niedziela, 29 września 2013

Kamień optymizmu


Przepraszam, ale pozwólcie, że ten wpis będzie nieco wyjątkowy, bardziej osobisty;/

A zacznę od takiego pytania, gdybyście byli np. fanami piłki nożnej i mieli taką możliwość to, co wybierzecie:
bramka nr 1 - oglądacie samotnie mecz w domu na ekranie telewizora,
bramka nr 2 - oglądacie mecz ze znajomymi na żywo na stadionie,
bramka nr 3 - macie możliwość zagrać w meczu?

Ja wybrałem bramkę nr 3, od jakiegoś czasu stało się to oczywiste, wręcz naturalne. Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że będę robił to, co teraz, to bym nie uwierzył. Nawet nie marzyłem o tym.
Nie jestem pewien, może to jakiś znak z Niebios, powinienem coś zmienić w swoim dotychczasowym życiu, jakieś konkretne decyzje, bo to że podążam w dobrą stronę nie mam wątpliwości. Ten rok jest bardzo wyjątkowy, miałem przyjemność uczestniczyć w wielu pokazach, dużo zobaczyć, doświadczyć, poznać wspaniałych ludzi i przeżyć cudowne chwile, z czego jestem bardzo zadowolony.

Mój serdeczny kompan z kilku tegorocznych pokazów, niejaki Grześ potrafi pokonać wszelkie trudności i załatwić jak to się mówi prawie wszystko, a czasami nawet więcej. Ponownie mnie wrobił a ja łatwowierny mu uwierzyłem, tym razem miałem wziąć udział w imprezie w Sandomierzu, jeszcze wtedy nie wiedziałem, czym to grozi. Powiedział, że będą znajomi, na pewno będzie bardzo sympatycznie, totalny luz, jak to mawia - spokojnie, powoluśku, noga za nogą...:D
Napiszę cała prawdę, jak było, najwyżej więcej mnie nie zaproszą. Nie do końca mówił prawdę, czas upłyną bardzo szybko i było znacznie przyjemniej, to się po prostu ''w pale nie mieści'' :D
Nie da się tego ani opisać, opowiedzieć czy pokazać na zdjęciach, z 5 dni w kilku zdaniach to nie możliwe, nawet nie zamierzam spróbować.

Pod każdym względem było wyjątkowo, miejsce, wydarzenia, ludzie. Królewskie Miasto Sandomierz, nadwiślański gród, światowa stolica krzemienia pasiastego. Można zobaczyć tu jedną z największych kolekcji biżuterii z wykorzystaniem tego kamienia. W Muzeum Okręgowym w dziale archeologicznym wystawiane są najstarsze wyroby człowieka z krzemienia pasiastego, w licznych galeriach można nie tylko obejrzeć, ale również kupić wyroby współczesne. Sam pomysł imprezy powstał wcześniej bo na przełomie 2010 i 201, Cezary Łutowicz i Mariusz Pajączkowski, artyści w głowach, których zrodziła się idea i bez których nie było by festiwalu. W tym roku odbyła się już druga edycja Festiwalu Krzemień pasiasty - kamieniem optymizmu. Kamień jest odwiecznym symbolem trwałości, mocy, pochodzi z głębin ziemi. Z krzemienia można zrobić  narzędzia, których człowiek potrzebuje w swej codzienności, przy uderzeniu o stal daje iskrę, w więc symbol ognia. Kamień pasiasty to coś jeszcze więcej, charakterystyczny ''pasiak'', warstwy jaśniejsze i ciemniejsze przypominają fale wody, symbolizują zatem siły wiatru i wody. W takim kamyku można dostrzec połączenie różnych żywiołów. Dzięki niepowtarzalnemu wyglądowi i unikatowemu występowaniu krzemieniowi pasiastemu przypisywano w przeszłości najróżniejsze znaczenia symboliczne, współcześnie panuje przekonanie, że krzemień pasiasty podnosi poziom optymizmu. Kamień pasiasty występuję tylko w jednym miejscu na świecie, u podnóża Gór Świętokrzyskich. Używany był już w neolicie 4000 tys. lat temu, wtedy również był wyjątkowo ceniony, powstawały z niego nie tylko przedmioty użytkowe, ale i symbole kultu, władzy, bogactwa. Festiwal krzemienia pasiastego to kontynuacja w czasie, jest kamieniem wyjątkowym, kiedyś i dzisiaj.

