czwartek, 12 grudnia 2019

Włóczykij i strażnik parku. Mors Kochanski i minimalizm. Długa jesienna noc, debris hut i pieczone jabłka.


Postać Włóczykija, bohatera książek o Muminkach, znakomicie wpisuje się w bushcraftowe klimaty. Przyjaciel natury, symbol wolności i samotnych wędrówek. Skromny, mądry, empatyczny i tajemniczy. Lubił rozmyślania przy ognisku, grę na harmonijce, palenie fajki i dobrą kawę. Starał się posiadać jak najmniej rzeczy. Nosił prawie pusty plecak. Nienawidzi wszelkich zakazów i nie znosił strażnika parku ;)

Nie książkowym i nie telewizyjnym, ale prawdziwym autorytetem, który niedawno opuścił ten świat, był Mors Kochanski. Kanadyjski ekspert survivalu polskiego pochodzenia  Był instruktorem zdrowego rozsądku w świecie fikcyjnych ekspertów. Autor wspaniałej książki o klasycznym bushcrafcie. Minimalista, mistrz improwizacji, autor powiedzenia „Im więcej wiesz, tym mniej nosisz”.

W duchu minimalizmu udałem się ostatniego dnia listopada na biwak. Krótszy dzień sprawia, że mniej chętnie wyruszamy o tej porze do lasu. Tym bardziej z nocką i sami. No chyba, że ktoś tak jak Włóczykij lubi samotność. Do plecaka spakowałem nóż, zapałki, latarkę, czajnik, kubek, butelkę wody i kilka jabłek. Zamierzałem zbudować i przetestować debris hut. To rodzaj schronienia zbudowanego z naturalnych materiałów, które umożliwia nocleg bez konieczności palenia całonocnego ogniska, posiadania śpiwora, maty czy innych rzeczy. Nigdy wcześniej nie spałem w debris hut i ostrożnie podchodziłem do tematu. Jak na pierwszy raz wystarczy. Na testy w dużo niższych temperaturach przyjdzie jeszcze czas.

Starannie wybrałem miejsce. Materiału na szałas miałem pod dostatkiem. Problem w tym, że w większości liście były mokre i nadawały się tylko na obsypanie szałasu z zewnątrz.


Na posłanie nazrywałem pokaźną ilość suchych traw.


Na konstrukcję szałasu użyłem tylko suchych gałęzi, nie ucierpiało ani jedno drzewo. Nie używałem narzędzi do budowy szałasu, nawet noża. Budowa zajęła ponad 4 godziny i gdy skończyłem zapadł już zmrok.

 
Rozpaliłem ognisko, zjadłem kolację i długo siedziałem rozmyślając o różnych sprawach. Siedząc w przyjemnym cieple ogniska nie czułem, że temperatura spadła poniżej zera. Gdy szedłem spać zauważyłem, że liście pokrył już szron. Wczołgałem się do swojego schronienia i zasłoniłem wejście trawami oraz plecakiem. Przysnąłem mocno i z szałasu wyszedłem już po wschodzie słońca.

 
Rozpaliłem ognisko, wstawiłem wodę na herbatę i nabiłem na kijki jabłka, aby upiekły się na śniadanie. Pyszne są takie pieczone nad ogniskiem jabłka.


Nie chcę opisywać swoich wrażeń po jednym noclegu w debris hut. Prześpię w ten sposób kilka nocy, to podzielę się z wami spostrzeżeniami. Tak samo z budową. Spróbuję zmierzyć temperaturę wewnątrz schronienia. Jestem ciekaw, jaka będzie różnica? Mogę zdradzić, że w kolejny weekend dorobiłem drzwi zasłaniające wejście oraz dołożyłem suchych paproci na posłanie. Czekam na kołderkę ze śniegu i mróz zmieniający wodę w lśniące kryształy. I marzy mi się cisza, taka jak w poniższym cytacie.

Dokąd idziesz? 
- Nie wiem - odpowiedział Włóczykij.
Drzwi zamknęły się i Włóczykij wszedł w las. Miał przed sobą sto mil ciszy.

