niedziela, 26 sierpnia 2018

Kobiety w lesie - część III



Trzecia i ostatnia cześć relacji będzie dotyczyła warsztatów i tego co my tam robimy. Dzień w lecie jest długi i czasu na wszelkie prace bardzo dużo. Pisałem już nie raz, co robimy podczas szkoleń w lesie. Są stałe pozycje w warsztatach, oraz takie, które się zmieniają. Standardowo jest nauka rozpoznawania roślin, nie tylko tych jadalnych ale też trujących i użytkowych. Rośliny do jedzenia, przyprawowe, z takich co można zaparzyć smaczny napój. Jakie rośliny nazbierać, gdy boli głowa, czym posmarować gdy piecze skóra po ukąszeniu owada? Uczymy w jakie liście zawijać jedzenia, co może posłużyć za talerz, czym zastąpić szczoteczkę do zębów i z czego wypleść kosz.

Dzika kuchnia, pieczenie w żarze, dole ziemnym, glinie, nad ogniskiem. Obozowa pionierka, krzesła, stoły, wieszaki, wędzarnia, skład opału, posłania, szałasy. Podczas szkolenia nabywa się umiejętności przydatnych na co dzień. Nauka ostrzenia noża, posługiwanie się nożem, siekierą, piła. Rozpalanie ogniska i jego kontrola.

Warsztaty z niecenia ognia, tu najczęściej najczęściej ćwiczymy krzesiwo syntetyczne i łuk ogniowy. Robienie koszy, łyżek, wypalanie mis, obróbka szkła, dziegieć. Były też warsztaty z budowania schronienia z wykorzystaniem budowlanej foli. Na ostatnim szkoleniu uczyłem obrabiać kość. Dziewczyny zrobiły piękne kościane igły i szydła. Kto nie chciał w kości, pracował w drewnie. Szydła przydały się przy robieniu koszy z trawy. Wyrób sznurków z pokrzywy i łyka wierzby.

Grupy kobiece działały kosmetycznie, komponowały ziołowe sole do kąpieli i mydła. Upalne lato i dołek z gliną to nowe możliwości. Uczestniczki nakładały sobie maseczki i robiły błotne kąpiele :)

To część tego co się dzieje podczas szkoleń. Teraz czas wypraw i odpoczynku.














piątek, 24 sierpnia 2018

Kobiety w lesie - część II



Największym, nie słabnącym powodzeniem na naszych szkoleniach cieszy się leśna kuchnia. To
zrozumiałe, trzeba jeść, aby mieć siłę i podołać wszelkiej aktywności na świeżym powietrzu. Daleko jednak odeszliśmy od pierwszych 7 dni w lesie, kiedy to żywiliśmy się wyłącznie tym, co dzikie. Zbieraliśmy liście, korzenie, owoce, czasem grzyby. Cieszyliśmy się gdy zbierając opał pod korą spróchniałej sosny znaleźliśmy smaczne larwy kornika. Dieta urozmaicona, ale pod względem energetycznym bardzo uboga. Wodniste zupy, pieczone w żarze korzenie na deser owoce i ziołowa herbata. Poznaliśmy naturalny smak potraw, bez przypraw. To było prawdziwe wyzwanie.


Najwięcej ludzi przyjeżdża z nastawieniem na odpoczynek, to jest ich cel główny. Warsztaty tak, jak najbardziej, to przy okazji odpoczynku. Ograniczenia związane z wyżywieniem są najmniej rozumiane. Teraz uczestnicy mają luksusy, dostają od nas półprodukty: mąkę, ryż, kaszę, nabiał, olej, cukier, sól, warzywa, a czasami nawet mięso. Dzikie rośliny jadalne stanowią jedynie uzupełnienie diety. Gotowanie jest wspólnie, w największym kotle zupa, z dodatkiem dzikich roślin jadalnych. Do tego podpłomyki z dodatkami, pasty, sałatki, dżemy. Na patelni smażą naleśniki, chwaściaki (placuszki z chwastów), kotlety z kań, liście w tempurze itd. W drugim kociołku gotujemy kompot, herbatę lub kawę. Oczywiście nie prawdziwą, lecz sporządzoną z owoców głogu zebranych w zeszłym roku. Już zaczynają opadać żołędzie i będzie można zrobić kawę żołędziowej. 


