W zimie poruszanie się w terenie jak i znalezienie czegokolwiek do jedzenia pod grubą warstwą śniegu i przy zmarzniętym podłożu jest trudne. Choć wybór bardzo ograniczony, to mamy jednak możliwość odżywiania się dzikimi roślinami. Jedną z takich roślin, łatwych do ''namierzenia'' w zimie, jest pałka sp., rośnie w dużych skupiskach, łodygi i uschnięte kwiatostany są bardzo charakterystyczne.
Pałka szerokolistna (Typha latifolia) i pałka wąskolistna (Typha angustifolia) mają takie samo zastosowanie, wszystkie części są jadalne, przez cały rok możliwy jest zbiór, są najłatwiejszym i najważniejszym źródłem pożywienia. Łatwo się o tym przekonać teraz w zimie, w najtrudniejszym okresie do przetrwania dla zwierząt i ludzi.
Preferuje wodę, bagna, miejsca bogate w materię organiczną, które podczas rozkładu wydzielają ciepło, takie miejsca nawet przy największych mrozach nie zamarzają lub pokrywa się tylko z wierzchu cienką warstwą lodu. Ze zwartego podłoża kłącza wykopuję drewnianą kopaczką, z miękkiego wyciągam za liście całą roślinę. Babranie się w błocie, zawłaszcza na mrozie i przy silnym wietrze do przyjemności nie należy. Jeżeli pałki rosną w miejscu podmokłym do którego nie mogę podejść i nie sięgam po nie ręką, to kłącza wyciągam za pomocą długiej tyczki z bocznym odrostem na końcu. Kłącza płuczę w wodzie, obcinam boczne korzonki i dzielę na ok. 20 cm kawałki.
Kłącza pałki są bardzo wartościowym pokarmem, pełne składników odżywczych o czym wspomniałem przy robieniu mąki z suszonych kłączy. Świeże w 100 gramach zawierają w 3-4 g białka, 0,5-1 g tłuszczy i 15-21 g węglowodanów. Są bardzo wydajne, w kilkanaście minut w sprzyjających warunkach można pozyskać ''obiad''. Upieczone kłącza pałki to ok. 100 kcal/100g, to dużo w porównaniu z innymi roślinami, jeszcze korzystniej to wygląda jeżeli uwzględnimy czas i wysiłek włożony w zebranie i przygotowanie roślin. Sposób przygotowania kłączy to pieczenie w żarzę, prymitywna i najprostsza metoda, kilka minut i gotowe. Kłącza kładę blisko płonącego ogniska lub na drobnym żarze, pieczemy powoli tak by nie przypalić i jednocześnie jadalny mączysty rdzeń był upieczony. Gąbczasta osłona rdzenia skurczy się, kolor upieczonych kłączy ciemnożółty do ciemnobrązowego ale nie czarny, jak przypalimy za bardzo to kłącza będą miały ohydny smak. Przed zjedzeniem osłonę usuwamy nożem, kłącza żujemy wypluwając włókna.
Upieczone kłącza pałki są smaczne bez żadnych dodatków, nie trzeba solić, przyprawiać, upieczone smakują dużo lepiej niż surowe czy gotowane, są miękkie, mączyste, lekko słodkawe. Pierwszy raz jak upiekłem kłącza i spróbowałem to daleki byłem od zachwytu, zjadłem z ciekawości. Ale z czasem doszedłem do wprawy w pieczeniu i gusta się zmieniły, teraz kłącza pałki zjadam ze smakiem.
Co robią grzeczne dzieci gdy zimno na dworze i mróz szczypie w pupkę? Ano siedzą grzecznie w domku, Wilsonie.
OdpowiedzUsuńStąd to olbrzymie zainteresowanie tematem.
Nikomu nie polecam zaczynania swojej przygody z biwakowaniem w terenie od sezonu zimowego. To zły pomysł.
Gdy cokolwiek zaczynamy i dopiero uczymy, to UCZMY SIĘ, a ambicję zostawmy na czas gdy już coś wiemy. Szansa na zdrowie i życie niepomiernie wzrośnie.
Proszę: Mistrz dochodził do smaku kłączy etapami!
Co do zmiany smaków i gustu, to nie takie proste. Moje zmieniają mi się bez kontroli (siła woli) umysłu i tyle. Pytam się innych, mają podobnie. Może ktoś kiedyś zrobi poważne badania i mnie oświeci?
Ale słowa " .. doszedłem do wprawy w pieczeniu .." mówią wszystko. Praktyka!
Nic nie przychodzi samo, szczególnie jeśli nie mamy pod ręką mistrza, który na bieżąco czuwa nad naszymi postępami. Samotnie droga jest dłuższa i bardziej wyboista. Sybiracy mieli gorzej. Pokolenie wojenne miało gorzej. Tu nie ma co "kwiczeć" przy śmiesznych "trudnościach", tylko trzeba zrozumieć.
G daje "kawa na ławę", gdy dziecko które pyta Wilsona przez IT o proste rzeczy i dostaje prostą odpowiedź.
Wszystko "na tacy" prowadzi do nikąd. Bez podstaw, zrozumienia mechanizmów itd da w efekcie jakieś "dziwne hybrydy" posiłkujące się co krok smartfonami, BO UCZYĆ SIĘ "NIE MA PO CO". Zrzędzę jak "stary zgred" bo pojutrze będę!
Śpię z przyjaciółmi lub sam, zimą w terenie. Spałem w takich miejscach, że lepiej jak nikt nie wie (żaden powód do chwały). Ale ta pora roku prócz morsów, jest w zasadzie (prawie) martwym sezonem. Działają nieliczni, bo widzę to w terenie. Spacerowicze to inna bajka, to nie spanie/biwakowanie.
Prawie czyni różnicę, znam tą reklamę. Tu mowa o statystyce! Więc nieliczni.
Komu chce się babrać w mule/wodzie w mróz. Ja na szczęście nie musiałem, (potrafię) ale czasy niepewne! Oby nie trzeba było korzystać z tej wiedzy. Pies