W programie tegorocznego Festiwalu, który trwał od 7 września do 30 października, były kiermasze, wystawy, konkursy, pokazy, warsztaty, koncerty, filmy, spotkania, wycieczki. Mnóstwo atrakcji, działo się bardzo wiele, nieraz jednocześnie w kilku miejscach. Wszystko łączy oczywiście tematyka związana z krzemieniem pasiastym. Szczegółowy program był podany w linku w przedostatnim wpisie, ja skupię się na opisaniu tego, co utkwiło mi w pamięci.

Nasze obozowisko znajdowało się na dziedzińcu przed Zamkiem, nieco ''egzotyczne'' miejsce - równy, wyłożony granitową kostką plac, murek z cegieł, zadbana roślinność. Sytuację ratował nawieziony piach, dolomit z którego odwzorowaliśmy wychodnię kopalni krzemienia oraz powstałe obozowisko. Nie zdążyliśmy przerzucić całego dolomitu z nadzieją, że wspomogą nas turyści, niektórzy myśleli, że to krzemień, a gdy mówiliśmy że nie wolno tego ruszać oni z jeszcze większym zapałem po kryjomu pakowali kamyki do torebek i plecaków na pamiątkę:)
Największy szałas (mieści się w nim kilkadziesiąt osób) był ekipy PraOsady Rydno, dawał przytulne schronienie w czasie deszczu i chłodu, w środku  paliło się ognisko, przy którym piekliśmy placuszki i gotowali strawę. Tylko jednego dnia, przed południem deszcz uniemożliwił nam normalne pokazy, siedzieliśmy więc przy ognisku w środku szałasu, taka wspólnota plemienna przy ''telewizorze''. Obok powstały dwa mniejsze szałasy, wspomniana wcześniej wychodnia i obozowisko ekipy z Rydna.

Opał był do przygotowania, na szczęście nie musieliśmy iść codziennie na polowanie:)
Organizatorzy zadbali, by nie zabrakło nam świeżego mięsa na pieczyste, mieliśmy też dostawy jajek, wszystko zostało zagospodarowane. Mięsko nadziane na kij i upieczone przy ognisku bez jakichkolwiek przypraw też jest smaczne, mieliśmy jajeczka smażone na kamieniu podane na kościanej łopatce z drewnianym ''widelcem''. Robiliśmy placuszki w wersji na słodko i słono, jak ktoś nie dopilnował to były również inne, specjalne dla wybrednych - niedopieczone dla lubiących przeżuwać, suszone tzw. ''szczękołamacze'', wersja do przegryzania z piaskiem dla osób pragnących pozbyć się kamienia nazębnego czy wzbogacona o węgiel dla cierpiących na zatrucia pokarmowe:)
Przywiozłem ze sobą korzenie kilku dziko rosnących roślin jadalnych, z kłączy czyśćca smażyłem frytki, z pozostałych korzeni ugotowałem wraz z dodatkami zupę "na bogato''. Pierwszy kociołek to wersja ''łagodna'', ponieważ ''nie smakowała'' znikła w żołądkach głodnych, druga wersja dla ''niemowląt'' łagodna i wodnista, znikła jeszcze szybciej. Barwnie było, gdy zanosiliśmy ''obiad'' na rynek dla naszych współplemieńców, no ale to nie było tak zupełnie bezinteresownie:) Najsmaczniejsza zdaniem szacownego ''jury'' była zupa z dodatkiem pokrzywy i podagrycznika, a że za każdym razem towarzyszyła mi improwizacja, przepis pozostanie tajemnicą:)
Kiedyś usłyszałem, że moja wiedza jest smaczna. Nie zdawałem sobie początkowo sprawy, że chodzi o wiedzę dotyczącą sposobów przygotowywania roślin jadalnych.
Fajnie było wziąć wiklinowy kosz i w przebraniu przespacerować się po ''zakupy'', czyli świeżą, młodą pokrzywę i podagrycznik z pobliskiego parku, bez portfela czy karty kredytowej. Któregoś dnia siedziałem przed szałasem i nożem kroiłem na drobno pokrzywę na placuszki, od czasu do czasu przegryzałem świeże listki pokrzywy. Widząc duże zainteresowanie zwiedzających chciałem ich poczęstować, rozdawałem witaminki za darmo, niestety chętnych nie było. Co więcej w ich oczach pojawiło się zdumienie i strach, jak to, zjadł pokrzywę na surowo i się nie poparzył, nie możliwe, jakieś diabelskie sztuczki? Wiele razy próbowałem namówić zwiedzających do spróbowania specjałów przygotowanych przy naszym ognisku, niestety zwykle bezskutecznie. Twierdzi się, że średniowiecze to niewiedza, zacofanie, mroczna epoka pełna przesądów i czarów, ja myślę, że w co niektórych pozostała ona do dzisiaj.

