Kilkanaście lat temu przeczytałem w książce o roślinach jadalnych (nazwy nie pamiętam), że korzenie chmielu są jadalne, więc pewnej zimy wybrałem się do lasu by to sprawdzić. Spakowałem się na lekko, bez prowiantu i wody zabierając ze sobą mały plecak, metalowy kubek, nóż i krzesiwo. Po kilku godzinach brnięcia w śniegu zacząłem odczuwać zmęczenie, miałem chęć na ciepły posiłek. Rozglądałem się, co w leśnej stołówce dzisiaj podają. Pod korą powalonej sosny znalazłem kilka smakowitych larw kornika, więcej niż skromnie, poszukiwałem dalej. Pomyślałem, a może zupka? Z krzaka jałowca zerwałem kilka szyszkojagód, nieco dalej urwałem garść zimozielonych liści jeżyn i malutkich listków pokrzywy, czekających pod śniegiem na wiosnę. Obok buchtowiska dzików po zeschniętych łodygach i liściach rozpoznałem chmiel zwyczajny. Ukopałem jak mi się wtedy zdawało kilka dorodnych korzeni i zadowolony ze zdobyczy ugotowałem zupę. Bardzo skromna ta zupa była, składniki- roztopiony śnieg, jałowiec, liście i kawałek korzenia. Spróbowałem korzeni chmielu i byłem okropnie zawiedzony, twarde, włókniste, niesmaczne, pomimo długiego gotowania. Po tym przykrym doświadczeniu na kilka lat korzenie chmielu wykluczyłem ze swego leśnego jadłospisu. Zacząłem się zastanawiać, co zrobiłem źle? Szukałem informacji, ale niestety, nic więcej się nie dowiedziałem, tylko ogólnikowo było wspomniane o jadalnych mięsistych korzeniach.
Teraz już wiem, co było powodem mojego niepowodzenia, wszystko przez mało precyzyjne informacje podane w książkach. Bywa, że niektóre informacje jedni przepisują od drugich, nie racząc samemu sprawdzić ani wyjaśnić dokładnie, o co chodzi. Spotkałem się z tym nie po raz pierwszy, i nie tylko roślin to dotyczy.
Na pierwszym zdjęciu od góry moja kolacja, gotowane korzenie palowe chmielu zwyczajnego podane z masełkiem i bułką tartą. Jak to Czesi mówią - ''To je vyborne".