sobota, 21 grudnia 2013

Biesy


Chceš-li být šťastný jeden den - najez se.
Chceš-li být šťastný 1 rok - ožeň se.
Chceš-li být šťastný celý život - dej se na turistiku.

Tłumaczyć nie muszę, to zrozumiałe. Każdy ma prawo do szczęścia.

Znów w Bieszczady, ale nie do końca tak miało to wyglądać. Wyjazd planowałem pod koniec jesieni, znacznie dłuższy, inny rejon i cel, tylko zdjęcia, bez relacji. Wyszło jednak tak, że postanowiłem opisać tych kilka dni wędrówki. Wjechałem w nocy, u mnie deszcz, błoto i temperatura na plusie. Na miejscu przywitało mnie słonko, śnieg i mróz, skąpo co prawda, ale zawsze to coś.


Pierwsze kilka dni spędziłem w ulubionej bacówce. Nikt nie zakłócał mi spokoju, więc pełnia szczęścia. Rano wychodziłem w teren, jak zwykle ''zbiory'' i rozpoznanie, po drodze znajome ślady, kudłaty jeszcze nie śpi, innego zwierza niewiele. Grzybki (ucho bzowe, boczniak), tego nie brakowało, podobnie owoce - tarnina, kalina, dzika róża, nawet bukwi jeszcze nazbierałem, ''zielenina'' przysypana śniegiem, korzonków nie chciało mi się kopać. Przed zmrokiem znosiłem opał, woda ze strumienia, który nieco wysechł, gotowanie jedzenia a później ''zabawy z ogniem'' i inne takie. Zrobiłem zestaw do krzesania z granitowej kostki brukowej i gwoździa, zdobyte na miejscu, całkiem dobrze się sprawuje, chociaż ciężki do noszenia. Hubkę też robiłem ale mało, trudno było wyciąć plasterki, owocniki zamarznięte na kamień.


Dalej przemieściłem się do schroniska Pod Rawkami, rano na Rawki, na dole mgła a na górze pięknie błękitne niebo i widoki zapierające dech w piersiach. Był to jeden z najlepszych dni do robienia zdjęć, warunki dopisywały. Cudownie mróz przyozdobił wszystkie gałązki, biały śnieg, oszronione drzewa i trawy, gra świateł. Do tego morze przepływającej mgły, stałem i przyglądałem się długo usiłując zapamiętać i nasycić fantastycznymi widokami oczy.


Było wcześnie, więc podreptałem na Połoninę Caryńską, dzień zakończyłem w Chatce Puchatka. Tutaj oglądałem zachód i wschód słońca, ależ wspaniałe barwy nieba o poranku!
Schronisko to pamiętam z jak najlepszej strony, zawsze dużo ciekawych ludzi, wieczorne rozmowy i koncertowanie. Tym razem doznałem szoku, nie było żadnego nocującego turysty, tylko ja. Nie ma chętnych do zimowych wędrówek po Bieszczadach, pustki na szlakach. Bo zimno, wieje, ślisko i śnieg przeszkadza. O narodzie, co się dzieje?  Lutek Pińczuk, który już 50 lat tu ''urzęduje'' powiedział, że świat zmierza ku upadkowi, pod tym względem trudno było się z nim nie zgodzić. Gdy już leżałem w śpiworku do schroniska przyszła para młodych ludzi z Krakowa, a że spać się nie chciało tośmy sobie porozmawiali dłużej. Najciekawsze i zarazem to, co się przyczyniło miedzy innymi do powstania tego wpisu, opowiedzieli mi o swojej pracy w fundacji na rzecz osób niewidomych. Zawstydzony pomyślałem, a czy ja mogę zrobić coś dla innych?
Rankiem poszedłem ku Smerkowi, silny wiatr na grani, trochę mną ''rzucało''. Tego dnia jeszcze na zachód słońca wbiegłem na przełęcz pod Tarnicą.

Następnego dnia bez pospiechu wdrapywałem się znów na Tarnicę aż tu nagle moim oczom widok niezwykły - choinka przyozdobiona różnymi owocami, warzywami, nasionami, pierniki, słoninka itd. a na szczycie zamiast gwiazdy zawieszone było pęto kiełbasy:)  Myślałem, że mam halucynacje, ale skąd by, nie piłem a i kaszkę rano zjadłem, więc z głodu też nie. Gdy ochłonąłem przyjrzałem się dokładnie tej bardzo smacznie wyglądającej choince, śmiałem się długo podziwiając jednocześnie fantazję i trud osoby, która to zrobiła. Widocznie w okolicy narodziła się nowa tradycja :)
A gdybym sobie taką samą choinkę sprezentował na najbliższe święta, przyozdobił ładnie w domu, ciekawe co ksiądz by na to powiedział?
Z Tarnicy jeszcze na Krzemień i zawróciłem, to był koniec łażenia po górach.


Niektórzy nie rozumieją, co takiego człowieka ciągnie w te góry, na dodatek jeszcze zimą?
Odpowiedz jest prosta, im wyższe góry tym bliżej do nieba :)
Za te widoki, tam na górze, oddałbym wszystkie skarby.


W drodze powrotnej zahaczyłem o Zamek w Sanoku, by kolejny już raz popatrzeć na prace Zdzisława Beksińskiego. Niesamowite, to skromne określenie, przykuwają uwagę i mogę się w nie wpatrywać godzinami. Wizjonerskie, nieco dziwne, mroczne, ale mi się bardzo podobają.