Rozkład dnia, o 9 mieliśmy śniadanie w Klubie Lapidarium na rynku, później pokazy od godz. 10 do 18, obiadokolacja o 18.30 i dalej ''życie nocne neandretalów'', już poza planem :)
W naszej osadzie neolitycznej (przekrój czasowy był trochę szerszy) można było zobaczyć jak dawniej wyglądało obozowe życie (nie opiszę szczegółowo, widać na zdjęciach), zajmowaliśmy się pokazami archeologii doświadczalnej dobrze się przy tym bawiąc. Kontrast - zwiedzający, pachnący, wystrojeni, w garniturach, sukniach, i my przy dymiącym ognisku, przyodziani w skóry lub ''worki'' dobrze, że  ''zieloni'' nie protestowali :)
Na dziedzińcu odbywały się również spektakle "Śmierć wodza'', ''Wymiana'' i ''Teatr ognia'' a wieczorem spotkania przy ognisku i piosence turystycznej.
Komiczne sytuacje podczas pokazów, których nie brakowało nie dadzą się opisać czy powtórzyć, można by było z tego niezłą komedię zrobić. Niektóre komentarze obserwujących: ''o pijany, pijany!'' -gdy umierał wódz, ''ale dzida'', ''ja chcę zdjęcie z tym panem z dużą fają'', ''jajka mamuta'', ''a czy kiedyś to były takie papierosy'', ''co ma pani pod skórami'', ''a wy tutaj tak cały czas mieszkacie'', ''widziała pani takie ...''. Wesoło było cały czas (widać na zdjęciach), zwiedzający zazdrościli nam tak beztroskiego życia i dopytywali o szczegóły - tego patentu nie sprzedajemy:)
Robili nam zdjęcia jako ''atrakcja turystyczna'', czasami jednak można było się poczuć jak zwierzęta na wybiegu w zoo, jeszcze trochę a ludzie rzucaliby nam banany czy orzeszki, byśmy ładnie pozowali do zdjęć.

W Sandomierzu miałem robić pokazy niecenia ognia, taki był plan, ale jakoś tak wyszło, że w zasadzie 4 dni kucharzyłem, a tylko ostatniego dnia zająłem się ogniem, ale to nie istotne. Cieszę się, bo udało mi się zobaczyć wystawę archeologiczną na Zamku oraz wystawy zorganizowane w kilku innych miejscach. W klubie wysłuchałem koncertu oraz obejrzałem filmy ''Pierwszy flet'' i ''Trzcinica - Karpacka Troja''. Miałem przyjemność być w Galerii Otwartej na ogłoszeniu wyników II Konkursu Biżuterii Autorskiej Krzemień Pasiasty-Kamień Optymizmu (się działo). Podziwiałem prace najlepszych artystów i krzemieniarzy.

Najważniejsze, fajnie że mogłem się znów spotkać ze ''starymi'' znajomymi jak też poznać nowe osoby, porobić coś wspólnie, porozmawiać. Generalnie miło spędzony czas, we wspaniałej atmosferze, którą stworzyli fantastyczni ludzie. Chciałbym wszystkim podziękować, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się tej atmosfery. Dziękuję Grzesiowi K., on to sprawca wszystkiego, Marioli za kawę, co potrafi ''mamuta wskrzesić'' dzięki której cało wróciłem do domu, Kasi N. (kokon też człowiek) za rozmowę, drugiemu Grzesiowi za ''kiszonki i c... anielice'', Januszowi za ''średniowieczne narzędzie tortur'', Patrycji za uśmiech i pomoc przy kucharzeniu, Kasi za malunki na moim ciele (już ja się następnym razem odegram), drugiej Kasi za jajeczka z kamienia i pyszne ciasto, Michałowi za mięsko z ogniska i jego Kasi za pilnowanie mojej ''owieczki'', Sykstusowi za niewyczerpane źródło historyjek ze swego bogatego życia i poczucie humoru, Marcinowi za łupanie, Tomkowi (skrytożerczym ciastkożercom mówimy stanowcze - nie), Juli (twarda dziewczyna), Monice za oprowadzenie po muzeum, Izie (siostrzyczki z Archeo), Beacie, Małgosi, Piotrkowi, tym co mi pomogli jednego wieczora - to ''uprawianie sztuki'' wcale nie jest takie łatwe :D
Dziękuję za zaproszenie Mariuszowi, bez niego ta impreza by się nie odbyła.
Specjalne podziękowania dla wszystkich sprawców nieustannego, 5 dniowego bólu brzucha ze śmiechu. Przepraszam jeśli kogoś pominąłem.

