niedziela, 26 maja 2013

A gdzie ogień?

Zdjęcie autorstwa Pana Michała Piętaka
Takie właśnie pytanie zadała mi mała dziewczynka na ostatnim pikniku archeologicznym w Rydnie.
I miała rację, nie ona jedna, każdy ze zwiedzających pragną zobaczyć ogień. 

Siedziałem przed szałasem, przede mną masa porozkładanych rzeczy, z których czarowałem ogień, tak wszystkim mówiłem. Prezentowałem różne techniki, uzyskiwałem żar, ale zwykle na tym się kończyło, tylko co kilka prób umieszczałem w rozpałce i rozdmuchiwałem do uzyskania płomieni. Miałem dymiącą kupkę pyłu drzewnego i zadowolony myślałem że to wystarczy, przecież skoro mam żar to uzyskanie ognia nie stwarza już problemu, tak przynajmniej mi się wydawało. Moje ręce i płuca były już zmęczone, trzeci dzień na słońcu, setki prób, mnóstwo zwiedzających. Za każdym razem z żaru uzyskiwanie płomieni przy tylu zwiedzających nie jest fizycznie możliwe.

Niby coś tam widać że się żarzy, dymi, ale to wciąż nie ogień! A może to za chwilę zgaśnie, bo to takie małe, albo z tego nie da się wcale zrobić ognia, oszukuję lub nie potrafię. Skoro Pan twierdzi że potrafi zrobić ogień, to proszę pokazać. No i jak tu odmówić?
Ambicja brała górę:)

Wspaniały widok zobaczyć jak ''rodzi'' się ogień z tarcia dwóch patyków, za każdym razem to dla mnie magia, choć robię to już po raz n-ty, dymiąca malutka grudka żaru, rozdmuchiwanie i na koniec płomienie. Na koniec uśmiech na twarzy dziecka i oklaski zgromadzonych, w takich chwilach nie czuję zmęczenia ani bólu. 

Chciałbym jednak napisać dzisiaj o czymś, co do tej pory pomijałem, bo wydawało mi się banalne i oczywiste, o zwiększaniu ilości żaru zanim przeniesiemy go na rozpałkę i zaczniemy rozdmuchiwać. Warunki podczas pikniku sprzyjały, było bardzo gorąco i sucho ale silne powiewy wiatru kilka razy rozdmuchały zebrany pył zanim zdążyłem do rozdmuchać. Stosowałem więc małą sztuczkę, dodawałam roztartego w dłoniach suchego świerkowego próchna, żaru było więcej i w bardziej  pewny sposób uzyskiwałem ogień.

Tam gdzie krzeszemy ilość żaru zależy od ilości hubki, w metodach wykorzystujących tarcie np. w ręcznym świdrze ogniowym ilość uzyskanego żaru jest niewielka i są małe możliwości manewru. Co prawda można dłużej świdrować i zbierze się wtedy większa ilość gorącego pyły drzewnego, z którego powstanie więcej żaru, ale nie zawsze to pomaga czy jest to możliwe. Niektóre z zestawów ogniowych (np. świder ręczny sosna-sosna) intensywnie się ścierają lub też podstawka jest cienka i możliwa jest tylko jedna próba. Gdy nie uda uzyskać się nam żaru to zwęglony pył drzewny wykorzystujemy jako hubkę w kolejnych próbach.

Gdy wielkim wysiłkiem już uda nam się uzyskać żar to w trudnych warunkach (wiatr, wilgotność, nie najlepszej jakości rozpałka) zanim umieścimy żar w rozpałce i zaczniemy rozdmuchiwać, dobrym rozwiązaniem jest zwiększenie ilości żaru. Zresztą jest to metoda godna polecenia w każdych warunkach, dużo łatwiejsza i bezpieczniejsza, pozwala na zaoszczędzenie hubki. W niektórych przypadkach wręcz uznałbym błędem umieszczenie żaru bezpośrednio w rozpałce. Kto czytał Meissnera zapewne zwrócił uwagę jak Lapończyk Jaumo robił ''ogienek'', zadbał o każdy element, nie tylko starannie wyszukiwał materiału na świder ręczny ale też zbudował wiatrochron, przygotował hubkę i rozpałkę.