8 komentarzy:

  1. Tak , sto mil ciszy .Cudne.W moim świecie trudno choćby milę znaleźć.A włóczykij na zimę wybywał z Muminkowa , jeśli dobrze pamiętam.I to zdjęcie z jabłkami świetne , czuć zapach szarlotki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutne, jeśli tak masz. Dla mnie największą wartość podczas leśnych wędrówek jest własnie cisza. A od Włóczykija różnię się między innymi tym, że lubię zimę i nie palę fajki :) Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie, cóż nieraz myślałam aby tak spróbować, ale daleko nie odchodzę od domu a ostatnio tu albo drzewa wycinają albo strzelają jak na wojnie. Nawet saren ostatnio nie słyszę. A cisza w lesie jest, cudna - dobrze po północy i gdy wiatru nie ma. Dzięki za opis, czekam na dalsze wnioski :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja Ci o tej ciszy przypomnę... Mój Włóczykiju... ;-) :-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wszędzie, ale czasem spotykam miejsca, gdzie nagromadzenie liści pozwala zbudować taki "domek jeża".
    Drzewiej, gdy kasy nie było a na wyposażeniu tylko koc, menażka i parę drobiazgów. Człowiek kombinował jak tu nie dać się naturze, a

    OdpowiedzUsuń
  6. Wędrując tu i ówdzie, widywałem czasem miejsca większego nagromadzenia liści, którymi to, jesienną porą interesowałem się czasem. Było to, gdy i kasy niewiele i sklepów z porządnym sprzętem też. Do dyspozycji miałem koc, menażkę oraz parę drobiazgów.
    Aby nie dać się naturze (przygruntowe przymrozki) wymyślałem doraźne rozwiązania, pozwalające przespać noc bez budzenia się z zimna i ciągłego dokładania do ognia (co i tak miewało miejsce).
    Takim rozwiązaniem była również "chatka jeża" jak (na swój użytek) nazwałem opisywany (nie po polskiemu) "debris hut".
    Moje działanie wynikało z konieczności oraz obserwacji przyrody.
    Nie miałem dostępu ani wiedzy o książkach survivalowych czy innych takich. Dekady wstecz, w czasach socrealizmu, wystarczała sama chęć wyjazdu, wyrwania się spod kontroli. Taki głód naturalnego nie zabetonowanego środowiska. W zasadzie poruszałem się i działałem jak zwierzę- turysta.
    Dużo było intuicji i zaspokajania potrzeb w (większej niż dziś) zależności od przyrody.
    Dziś jestem oszpejony, w dużo większym stopniu niezależny od przyrody i jej kaprysów. Nocowanie w krzakach "na jeża", pobudka (z zimna) przed lub o świcie to była norma. D marzła, to i sposoby na złagodzenie przykrego odczucia znajdowałem. Instynktownie jak zwierzę zakopywałem się w liścianej pierzynce.
    Nie było wymyślnych konstrukcji i budowania na trwałość. Minimum wysiłku i czasu poświęconego na budowę oraz bardzo dokładne oddanie moczu przed "jeżowaniem". O paradoksie, gdy ja zakopywałem się w liściach "zmiennicy " uaktywniali się właśnie, tuptając do świtu.
    Było, minęło, oby nigdy nie było potrzebne. To jednak strata czasu i energii przekładająca się na: krótszy czas odpoczynku/snu i większe zapotrzebowanie na źródła kalorii. Pies

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak mocno skupiłem się na dawnym jeżowaniu, że nie skomentowałem jabłuszek znad żaru. Dawno temu czasem piekłem, były to raczej niedojrzałe terenowe (czyli takie uzdatnianie) preferuję bowiem, świeże dojrzałe.
    Piekę w zasadzie grilluję nad żarem z ogniska prawie wszystko co się da.
    Kolby kukurydzy, cebulę, buraczki marchewkę, młodą cukinię. Całe, nie szaszłyki. Jak jest kratka to "inna bajka", plastry robią się szybciej!
    Trza się adaptować do warunków. Pies

    OdpowiedzUsuń