Ostatni weekend października spędziłem na jednej z wiślanych wysp. Dokładnie rzecz biorąc odwiedziłem trzy wysypy jedną, na której byłem wiosną i dwie nowe. Najdłużej byłem na największej i zarazem najciekawszej wyspie, o której wspomniałem w majowym wpisie na blogu.
Po dojechaniu samochodem w pobliże rzeki przebrałem się, zjadłem obiad, spakowałem i poszedłem brzegiem poszukując dogodnego miejsca do przeprawy. Zadanie miałem znacznie ułatwione ze względu na utrzymujący się od dłuższego już czasu bardzo niski stan wody w rzece. Rozebrałem się i z plecakiem na głowie przedostałem na drugi brzeg. W najgłębszym miejscu woda sięgała poniżej pasa. Wiosną poziom wody w tym samym miejscu było około 1m wyższy. W powrotnej drodze znalazłem jeszcze lepsze miejsce do przeprawy, gdzie woda sięgał mi poniżej kolan. Na wyspy przechodziłem kilkukrotnie w różnych miejscach. Ćwiczyłem rozpoznawanie charakteru rzeki i przeprawy. Uznałem za istotne takie umiejętności jak obserwacja rzeki, ocena szybkości nurtu, charakteru dna, głębokości, zatopionych przeszkód, wyszukiwanie bezpiecznych miejsc do przeprawy i analiza możliwych problemów z tym związanych. W wodzie ukrytych jest wiele zagrożeń np. potłuczone butelki. Dlatego ostatnio przy przeprawie nie zdejmuję butów. Lepiej kilka godzin pochodzić w mokrych, niż z rozciętą nogą wylądować na izbie przyjęć.
Pierwszą wyspę, na której się znalazłem, rozpoczyna długa ostroga wzmocniona skalnym rumoszem. Podążając wzdłuż jej brzegu znalazłem dwie dorodne dynie rosnące pośrodku ostrogi. To znalezisko bardzo mnie ucieszyło. Jedna dynia powiększyła moje zapasy żywności. Upiekłem na kolację kawałki dyni w ognisku na żarze. Żałuję, że nie zabrałem ze sobą mąki i oleju, usmażyłbym wtedy pyszne placuszki. Druga dynię zabrałem do domu ostatniego dnia. Będzie zupa, placki i dżem.
Zebrałem ze sobą zapasy, ale jak zwykle z myślą o uzupełnianiu w żywność zdobytą. Na wyspie znalazłem dzikie rośliny jadalne, między innymi: jeżyny, tarninę, głóg, pałkę, pokrzywę, podagrycznik. Jesień to obfitość grzybów: płomiennica zimowa, opieńka, ucho bzowe, boczniak.
Te ostatnie dodawałem do zup, znakomicie podnoszą smak zup przygotowanych na bazie zabranych w plecaku składników. Długa noc sprzyja wieczornemu siedzeniu przy ognisku i kucharzeniu.
Największym problemem dla mnie w biwakowaniu nad Wisłą była do tej pory woda pitna. Nie mam odpowiedniego filtra, a zabieranie zapasu na kilka dni jest sporym obciążeniem. Zastosowałem zrobiony przez siebie filtr z przyciętej butelki typu PET i węglowego wkładu Brita. Rozwiązanie nie jest idealne, ale lepsze to niż nic.
Odkryciem dla mnie było pozyskanie wody z łodyg rdestowca jesienią. Wiedziałem, że wiosną w swych łodygach potrafi zgromadzić odrobinę wody, a tu niespodzianka. Jeden minus, ma gorszy smak.
Koniec października był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Nie odmówiłem sobie kąpieli w Wiśle. Woda była niezbyt ciepła, ale za to bardzo czysta. Po tym kąpiel słoneczna. Rozpłaszczyłem się na płaskim, dużym kamieniu i leżałem z zamkniętymi oczami. Gady po nagrzaniu się na słońcu szybciej się poruszają. Leżałem dłuższy czas, ale ani trochę mi nie pomogło :) Poczłapałem zmęczony w kierunku obozowiska.