Przy krzesiwie tradycyjnym wystarczy mi skrawek zwęglonego lnu wielkości paznokcia, jeśli jest to błyskoporek to jest to okruch wielkości paznokcia u małego palca, taka ilość w zupełności mi wystarcza. Z zapalniczki tłokowej ilość żarzącej się hubki jest jeszcze mniejsza, tam nie ma miejsca na umieszczenie większej ilości materiału z którego moglibyśmy otrzymać żar, i z tym musimy sobie poradzić. Widziałem niejednokrotnie jak ''specjaliści'' używali za jednym razem hubki, która mi wystarczyłaby na kilkadziesiąt ognisk. Oczywiście można i tak, tylko nie róbmy tego, co jest łatwe i kiedyś było zwykłym codziennym domowym zajęciem, domeną wyłącznie wybranych. Ogień z krzesiwa tradycyjnego małe dzieci potrafią wzniecić, małe rączki dużo mogą, nie raz się o tym przekonałem.

Pył zebrany podczas tarcia powinien utworzyć grudkę, powinien ale z tym bywa różnie. Zdarza się, że zanim przeniesiemy żar z podkładki wiatr rozwieje zebrany pył lub sami niechcący roztrącimy go przy odsuwaniu podstawki, może się przykleić do wycięcia i nie zauważymy tego, rozsypie się na zbyt luźnej rozpałce. Nie można dopuścić by żar uzyskany w trudzie zmarnować.

Do utworzonego żaru, obojętnie w jaki sposób uzyskanego, dosypujemy hubkę, choć słowo to w tym przypadku co innego oznacza niż hubka do krzesiwa tradycyjnego. Hubka taka nie ma na celu łapanie iskier. Jest to materiał będący ''przedłużaczem żaru'', taki który zacznie się żarzyć od już utworzonego żaru, zwiększy się jego ilość, stanowić będzie łącznik pomiędzy powstałym na początku żarem a rozpałką.

Taką hubkę możemy przygotować z różnych naturalnych materiałów, mogą to być suche i roztarte na pył pożółkłe trawy, mchy, porosty, doskonałe jest próchno z większości drzew, nie koniecznie świerkowe, żywiczne. Ja użyłem świerkowego, bo służyło mi jednocześnie jako hubka do krzesiwa tradycyjnego, żywiczne ładnie chwyta iskrę. Na dnie pojemnika z kory brzozowej w którym miałem próchno było pełno pokruszonych kawałków, dosypywałem stopniowo  by nie zagasić do żaru powstałego z krzesania bądź z tarcia, ''karmiłem'' tworzący się żar aż zrobiło się go kilka razy więcej, dopiero wtedy przenosiłem na rozpałkę i rozdmuchiwałem. Więcej żaru a więc i łatwiej uzyskać płomień, szybciej, nawet przy drobnych błędach jak zbyt luźnej rozpałce, grubych włóknach czy nieco wilgotnej.

7 komentarzy:

  1. Ja to nazywam drugą szansą. Zanim przesypię żar z kawałka kory do gniazda, odpalam od niego kawałek próchna lub hubiaka.

    Staszek

    OdpowiedzUsuń
  2. Miękkie próchno bukowe, które preferuję znakomicie potęguję ilość żaru z krzesiw jak i z tarcia drew.

    Jeśli chcemy mieć większą ilość żaru należy nieco dłużej popracować ramionami w trakcie rozniecania tarciem drew a wtedy uzyskamy znacznie większą ilość pyłu a co za tym idzie zwiększymy ilość żaru.

    OdpowiedzUsuń
  3. hmmm..ciekawe...pierwszy raz w życiu zastanawiałam się nad tematem OGIEŃ...
    Pozdrawiam Beata :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, temat ognia jest bardzo ciekawy i dlatego się tym zajmuję.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. "A to mała sadystka"! - słonko grzeje, to ma jeszcze ogień!
    Tak to jest przy masówce, niestety. Pasja przeradza się w harówkę, słoneczko "nie zna litości", wiedzą to ci, którzy nie jedną dniówkę przepracowali na słońcu.
    A tłum jest bezwzględny "żąda krwi"! (tu potu).
    Może trzcinowy "stylowy daszek" ulżył by nieco Wilsonowej doli. Antenaci to chowali się w jaskini i mieli "gdzieś" palące słoneczko. Pies