Każdy pewnie ma w domu album ze zdjęciami, w wersji papierowej czy elektronicznej, przechowuje zdjęcia i od czasu do czasu je przegląda. Najczęściej są to zdjęcia rodzinne, dokumentują nasze życie. Jak każdy ja również lubię oglądać zdjęcia, bardziej te zrobione przez innych jak swoje, gdyż te już znam wiem, co na nich jest, gdzie były zrobione, znam towarzyszącą im historię. Dają możliwość przeniesienia się w czasie jak i miejscu, do świata, który bardzo często, z różnych względów nigdy nie dane nam będzie oglądać. Zdjęcia dużo znaczą dla mnie, to zapis mojego życia, wędrówek, wspomnień, mogę opowiedzieć gdzie byłem, co robiłem, wracają przeżycia, dlatego pstrykam. Tylko cześć zdjęć, które robię udostępniam publicznie, wykorzystuje je głownie do zobrazowania wpisów na moim blogu.
Druga sprawa to zdjęcia innych osób, zwykle podpatrzone gdzieś w sieci, to doskonała inspiracja do działania.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy, nawet mimo ogromnych chęci mogą gdziekolwiek wyjechać. Przyczyny są różne. Czasami jest to kwestia wieku, braku sprzętu, pieniędzy, czasu, ale bywa i tak, że przeszkodą nie do pokonania jest choroba. Choroba, która uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Wejście na niewielką górkę może być olbrzymim wezwaniem. Zrobienie kilku kroków czy nawet wstanie z łóżka. Są osoby, które nigdy nie będą mogły podziwiać piękna gór, morza, lasów. Poznają świat tylko przez szybę szpitalnego okna i zdjęcia. Więc jeśli można sprawić, że choć jeden uśmiech szczęścia pojawi się na twarzy takich osób, gdy będą oglądać zdjęcia, to warto je robić i się dzielić z innymi.

Dla KN

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Kamienny dysk

''Cacko z dziurką'', tak można nazwać rzecz, którą znaleziono przy Ötzim. Kamienny dysk wykonany z białego dolomitu z otworem na środku, przez który został przewleczony skórzany rzemień z kilkoma węzłami na końcu. W sumie powiązanych razem było dziewięć rzemieni. Przywiązane do pasa, tworzyły rodzaj pompona, stanowiły materiał naprawczy. Kamienny dysk mógł w wilgotnych warunkach i przy niskiej temperaturze ułatwiać rozplątywanie rzemieni, innego przeznaczenia trudno się domyśleć. Być może pełnił tylko rolę ozdoby, zabawki lub amuletu. Taki pojedynczy koralik mógł mieć magiczne znaczenie dla posiadacza. Funkcja kamiennego dysku do końca pozostaje niejasna.

Też zrobiłem sobie taki kamienny dysk. Kilka godzin ręcznego szlifowania na płycie piaskowca a później jeszcze wiercenie otworu krzemiennym wiertnikiem. Teraz próbuję zrozumieć, do czego mógł Ötzi używać ''cacka z dziurką".

czwartek, 5 grudnia 2013

Pieczone w ognisku dzikie gruszki i jabłka

W swoich jesiennych wędrówkach po lasach, polach i łąkach często mijam drzewa owocowe, są to różne gatunki, ale dominują przeróżne odmiany grusz i jabłoni. Rosną przy drodze, szlaku, w pobliżu dawnych zabudowań, na miedzy wśród pól, zdarza się, że nawet w środku lasu. Towarzyszą człowiekowi i są świadectwem jego obecności, wraz ze wzrostem zagospodarowania terenu mamy większą szansę na znalezienie drzew owocowych.
Dzikie grusze i jabłonie wrosły w krajobraz naszych pól, malowniczo zdobią monotonną przestrzeń, w lecie służą cieniem strudzonemu wędrowcowi, zapewniają schronienie zwierzynie, a jesienią ich owoce to darmowa stołówka, w tym także dla nas.


Każdy wie jak wygląda jabłko i gruszka, ale większość zna tylko te odmiany, które dostępne są w handlu. Są to wyłącznie odmiany pochodzące z upraw, wybór odmian jakie się uprawia w sadach jest z wielu powodów bardzo ograniczony. Niektóre odmiany np. jabłoni popularne 20 lat temu, obecnie są zapomniane. To tylko jeden z szeregu negatywnych skutków rozwoju rolnictwa i postępu gospodarczego.

Jabłoni i gruszy istnieje tysiące odmian, wydają owoce o różnym kształcie, wielkości, barwy, smaku. Jednak dzikie gatunki gruszek i jabłek w niewielkim tylko stopniu przypominają, te które kupujemy w sklepie. Próbując owoców możemy łatwo się przekonać, jak wielki postęp dokonał się przez kilka tysiącleci również w sadownictwie.

W terenie spotkamy gatunki drzew owocowych uprawiane, zdziczałe, dzikie oraz różne krzyżówki. Dzikie odmiany grusz i jabłoni rodzą małe owoce, nadrabiają za to bardzo obfitym owocowaniem. Jadalne na surowo ale niezbyt smaczne, twarde, cierpkie, zwykle trudno przełkną, dla niektórych wręcz niejadalne.
Pogardliwie spoglądamy i zostawiamy, traktujemy je bardziej jako pokarm dla zwierząt niż dla ludzi. Gdy mam w czym wybierać to oczywiście skorzystam z bardziej szlachetnych odmian, gdy nie to i te dzikie gruszki i jabłka są dla mnie przysmakiem.

Owoce grusz i jabłoni zbieram od końca lata do końca jesieni, niekiedy jeszcze na początku zimy o ile nie ma śniegu.

Najprostszy sposób na przygotowanie dzikich gruszek i jabłek to ich upieczenie w żarze ogniska, metoda prymitywna i skuteczna. Zwykle skórka jest spalona i trzeba ją usunąć. Owoce można też nabić na zaostrzony patyk i piec nad żarem. Owoce po upieczeniu stają się miękkie, soczyste, aromatyczne i słodkie, bez porównania smaczniejsze niż na surowo.