Na wyspę wybrałem się nie tylko po to by wypocząć. Jest tam poletko dorodnego rdestowca, wysoki na 3-4 m z grubymi i wytrzymałymi łodygami. Zamierzałem je powiązać i zrobić z nich tratwę bądź coś podobnego do kajaka, którym dałoby się pływać na krótkie odległości. Szybko odszedłem od tego pomysłu za względu na uciążliwy transport z miejsca gdzie rośnie na brzeg Wisły. O tym, że z łodyg rdestowca można zrobić pojemniki, maty do spania, szałas itd., każdy wie. Rdestowca testowałem jeszcze pod innym względem. Z najgrubszych łodyg po wysuszeniu zrobiłem zestaw do piły ogniowej. Niestety połamałem go zanim uzyskałem żar. Wydaje mi się, że jest za mało wytrzymały, aby zastąpił łodygi bambusa.
Złaziłem całą wyspę wzdłuż i szerz kilkukrotnie. Ścieżek wydeptanych przez zwierzęta jest mało. Poruszanie się po wyspie jest bardzo utrudnione ze względu na bujną roślinność, nierówności terenu, dziury, wiatrołomy itd. Trzeba uważnie patrzeć pod nogi.
Zwierzyny i śladów mnóstwo, o czym już kiedyś wspominałem. Udało mi się podpatrzeć stado łosi, przeprawiające się przez odnogę rzeki o pranku jelenie, bobry płynące z gałęziami i dziki, których tu wydaje się być spore stado. Nieliczne już kormorany siedziały nad brzegami czekając na swe ofiary. Drapieżniki szybujące na bezchmurnym niebie, zimorodki, bażanty i całe mnóstwo innych. Bardzo dobre miejsce do ich obserwacji.
Testowałem nowe rośliny na świder ogniowy, skręciłem sznurek z łodyg chmielu, wyciosałem z deski znalezionej na wyspie łopatę do pizzy do pieca ziemnego.
Spałem pod plandeką na macie i liściach. Niepotrzebnie zabierałem tą matę, gdyż zrobiłem posłanie z suchych liści. Szerokie, ciepłe i bardzo wygodne. Myślałem nad zbudowaniem i noclegiem bez maty i śpiwora w debris shelter, ale noce były zdecydowanie za ciepłe. Przekładam to na trudniejsze warunki pogodowe.
Wyspa z daleka sprawia dzikiej, na której nie znajdziemy śladów działalności człowieka. Niestety, gdy przyjrzymy się bliżej obraz jest zgoła odmienny. Na brzegu wędkarze i kajakarze zaśmiecający brzeg, w głębi wycinka drzew i myśliwi. Najbardziej jednak razi ogromna ilość śmieci naniesionych przy każdym wezbraniu rzeki. Można je znaleźć w każdym miejscu wyspy. Praktycznie wszystko, co woda uniesie, od plastikowych i szklanych butelek po lodówki. Smutny widok... Kolejna sprawa to ogromne zanieczyszczenie otoczenia hałasem. W pobliżu przebiega ruchliwa droga i są zabudowania. Dzień i noc dobiega z każdej strony hałas, nie da się zapomnieć, gdzie jesteśmy. Brakuje ciszy, chyba, że będziemy stale chodzić ze stoperami w uszach. Wyspa śmieci, tak ją nazwałem, bo to odpowiednia nazwa dla tego miejsca.
W dniach 13-15 grudnia kolejne warsztaty, więcej informacji pod linkiem: Warsztaty biwakowania zimowego
Na szczęście na zdjęciach nie widać śmieci ani hałasu:).
OdpowiedzUsuńCo to za schronienie ten debris shelter?
I jeszcze mam propozycję/prośbę: często wracam do cyklu "Rok poszukiwacza roślin", a w Twoich eskapadach połączonych z pichceniem pojawiają się też grzyby. Może by więc tak "Rok poszukiwacza grzybów"...? Hmmm? ;)Pozdrówka z mokrej Wielkopolski. Gośka
Nie widać śmieci, bo robiąc zdjęcia unikałem takich widoków. Z grzybami jest o tyle trudniej niż z roślinami, że występowanie konkretnych gatunków w danym roku jest bardziej uzależnione od warunków pogodowych i miejsca. Dla przykładu, ziarniaki traw pojawiają się regularnie w określonym miesiącu i można je zbierać przez 2 tygodnie. Tymczasem np. takie lejkowce dęte, dwa lata temu był u mnie ich wysyp dwukrotnie, w lipcu i listopadzie. A w tym roku z powodu suszy nie znalazłem w swoich lasach ani jednego. Borowiki można zbierać od maja do listopada. Jak dla mnie za duża zmienność występowania. Można oczywiście uogólnić. Pomyśle na tym. Jak jest mokro, to dobrze, będą grzyby :) Pozdrawiam. Artur.
