Niedawna wędrówka przez zarośla wierzby, których tu na podmokłych łąkach nie brakuje, przypomniały mi dawne czasy. Jak miałem naście lat starsi koledzy budowali szałasy z wierzbowych gałęzi. Był to materiał najbardziej dostępny i jednocześnie o najmniejszym znaczeniu dla gospodarzy (właścicieli terenu). Nawet jak ktoś z dorosłych odkrył szałas, to żadnej awantury nie robił. Szałas miał trzy proste ściany zrobione z giętkich gałęzi wierzby, które układało się pomiędzy pionowo wbitymi słupkami. Szałas zwykle powstawał etapami w ciągu kilku (nikomu się nie spieszyło, miało być przede wszystkim przyjemnie) kolejnych zimowych dni (biwaków). W zgranej ekipie 2-3 osobowej szałas mógł powstać w kilka godzin. Budowę schronienia zaczynało się od strony z której wiał najbardziej dokuczliwy wiatr. Później dostawiano kolejne ściany. Miały one około 20-30 cm grubości, gałęzie było mocno ściśnięte. Taki szałas, co jest szczególnie ważne w zimie, doskonale chronił przed wiatrem. W środku paliło się ognisko, którego ciepło przyjemnie ogrzewało siedzących w jego wnętrzu gości. Konstrukcja oraz materiał z jakiego był wykonany szałas był doskonale dopasowany do lokalnych warunków. Zero plastiku czy metalu, 100% naturalnych użytych materiałów. Bagna szybko wchłaniały szałas i po kilku latach nie było śladu.
Postanowiłem odświeżyć wspomnienia. Wybrałem się na przyjazne bagna aby zbudować wierzbową ściankę. Wybrałem dogodne miejsce i po kilku godzinach pracy schronienie było gotowe. Uzupełniłem to o siedzisko, po ciężkiej pracy odpoczynek jest istotny. Reszta (ognisko, posiłek) to mało istotne dodatki.
Prawdę mówiąc to liczyłem na zimową aurę. Początek marca i ani jednego prawdziwie zimowego wypadu. Takiego sezonu jeszcze nie miałem. Nie że na sankach bym chciał zjechać :)