    OdpowiedzUsuń
  6. Wilson pisze: ... "wiatr, wilgotność, nie najlepszej jakości rozpałka" ...
    Właśnie ta NAJlepszej jakości rozpałka, gdy cała reszta jest przeciw nam, i utrudnia rozpalanie ogniska jest najcenniejsza.
    Obserwowałem cytowanych "specjalistów" w akcji.
    Mnie drażni (?) gdy widzę takich w akcji (gdy ognisko JEDNAK wspólne) i dorwie się taki, ZAGARNIAJĄC całość mozolnie zdobytej (najlepszej) rozpałki.
    W brzydkich warunkach pogodowych, gdy każdy by chciał już grzać się i nie ma czasu na czyjąś naukę (niech się uczy OBOK!).
    Zrobisz obok, to będą krytykanci, czekasz aż pajac się zmęczy, to inni marzną i przeziębią się (zmoczeni, przewiani), odpędź to KONFLIKT.
    Zawsze źle i tylko źle, bo "specjalista" bardzo chce.
    Narzekam, tak. Bo "wszystkim" się wydaje, ale nie DOROŚLI (ci "specjaliści")
    do zadania. Marnują to co przygotowali najlepszego inni i nie widzą całości.
    Wystarczy.
    To takie banalne, trochę kory brzozowej, drobnych gałązek iglaka, wiecheć suchych traw, cienkie szczapki żywicznego drewna ... .
    I z zapalniczką, nie po Wilsonowemu, G ... !!! nie ognisko.
    Ucząc się na błędach (wyjazd z "specjalistami") aby jednak ktoś próbujący dowartościować się kosztem cudzego zdrowia (bywało i TAK) przy poparciu asystentów nie uskutecznił czyjegoś przeziębienia itd. mam zawsze "cóś".
    Bawić i uczyć się można, wtedy gdy są ku temu warunki.
    Ktoś zapyta: "to z kim ty chłopie jeździsz ???"!
    No właśnie, nie chciał bym!
    A wiesz jeden z drugim co ci los przyniesie? Przewidzisz, "jasnowidzu"?
    Ja nie jestem, a przewiduję (statystyka). Mile jestem zaskoczony jak się pomylę o ten 1 promil i "specjaliście" się fuksnie, bo to WIDAĆ.
    "Cóś".
    Na złą godzinę, przy fatalnych warunkach, przy splocie niekorzystnych (BARDZO) okoliczności warto mieć, dobrze zabezpieczone "cóś".
    Co to takiego? A to zależy, co kto ma w domu, przed udaniem się w teren na tzw. podorędziu (jak się nie myśli do przodu). Lub w "czasach pokoju" świadomie kupi lub (najlepiej) samodzielnie spreparuje.
    I teraz: celowo nie podam kilkunastu moich przykładów!
    Dlaczego? Bo czytający są w domu, przed kompem, bezpieczni?
    Trzeba wyrabiać sobie myślenie i STARAĆ się przewidywać.
    Jeden prozaiczny (do bólu) przykład: rozlało się trochę tłuszczu, wycieram tłustą patelnię i papier do? foliowego woreczka i zawiązujemy.
    Wystarczy! Lekkie, darmowe, zrobione przy okazji. A czasem BEZCENNE.
    Wycenił ktoś kiedyś zdrowie? Czasem słyszę o zbiórce na operacje ... .
    Nie tak GRUBO, ale po co: smarkać, kaszleć czy złapać grypę? A to wszystko przez przerośniętą ambicję "specjalisty". Nie znacie takich?
    Czyżbym to ja 1 na całym świecie miał TEGO pecha i trafiał co rusz na takich "specjalistów". STATYSTYKA! Matematyka nie kłamie, "nie ma bata" tak jest.
    Trzeba mieć "cóś" jak ci nie mówią "master" a jak mówią, to tym bardziej, trzeba jednak mieć + wiedza i trening.
    Tak jak Wilson napisał: " .. małe dzieci potrafią wzniecić ...". W idealnych warunkach z ułatwieniami to i dzieci.
    Takich nie spodziewajmy się ZAWSZE, więc: próchno? Pies

    OdpowiedzUsuń