Link do zdjęć: https://picasaweb.google.com/101961305466505913296/Sandomierz2013#

Miało być bardziej osobiście i będzie, na koniec. Wróciłem późnym wieczorem do domu, niewyspany i zmęczony. Sprawdziłem pocztę a zaraz później zdjęcia, chciałem sprawdzić jak wyszły. Oglądałem i śmiałem się, tak było przez chwilę, by popaść w drugą skrajność. Niestety życie jest takie, że po chwilach szczęścia przychodzi smutek i zwątpienie. Myślę nawet, że im większa radość tym później większe rozczarowanie i żal. Często wydaje mi się, że wszystko co najlepsze to już w życiu doświadczyłem, lepiej już być nie może, nie ma więc sensu...
Od kilku osób w niedługim odstępie czasu usłyszałem, że nie ma we mnie wiary. Zdziwiło, zaniepokoiło, a może mówią prawdę tylko ja nie chcę się z tym pogodzić. Na ile można poznać człowieka po kilku minutach rozmowy, czy w kontaktach z innymi jestem sobą, zachowuje się normalnie myślę, że nie? Jeśli czegoś nie widać na moich zdjęciach, nie mówię o tym to czy znaczy, że tego nie ma?

Z Sandomierza przywiozłem ze sobą kamyk optymizmu, gdy biorę go do ręki na myśl przychodzi mi taka sentencja J. Kochanowskiego - ''Nie porzucaj nadzieje jakoć się kolwiek dzieje: bo nie już słońce ostatnie zachodzi a po złej chwili piękny dzień przychodzi…”  

wtorek, 24 września 2013

Słowiańskie babie lato


Dostałem zaproszenie na kolejne warsztaty w Grodzisku Żmijowiska. Powiem szczerze, że perspektywa ponownego udziału nie wydawał się zbyt atrakcyjna, sam nie wiem dlaczego, może to ''zmęczenie sezonem''. I gdybym nie pojechał to bym bardzo żałował, to były pod wieloma względami wyjątkowe warsztaty.

Na samych warsztatach, które trwały w sumie 3 tygodnie nie byłem, ale za to po raz pierwszy byłem na Słowiańskim babim lecie, czyli posumowaniu tegorocznych warsztatów. Opiszę tylko to, co wydarzyło się podczas tych ostatnich dwóch dni, jeśli ktoś jest zainteresowany i czuje niedosyt informacji to odsyłam na stronę Żmijowisk:
http://zmijowiska.pl/news/warsztaty-ad-2013/
http://zmijowiska.pl/news/slowianskie-babie-lato-po-raz-czwarty/