OdpowiedzUsuńDebris shelter to rodzaj schronienia zbudowanego z gałęzi, liści i traw, w którym można spać bez palenia ogniska, posiadania śpiwora czy maty.
OdpowiedzUsuńPokażesz kiedyś?
OdpowiedzUsuńTak.
UsuńKupilem filtr podobny do sawyra mini za ok 70pln. Daje radę, piłem wodę z jeziora. Na aliexspres są za ok 40-70pln. Ten Twoj patent z filtrem domowym jest extra! Ale zdecydowanie za ciężki- ten mój waży kilka gramów, ale Twój jest kreatywniejszy:)
OdpowiedzUsuńFajna relacja! Dziękuję!
Węgiel aktywny w moim improwizowanym filtrze pochłania cześć zanieczyszczeń chemicznych, coś na czym mi najbardziej zależało. Wodę przelewałem przez filtr dwukrotnie. Pozostałych zanieczyszczeń łatwo się pozbyć. Waga w tym przypadku jest mniej istotna. Cena mojego filtra to około 6 PLN.
UsuńWitam
OdpowiedzUsuńChodzi mi o picie wody z Wisły, oczywiście przefiltrowanej, czy się nie potruję ?
A jakby użyć filtra sawyer mini, dałby radę, a może zagotowanie lepsze, co o tym wszystkim sądzisz ?
Pozdrawiam
Raczej mało prawdopodobne. Uważam że gotowanie jest pewniejsze niż filtr. Sawyer mini nie usuwa zanieczyszczeń chemicznych.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie zostało to napisane.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
OdpowiedzUsuńPozyskiwanie wody spożywczej z polskich rzek, nie wyłączając Wisły, jest dość problematyczne. Zawsze to będzie zależne od miejsca poboru, NIE nazwy rzeki.
OdpowiedzUsuńCzy w ogóle trzeba oczyszczać/filtrować i czy to cokolwiek da oprócz dobrego samopoczucia i straty czasu, tego nie da się powiedzieć bez analizy mikrobiologicznej i chemicznej! W danym dniu i godzinie poboru!
Nie straszę, problem jest wielozłożony. Zaczynając od pogody a kończąc na rolniku myjącym beczkowóz po gnojowicy czy czyszczącym sprzęt po środkach ochrony roślin! Bo kto złapie truciciela in flagranti?
Obawiam się iż wszelkie filtry węglowe, (adaptowane terenowo) oczyszczają jedynie wodę z cząstek stałych (zawiesina) i poprawiają psyche.
Prewencyjnie istotna jest wiedza, co zanieczyszcza/lub może, przed punktem czerpania i prawdopodobieństwo chwilowej trującej fali.
Przynajmniej ja takie dylematy miewam.
Znasz skład zanieczyszczeń lub ich brak, wiesz co robić a tak jesteś dzieckiem we mgle vel Dog in fog (Było takie piwo, piłem!) i tyle.
To samo tyczy się pochłaniaczy masek przeciwgazowych, jest tzw. stężenie przebijające. To oznacza nic innego, że nasz węgiel aktywny (najlepszej/najdroższej firmy) jest "cienki bolo" bo substancji szkodliwych jest za dużo, (tak w powietrzu jak w wodzie) i "nie wyrabia się", ot jak wiedza zawodowa może "spędzać sen z powiek".
Co ja robię? Oceniam ryzyko i podejmuję decyzję. Ale to i tak hazard.
Woda (w Polsce) z wszelkimi dodatkami chemicznymi u mnie odpada. Wolę nosić do obozowiska, TRUDNO. Piję ze źródeł i górskich strumyków, bez gotowania. Rzeki w systemie wędrownym wykluczam. Przy obozowaniu 2 X 5L PET, to nie problem z najbliższej wsi 5- 10 km? Nie zawsze tyle i aż tak daleko a do mycia garów i higieny jest rzeka (i komfort psychiczny zapewniony).
Zmotoryzowany Wilson z pewnością miał 1 km od obozowiska samochód, który mógł przywieźć 20L wody.
Rozumiem była to próba, ale bez ww. analiz przed i po, to jak gra w TOTO'lotka z ww. efektami końcowymi.
Przy większej liczbie obozowiczów zawsze wysyłaliśmy delegację z pustymi plecakami po wodę i piwo (czasem chleb), da się. Pies