie koc i wygrzewałem stare kości. Przekręcałem się co jakiś czas szukając najlepszej pozycji do zaśnięcia. Wiatr nie ustawał, padał drobny śnieg, który topił się na moim kocu. Powierzchnia śniegu rozświetlała blask wokół ogniska jakbym miał zapaloną lampkę przy łóżku. Powieki stawały się coraz cięższe. Naciągnąłem mocniej czapkę, zasłoniłem kapturem twarz. Miękko, ciepło, błogo. W końcu przyszła Pani sen i mnie zabrała na spacer.

Zimno nie pozwalało mi na nieprzerwany sen do rana. Co jakiś czas wstawałem i podsuwałem kłody do przygasającego ogniska. Nie jest to specjalnie uciążliwe, idzie przywyknąć. Zimowa noc i tak jest dłuższa niż moje potrzeby snu.

Nie wiem jak była temperatura, nie noszę ze sobą termometru. Podobno rano było jakieś -12°C, ale kto by to zliczył. Zresztą, czy informacja o temperaturze spowoduje, że zrobi mi się cieplej?

Rano na śniadanie, prosto z zimowego lasu, rozgrzewająca malinowa herbata grubo ciachana. Sporządzona na świeżych płatkach śniegu, zbieranych za łóżkiem, a pochodzących z wieczornych opadów, czyste ekologicznie przefiltrowan przez grube pokłady chmur nimbostratus ;)

Do tego tosty i pyszny, energetyczny szaszłyk przyprawiony dymem ogniska. 

Porobiłem trochę zdjęć na pamiątkę, bo nie wiadomo kiedy znowu spadnie śnieg. Człowiek siekiera, Człowiek zima i Człowiek koc. 

O spaniu przy ognisku pod wełnianym kocem nie będę wam przynudzał. Sprawa przyzwyczajeń i tego, co kto lubi. Jak wcześniej wspomniałem, koc i siekiera były wynikiem chęci sprawdzenia możliwości syberyjskiego ogniska całonocnego przy temperaturach powietrza poniżej zera. Wełniany koc i siekiera sporo ważą, ale klimat jest niezwykły.

Wynik eksperymentu jest taki, że na dobrą sprawę aby przespać noc w tych warunkach mógłbym zrezygnować z siekiery i koca. Żadne odkrycie, większe ognisko i częstsze dokładanie załatwiły by sprawę. Po prostu zabrałem ze sobą to, na co miałem ochotę. Sugeruję jednak na takie noclegi zabranie co najmniej jednego wełnianego koca. Gdy nam będzie za gorąco, to zawsze możemy się odkryć ;)

Syberyjskie ognisko całonocne to w zasadzie wycinek ogniska typu gwiazda z dodatkowym poprzecznie umieszczonym pniem. 


Pełni on rolę ekranu odbijającego ciepło w kierunku posłania oraz zapewnia większy dopływ tlenu do spalających się kłód. Dobór rodzaju drewna (gatunku, wilgotności, grubości, długości) i ich rozmieszczenie wpływa zasadniczo na szybkość spalania, a zarazem na efektywność cieplną. Przy tego typu ognisku spałem kilkukrotnie. Zwykle w takich sytuacjach nie posiadałem przy siekiery ani piły. Uważam, że nie są one do tego konieczne. Jeśli sytuacja wymaga od nas oszczędzania energii, to nie traćmy jej na wywijanie siekierką. Ognisko rozpalam po dokładnym rozpoznaniu terenu. Wyszukuje miejsce, gdzie opału jest pod dostatkiem i jego pozyskanie nie stwarza problemów. W zagajniku gdzie obozowałem pełno było uschniętych drzewek, o które wystarczyło się oprzeć aby się przewróciły. Na nasze warunki, do zabawy w zupełności wystarczą. Mając siekierę lub piłę, można by się pokusić o większe rozmiary, tylko po co? Zapamiętajcie te słowa - "Las słyszy, pole widzi...'' a "Bez potrzeby drzewo ściąć - grzech straszny''.

czwartek, 7 stycznia 2021

Jak zrobić dziegieć?



