piątek, 23 marca 2018

Pod pieczone kartofle dobry jest bimber


Ognisko, pieczone kartofle i bimber kojarzą mi się z kilkoma obrazami z mojego dzieciństwa. Pierwszy to mijany na leśnej drodze sąsiad, który w gumofilcach, kufajce i siekierką u pasa szedł na ognisko. Przy sobie miał kilka kartofli i schowaną za pazuchą butelkę z bimbrem.

Drugi obraz związany jest z meczami w hokeja na zamarzniętych pobliskich zbiornikach i zwózką drewna. Po kilku dniach siarczystych mrozów bezpiecznie można było wejść na lód. W innych warunkach jest to niemożliwe, bagna są niedostępne. Pamiętam jeden taki dzień, mróz -12 C, żeby grać musieliśmy wpierw zgarnąć śnieg z tafli. Szło się na cały dzień, powrót już o zmroku. Biegało się w samym sweterku, i tak było gorąco. Na koniec przypieczona kromka chleba i kartofle. Radości co niemiara.

Siekierezada albo zima leśnych ludzi, fantastyczna książka (z którego pochodzi cytat). Psychologiczna, poetycka, nostalgiczna, językowy majstersztyk. Proste, zwykłe czynności wznoszą się na nieskończenie wysoki poziom. Bieszczady, zima, las, wyrąb, pieczone ziemniaki i bimber. Film też jest godny polecenia. Kilka scen wryło się na stałe w mej pamięci.

Co rok obchodzę święto pieczonego kartofla. Zaszywam się wtedy w krzakach i piekę. Są pewne sprawy, o których się nie dyskutuje. Pod pieczone kartofle dobry jest bimber.

5 komentarzy:

  1. Opisy, styl, użyte sprzęty, o wiedzy nie wspomnę, to wygląda jakby Twoje wyprawy do lasu były organizowane przynajmniej kilkadziesiąt lat temu a może i przed wojną. Jeszcze tylko na koniec każdego wpisu dodać własny wiersz z lasu i całego bloga możnaby wydać jako ilustrowany tomik.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dodałbym jeszcze trochę masła i mamy królewskie danie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie ziemniaczka, popijać alkoholem z ziemniaków to bym zjadł chętnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O cudzych gustach się nie dyskutuje. Dla mnie pieczone ziemniaki (opcjonalnie: z masełkiem/innym dobrem) podlane PERŁĄ są "debeściarskie".
      Bywało wszakże, że ktoś znienacka wyjmował flachę księżycówki i nie pamiętam by były jakieś protesty. Co najwyżej reklamacje, że kolejna porcja ziemniaków musi być degustowana na "sucho"!
      Te klimaty już trochę oddalają się w czasie, ale to wszystko kwestia czystego przypadku, bo co tu pisać o szczęściu.
      A kto Perłę z sobą nosi, ten nikogo się nie prosi. Szczęście jest wtedy, gdy w upalne lato, wodopój jest blisko i we właściwej temperaturze serwowany/sprzedawany, bezpośrednio do degustacji. Pies

      Usuń
  4. Pamiętam różne ogniska, wszystkich ze zrozumiałych względów nie ma szans.
    Gdybym miał je podzielić na jakieś typy :-) , to bywały i "ziemniaczane/kartoflane". Cel pieczone ziemniaki.
    Bo przecież w innych okolicznościach, są one tak przy okazji. Najsmaczniejszy jest taki gorący ziemniak, który parzy.
    Jedni czekają krócej inni dłużej, jedni (jak ja) jedzą całość inni łyżeczką i odrzucają skórkę, pełna dowolność. Każdy jednak amator gorących z ogniska ziemniaczków, prócz soli, czymś tą temperaturę "gasi".
    Tutaj dowolność jeszcze większa, bo są wszak dzieci i kierowcy. Wśród tych, którzy mogą legal, jednak browar zdecydowanie wygrywa! (huraaa nasi górą! :-)).
    Ja jednak chciałbym podzielić się tymi gorącymi ziemniaczkami, zapijanymi wodą/herbatą. Nie tyle z przekory Wilsonowi, co z sentymentu do tamtych ognisk i smaków. Tak, smaków! Bo o ile ów tytułowy napój bywał (i chwała sponsorom), to najsmaczniejsze ziemniaki były te zapijane wodą/herbatą.
    Teraz, to ja się do mineralnej NIE DAM PRZEKONAĆ :-) ! Ale z czysto logicznego punktu widzenia, ta woda (nie wóda) najmniej zaburza pracę kubków smakowych. Dlatego, te ziemniaczki zapijane zwykłą kranówką, po dniu marszu w upale (czasem deszczu) TAK smakowały wieczorem. Bo najlepsza przyprawą (zaraz po soli) do ziemniaków jest głód! Pies

    OdpowiedzUsuń