Warsztaty odbyły się w obsadzie międzynarodowej, z Czech przyjechała ośmioosobowa ekipa z Centrum Archeologii Eksperymentalnej Destne, prezentowali oni kowalstwo, brązownictwo (piękne siekierki i ozdoby mieli), ciesielstwo i tkactwo (w tym rękawiczek!). Bardzo posmakowały mi robione przez nich placuszki ze zmielonej mąki na kamiennych żarnach z dodatkiem czosnku i pieczone w stalowej formie - to je výborné.
Andrei i Anna Petrauskas z Instytutu Archeologii Ukraińskiej Akademii Nauk w Kijowie próbowali uzyskać w dymarce żelazo z rudy darniowej po jej rozdrobnieniu i prażeniu.
Podobną dymarkę zbudowali również Władysław Weker i Tomasz Majer (PMA Warszawa), korzystali oni z innego rodzaju rudy. Mój udział w tym eksperymencie to ''odpalenie'' dymarek ogniowym świdrem ręcznym oraz pirytem i krzemieniem.
Marta Wasilczyk (Pracownia Ceramiki Artystycznej Lublin) kierowała pracami związanymi z pozyskaniem surowca, wyrobem i wypałem naczyń. Ceramika była wzorowanych na ceramice zabytkowej z VIII-IXw. typu chodlikowskiego. Czesi przywieźli do wypału naczynia z jasnej glinki toczone na kole garncarskim. Prócz tego powstały przęśliki, kości do gry i ''naczynka kultowe'' :)
Ogień w piecu garncarskim dla urozmaicenia roznieciłem łukiem ogniowym.
Pierwszy raz mogłem obejrzeć jak wygląda hartowanie naczyń w rozwodnionym zaczynie z żytniej mąki, powstała niepowtarzalnej urody ceramika o dużej szczelności.
Krzysztof Wasilczyk (Muzeum Wsi Lubelskiej) pozyskiwał smołę i dziegieć metoda beznaczyniową, ja niestety mogłem zobaczyć już tylko efekt końcowy.
Hanna Lis to jak zwykle eksperymenty związane z odtworzeniem pożywienia wczesnośredniowiecznych Słowian. Miałem przyjemność spróbować barszczu z barszczu w ciekawej wersji oraz prawdziwego żytniego chleba pieczonego w ognisku pod glinianym kloszem.
Eksperymenty Mariki dotyczyły farbowania naturalnymi barwnikami przędzy i tkanin. Ciekawe, żywe uzyskane z różnych surowców kolory, na który wpływ miał rodzaj naczynia - ceramika, żelazo i mosiądz.
Były także pokazy uzbrojenia i zainscenizowana potyczka wojów, przygotowana przez puławską grupę Dyptam, chętni mogli postrzelać z łuku.

W tym roku przypada 10 rocznica zmagań z archeologią doświadczalną na Grodzisku Żmijowiska, musiało więc być wyjątkowo. Przed częścią oficjalną członkowie Klubu Seniora z Wilkowa częstowali przybyłych gości regionalnymi smakołykami, dokładnie jakimi tego nie zdradzę :)
Do tej pory jest dla mnie zagadką w jaki sposób pewien pan, w regionalnym stroju z sumiastym wąsem o ponad 20 cm długości, radził sobie z jedzeniem :)

W części oficjalnej oczywiście przemówienia przybyłych gości i miejscowych władz, później część artystyczna.

Najlepsze jednak było na koniec. Przy zachodzącym słońcu, na tle obwarowań grodu obejrzeliśmy wyjątkowy, specjalnie przygotowany na tą okazję, spektakl z ogniem ''Żywioł'', Kto nie widział niech żałuje, mała próbka:
https://www.youtube.com/watch?v=pKOjZtT43Qs
https://www.youtube.com/watch?v=aUOotMZrQgs

Oczywiście atrakcji było więcej, bywalcy warsztatów dobrze o tym wiedzą:)

Co jeszcze, otóż zaszły korzystne zmiany w otoczeniu grodziska, zrekonstruowanych obwarowaniach, chatach i wyposażeniu. Bardzo spodobał mi się doświadczalny ogródek, który powstał w tym roku, z roślinami użytkowymi: len, soczewica, groch, bób, brukiew, rozmaryn, tymianek, kminek, koper, kolendra, mięta, gorczyca. Doskonale wkomponował się w otoczenie, nadał uroku otoczeniu zrekonstruowanych chat i stanowi ''zaplecze'' kuchni.

Ma to miejsce jakiś niepowtarzalny urok, dzięki gospodarzom, przybyłym gościom, ale nie tylko. Nie wiem jak to się dzieje, przyjeżdżam już trzeci rok z kolei na warsztaty i zawsze są doskonałe warunki pogodowe, pewnie gospodarze mają jakieś układy:)
Atrakcje w ciągu dnia zapewnione, o jedzenie nie musiałem się martwić, spałem w chacie i byłem szczęśliwy. Co mi tam mięciutkie łóżko w hotelu. Ja tu miałem ciszę w nocy, gwieździste niebo, poranny szron na okolicznych łąkach, pobudkę przez stadko kuropatw, pianie kogutów dobiegające z pobliskiego Chodlika, cudowny wschód słońca i orzeźwiającą kąpiel w zimnej wodzie pobliskiej rzeczki. Tego wszystkiego nigdzie nie kupię, to trzeba przeżyć samemu, właśnie tutaj, w Grodzisku Żmijowiska.

Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/101961305466505913296/SOwianskieBabieLatoZmijowiska2013#

Ps. Paweł, dziękuję za zaproszenie.

poniedziałek, 9 września 2013

Krzesiwo tradycyjne


Trochę teorii dzisiaj, przyda się, warto wiedzieć, a i na pokazach powiedzieć kilka słów wypada. Poza tym teorie trzeba poznać by móc lepiej rozumieć działanie praktyczne rzeczy.

Jeśli w Wikipedii wpiszemy hasło ''krzesiwo'' to otrzymamy taką informację : ''Krzesiwo – historycznie, narzędzie do rozniecania ognia powszechnie stosowane przed wynalezieniem zapałek. Był to podłużny kawałek żelaza, grubości ok. 0,5 cm, długości 4 – 15 cm, przeważnie łukowato wygięty, którym uderzano o krzemień (czyli tzw. skałkę) w taki sposób, aby powstające przy tym iskry padały na kawałeczek hubki, która ulegała zapłonowi.'' 
Niewiele informacji i mało precyzyjne, ja postaram się napisać bardziej szczegółowo.

Krzesiwo, nazwa jak można się domyśleć wzięła się od krzesania. Przy uderzaniu krzesiwem o ostrą krawędź krzemienia (lub odwrotnie, w
zależności od techniki) odrywane są drobiny stali, pod wpływem ciepła pochodzącego z tarcia i w kontakcie z powietrzem ulegają zapłonowi, my widzimy małe iskierki.

Kiedy człowiek nauczył się krzesać iskry kawałkiem żelaza i krzemienia trudno dokładnie określić, być może za krzesiwo służyły pierwsze meteoryty? Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak późniejsze pochodzenie krzesiwa, gdy człowiek nauczył się otrzymywać żelazo z rudy i opanował obróbkę tego metalu. Nie do końca wyjaśnione są początki tej epoki ale przeważa pogląd, że pierwsze wyroby z żelaza pochodzenia meteorytowego pochodzą z terenów Egiptu i Azji Mniejszej z ok. VI-III tysiąclecia p.n.e., były to bardzo nieliczne przedmioty. Dopiero około II tyś p.n.e. wraz z opanowaniem wytopu żelaza z rud przez Hetytów przedmioty żelazne stawały się coraz powszechniejsze. Znajomość obróbki żelaza różnymi drogami rozprzestrzeniała się, na terenie Polski przedmioty żelazne pojawiają się ok. roku 700 p.n.e., były to importy, początki wytopu żelaza z własnych rud to V w p.n.e. Technika wytopu i obróbki żelaza nastręczała początkowo trudności  co powodowało wysoką cenę wyrobów, pierwsze wyroby żelazne to głównie ozdoby.

Krzesiwo używane było powszechnie do końca XIX w., do momentu gdy upowszechniło się użycie zapałek i rozniecanie ognia stało się prostą czynnością. W niektórych przypadkach krzesiwa stalowe były używane aż do XX w. np. podczas II wojny światowej przez partyzantów ukraińskich. Historia krzesiwa jest więc dosyć długa, liczy ponad 2 tys. lat.
Obecnie dalej krzesiwo jest używane przez różne grupy zajmujące się rekonstrukcja historyczną.

Krzesiwo to ogólnie mówiąc kawałek węglowej, wysoko zahartowanej stali. Nadawano mu taki kształt, by wygodne było się nim posługiwać, zwykle podłużny, grubości 3-5 mm i długości 5-15 cm, łukowato wygięty. Główne typy krzesiw spotykane na naszych ziemiach: iglicowe, sztabkowe, ogniwkowe (dwustronne), dwukabłąkowe. Najstarsze krzesiwa znalezione na naszych ziemiach  pochodzą z terenów Cesarstwa Rzymskiego (krzesiwa trapezowe) i Skandynawii (iglicowe). Krzesiwa ogniwkowe i dwukabłąkowe są charakterystyczne dla wczesnego średniowiecza. Większości osób krzesiwo kojarzy się z kształtem litery ''C'',  a więc krzesiwo dwukabłąkowe, były one szczególnie popularne w okresie nowożytnym. Z czasem krzesiwa stawały się coraz bardziej ozdobne, o fantazyjnych kształtach, łączone z innymi materiałami. W niektórych przypadkach za krzesiwo służyły inne przedmioty wykonane z odpowiedniej stali np. głownie noży.

O krzemieniu, hubce i technikach krzesania napiszę innym razem.