Najbardziej popularna technika produkcji dziegciu opiera się na wykorzystaniu dwóch naczyń. Dawniej ceramicznych, obecnie łatwiej będzie nam zdobyć metalowe. Potrzebna nam będzie jedna duża puszka na brzozową korę, z dopasowaną pokrywką i druga mniejsza, w której zbierze się dziegieć. To najlepszy sposób. Mniejszą puszkę można zastąpić słoikiem, ale istnieje ryzyko że pod wpływem wysokiej temperatury pęknie, a jego zawartość wycieknie do podłoża. W dużej puszce z korą w dnie po środku robimy otwór, przez który dziegieć będzie ściekał do mniejszego pojemnika.


Z braku dużej puszki z pokrywką można użyć np. starego garnka do gotowania. Za pokrywkę będzie robił fragment blachy o wymiarach nieco większych od średnicy tego garnka. Wówczas w blasze trzeba zrobić niewielkie zagłębienie z otworem pośrodku. Jeśli i tego nie znajdziemy, to do zrobienia niewielkiej ilości dziegciu wystarczą nam dwie puszki po piwie.

Zbierz korę z martwych brzóz. Wypełnij szczelnie dużą puszkę korą, paski ułożone pionowo, tak jak jest to widoczne na zdjęciu. 



Kopiemy w podłożu zagłębienie, krawędź pojemnika na dziegieć powinien był mniej więcej na poziomie podłoża lub nieznacznie niżej. Wkopujemy naczynie, w którym zbierał się będzie dziegieć. Uważajmy, by do środka nie dostały piasek czy ściółka, gdyż zanieczyszczą nam otrzymany dziegieć. Na nim stawiamy dużą puszkę z brzozowa korą i zakrywamy. Na górze warto położyć kamień, który dociąży lekką puszkę. W drugim wariancie naczynie na dziegieć przykrywamy fragmentem blachy i na tym ustawiamy garnek z brzozową korą dnem do góry. Brzegi dokładnie obsypujemy piaskiem lub uszczelniamy rozrobioną gliną. Naczynie z korą musi być stabilne, nie może się zsunąć czy przewrócić podczas wypału. 


Puszkę z korą obkładamy suchymi gałęziami i podpalamy. Ogień nie musi być duży, ale powinien otaczać puszkę ze wszystkich stron. W zależności ilości brzozowej kory podtrzymujemy ogień od 1-3 godzin. Jeśli nie jesteśmy pewni czy dziegieć już się skroplił to dla pewności potrzymajmy dłużej. 

Pozwólmy aby ogień samoistnie wygasł i nasz zestaw do produkcji dziegciu ostygł. Zgarniamy resztki popiołu i uszczelnienia z puszek. Aby uniknąć poparzenia prace te bezpieczniej jest przeprowadzić w rękawicach. Pojemnik z dziegciem wkopany w ziemie stygnie bardzo długo. Zdejmujemy górne naczynie, w której znajdowała się brzozowa kora. Ostrożnie, aby do pojemnika z dziegciem nie dostały się zanieczyszczenia. Sprawdzamy jak wyglądają pozostałości kory. Przy prawidłowo przeprowadzonym procesie kora będzie zwęglona bez pozostałości dziegciu. 


Wyciągamy z podłoża pojemnik z dziegciem. Ciekłą, lepką maź o czarnobrunatnym kolorze i charakterystycznym zapachu. Ilość otrzymanego dziegciu zależy od jakości kory oraz warunków destylacji. 


Jeśli potrzebujemy zagęszczonego dziegciu to musimy odparować lotne substancje powoli gotując na małym ogniu.


Zmniejszy swoją pierwotną objętość i będzie bardziej lepki.  Nie można dopuścić do zapłonu. Co jakiś czas zanurz koniec patyka w dziegciu, gdy ostygnie sprawdź czy osiągnął pożądaną przez ciebie lepkość.