Przeniesienie pieca kopułkowego pod wiatę kuchenną było doskonałym pomysłem. Piec oparty jest na podwyższeniu z kamieni. Zostawiliśmy pustą przestrzeń pod spodem, aby odizolować go od podłoża. Dzięki temu rozwiązaniu piec nie nasiąka wilgocią, łatwiejszy jest dostęp, większy ciąg powietrza, lepiej się w nim pali, szybciej rozgrzewa. Przy takiej liczbie osób i czasie szkolenia taki piec w obozowisku jest niezbędny. Nikt nie ma co do tego wątpliwości. Pieczenie chleba to codzienność. Za jednym razem wchodzi 3-4 bochenki. Obok pieca jest mały skład opału i nawet w czasie deszczu piekarnia działa :) Dziewczyny szalały z wypiekami, słodkie bułki z owocowym nadzieniem, ciasta, pizza, kto co sobie tylko zażyczył ;)


Codziennie jest spacer z rozpoznawaniem i zbiorem roślin. Wiosną zbieraliśmy dużo młodych ziół, liści oraz kopaliśmy korzenie. Lato to bogactwo owoców. A ten rok obdarzył nas wyjątkowo hojnie. Z lasu w koszach poprzynosimy porzeczki, maliny, jeżyny, czereśnie, czeremcha, jabłka, gruszki, śliwki. Te dziko rosnące są zawsze smaczniejsze, słodkie, pachnące, pyszne.

Deszczowy początek lata sprawił, że pojawiły się grzyby, prawdziwki, podgrzybki, kanie. Nieliczne co prawda, ale miły urozmaicenie leśnej diety. Sierpień jest suchy, w lesie brak grzybów. Żółkną liście, schną trawy.


 Cdn.

środa, 22 sierpnia 2018

Kobiety w lesie - część I



Ostatnią relację ze szkolenia 7 dni w lesie napisałem w kwietniu. Od tego czasu ogrom ludzi przewinął się przez naszą leśną bazę. Hurtem opiszę szkolenia dwu-, pięcio- i siedmiodniowe, które miały miejsce od czerwca. W sierpniu i lipcu co tydzień, jedna grupa kończyła, a druga zaczynała. Pozostały jeszcze szkolenia we wrześniu i październiku. Zdecydowana większość uczestników to kobiety. Ja z tego powodu nie narzekam :)



Relację ze szkoleń letnich podzieliłem na części. Mniej treści, więcej zdjęć, zrobionych przez nas jak i uczestników. Nie zawsze jesteśmy obecni, podczas gdy dzieje się coś warte uwiecznienia. Po czasie przeznaczonym na warsztaty zostawiamy ekipę samą w lesie. Odpoczynek od prowadzących też jest wskazany. Na podstawie obserwacji można wysnuć śmiałą hipotezę, że po zajęciach dzieją się w obozie bardzo ciekawe rzeczy :)

Baza, w porównaniu z rokiem ubiegłym, bardzo się zmieniła. Powstała mała, leśna wioska, doskonale wyposażona, z zapleczem gwarantującym komfort szkolenia oraz wypoczynku. Rozbudowujemy, zmieniamy, ulepszamy. Mamy obecnie trzy szałasy, które mogą pomieścić w sumie ponad 10 osób. Z stąd też grupy biorące udział w szkoleniu są liczniejsze. Poprawiło to komfort naszej pracy, a uczestnikom w większej grupie raźniej.


Czerwcowa grupa zmieniła pokrycie na pięcioosobowym szałasie ze sztucznej folii, na bardziej naturalne i przyjemne dla oczu trzcinowe maty. Takie pokrycie stwarza też przyjemny mikroklimat podczas upałów. Do środka wpada mniej światła, mniej nagrzewa się wnętrze i jest bardziej przewiewnie. Nie jest to jednak pokrycie zapewniające 100% szczelność. Przy silnych opadach trzcinowe maty przeciekają. Rozwiązaniem, które stosujemy z powodzeniem jest przykrycie na czas opadów szałasu plandeką budowlaną. Rozłożenie i zwiniecie zajmuje kilka minut.



