wtorek, 11 lutego 2025

Indiański chlebek

Indiański chlebek, coś co kiedyś dzieciaki robiły na ognisku w lesie. Prosta i smaczna przekąska utworzona z upieczonych nad ogniskiem na patyku kilkudziesięciu cienkich warstw ciasta. Przepis najprostszy z możliwych, mąkę pszenną wsypujemy do słoika, sól do smaku, dolewamy wodę i mieszamy patykiem do uzyskania konsystencji gęstego ciasta naleśnikowego. 

Bierzemy grubszy kij, moczymy jego koniec w cieście i szybko przenosimy nad żar ogniska do zarumienienia. Po upieczeniu pierwszej warstwy moczymy ponownie koniec w cieście i z powrotem kij ląduje nad ogniskiem. Przypiekamy i zabawa od nowa, tak do uzyskania kilkudziesięciu warstw/zużycia ciasta. Nasz chlebek z każdą kolejną warstwą będzie coraz większy. Obracamy szybko patyk aby ciasto nie skapywało. Świetna zabawa dla dzieciaków. Przypomina to nieco pieczenie kołaczy. 

Gdy uznamy, że chlebek jest wystarczającej wielkości wystarczy mocno uchwycić za koniec, obrócić i zsunąć z kija. Pokusić się można oczywiście o dodatki do ciasta i nadzienie ale uważam, że indiański chlebek najlepiej smakuje w czystej postaci.

2 komentarze:

  1. Dla zgłodniałego wędrowca, który rozpalił ognisko i chętnie zjadłby coś na szybko, to sadyzm w czystej postaci! :-)
    No ale są i tacy, co to noszą z sobą "spiżarkę na 3-5 palców" to dla nich w sam raz. Zużyją troszkę zapasów zanim znów zaczną uzupełniać, :-)
    Doradzałbym jakąś zieleninkę do środka, i jest vege hot-dog. Dla prawdziwie wygłodniałych, tych bez "spiżarki" :-) oczywiście musztarda/sos do środka i gorąca paróweczka. Tym sposobem raczymy się, leśnym hot-dog'iem a' la Wilson! :-)
    Tak sobie myślę, dobrze, że nie noszę z sobą mąki w krzaki. Nie muszę się głodny stresować po "którejś tam" warstewce, kiedy "TO KORYTO"? Bo są zupki PRC oraz inne szybkie dania (zalej, odczekaj, jedz). :-)
    Niezdrowo "jak cholera" ale prócz tego co dziko rośnie i zdołamy wpakować do gara, to albo ma: antybiotyki albo pestycydy (oczywiście w dozwolonych ilościach). Niech nikt nie myśli naiwnie, że EKO nie zawiera :-) bo sąsiad pryska albo wiatr zawieje i ... . Dobra, STOP z zrzędzeniem. Chciałem tylko podkreślić wartość pro zdrowotną dzikiego jadła. Więc jednak coś zielonego do leśnego, hmm : "Wilsona"! Bo "gorący pies" jakoś głupio mi się kojarzy, a "Wilsona" sobie bym zjadł. Swojski, z lasu i nie imperialistyczny! :-) *
    *Autor tekstu nie promuje kanibalizmu ... . :-) :-) :-)
    Pies

    OdpowiedzUsuń
  2. Myśl takowa mnie naszła: Wieczorem, przy ognisku, nasycony "terenowym żarełkiem", to ja mogę "bawić się" w "cuda-wianki, na kiju" (wg. powiedzenia ludowego. Che, che którego młodzi pewno nie znają). Bez uczucia głodu i napojony (uzupełnienie wody w organizmie jest niezwykle istotne) mogę spokojnie poddać się czynnościom wymagającym spokoju i braku pośpiechu. :-) Na ten przykład wzmiankowane powyżej "Wilsony". Czynność akurat na dłuuugi pogodny wieczór, bez innych atrakcji. No dobra, ktoś powie: "nasycony, dodatkowo objadać się na noc?". Nic takiego nie sugerowałem. Zrobić, to nie znaczy zaraz zjeść :-). Rano wielu jest "leniwych" a raczej ospałych i lubi WYGODĘ. Lubię i ja.
    Zatem pomyślałem sobie: Bawisz się wieczorem w Wilsonowe "Wilsonki" z nadzieniem z dostępnej dzikiej żywności (ważne, bo to daje odmianę) i po zabezpieczeniu przed mieszkańcami lasu "tniesz komara". Rano przy pomocy alufolii robisz sobie w żarze ogniska "leniwe śniadanie", bo tylko owinąć i włożyć lub nawet mieć już wcześniej owinięte "Wilsony".
    Takie śniadanko można "zalać" poranną kawą lub uczcić PERŁĄ, jako to ja czynię.
    Oba napoje uchodzą za moczopędne, co dla zdrowia nerek jest wskazane :-). Zielonego pojęcia nie mam, ile to pichcenie zabiera czasu, ale nasycony człowiek przy wieczornym ognisku ma na tyle czasu, że sprosta zadaniu.
    Zatem mąkę mi w teren zabierać trza, aby w "Wilsonka" zatopić kła :-)
    No i alufolię, aby śniadanko było w pełni zabezpieczone. Czym "Wilsonki" faszerować, co też las pozwoli mi łaskawie zebrać? Oto jest pytanie!
    Pies

    OdpowiedzUsuń