Powstał drugi pięcioosobowy szałas, otwarty u góry, zbudowany w całości z materiałów naturalnych. Jego konstrukcja jest podobna do naszego pierwszego szałasu w bazie. Po tamtym pozostały już tylko wspomnienia i zdjęcia.




Przy sprzyjającej pogodzie nie brakuje chętnych do spania pod chmurką.



Na ostatnim szkoleniu pozwoliliśmy też na spanie w hamakach.






Oglądając zdjęcia pomyślicie, jaką to sielankę mieli nasi uczestnicy szkoleń. Na zdjęciach jednak, nawet, gdy się chce, nie wszystko można pokazać. Gdy woda wlewa się za koszule, raczej nikt nie myśli o robieniu zdjęć. W lipcu jedna z grup trafiła na niezbyt przychylne warunki pogodowe. Silne opady przez kilka kolejnych dni. Deszcz, błoto, wszechobecna wilgoć. Przeciekające szałasy, mokre posłania, ubrania, koce. Przy okazji poznaliśmy dokładnie wady i zalety naszych schronień. Było naprawdę ciężko. Uczestniczki włożyły dużo pracy, aby w tym lesie pozostać. Okopywanie szałasów, uszczelnianie, suszenie, gromadzenie opału. A jeszcze wyprawy po rośliny, gotowanie i pozostałe warsztaty. Z psychologicznego punktu widzenia, to wspaniały sprawdzian. To grupa, która, z której jestem najbardziej dumny. Większość by się spakowała i pojechała do domu. Na samą zapowiedz deszczu podczas imprezy dużo osób wcześniej rezygnuje. Dla dziewczyn deszcz nie był przeszkodą, a przygodą. Nie dość, że nikt nie marudził, to się jeszcze świetnie bawiły. I takie podejście najbardziej mi się podoba.



Z każdą kolejna grupą przybywa nam w obozie sprzętu. Jest zadaszona wiata kuchenna, pod którą podczas niepogody można się schronić i przygotowywać jedzenie lub prowadzić szkolenie. Pod wiatą zbudowany jest piec, obok skład opału. Na wieszakach powiązane w pęczki schną zioła, na niciach zawieszone grzyby i owoce. Stoły i półki ułatwiają przygotowanie posiłków. Obok zrobiona jest wędzarnia. Mamy zadaszony skład opału, polowy prysznic, saunę, latrynę, dół na odpady biologiczne, przybyło też krzeseł. Większa ilość rąk do pracy przyniosła wymierne efekty. Budowę i wyposażanie obozowiska można uznać za zakończone. Kolejne grupy w zasadzie nie będą miały, co już budować. Co najwyżej drobne naprawy i usprawnienia. Więcej czasu pozostanie na warsztaty i wypoczynek.

Nadmiar wody, jak i jej brak, to problem. Źródlisko, z którego czerpaliśmy do tej pory wodę, zamieniło się w błotnistą maź. Po pierwsze susza, druga rzecz, to dużo większa ilość uczestników. Zdecydowaliśmy się dowozić wodę pitną w zbiornikach. Deszczówkę zbieramy i przeznaczamy do mycia naczyń. Warsztaty z uzdatniania wody prowadzone są nadal.

Szałasy, obozowe konstrukcje, ogniska. Pomimo tylu osób i dużej ilości szkoleń, las nie ucierpiał. Świadomie obóz powstał w miejscu gdzie musimy przeprowadzić zabiegi sanitarne. Nasz las nie jest zaśmiecony, zdewastowany, ogołocony z roślin jadalnych. Nie ma pokaleczonych drzew, zrytej ściółki ani pokopanych dołów. Materiały na budowę i opał pochodzi z oczyszczania lasu. Co rok systematycznie kolejne kilkadziesiąt metrów działki. Pozostaje wierzyć, że zwierzyna też nie narzeka na nasze towarzystwo :)


Cdn.