Ludzie pozbywają się pieców kaflowych i lądują one z reguły na śmietniskach. Ja znalazłem kilka części pieca na drodze pośród bagien. Ktoś wywiózł rozebrany piec aby utwardzić drogę. W stercie gruzu wyszukałem dwa całe kafle, wpakowałem do plecaka i zabrałem ze sobą. Przyszedł mi do głowy pomysł na użycie kafli do wypieku chleba.
Ceramiczne kafle piecowe to doskonała forma do wypieku chleba, bułek czy ciast. Ceramika doskonale trzyma ciepło, mniejsze jest też ryzyko przypalenia pieczywa niż w naczyniu metalowym.
Przygotowania rozpoczynam od rozpalania ogniska. Gdy przybywa żaru zajmuję się myciem kafli i ich wysuszeniem. Dokładnie je suszę aby ograniczyć ryzyko pękania podczas nagrzewania.
Wyrabiam ciasto, wykładam do kafla i odstawiam do wyrośnięcia.
Nakładam drug kafel na górę. Taką ''formę piekarską'' kładę na żar i całość obsypuję żarem. Nie palę już na tym ogniska. Na zdjęciu poniżej widoczny jest początek obsypywania żarem kafli. Wnętrze powoli się nagrzewa i ciasto zaczyna się piec.
Po około 30 minutach patykiem odgarniam żar i odsuwam górny kafel aby sprawdzić stan wypieku. Jest bardzo dobrze. Zakrywam kaflem i pozwalam powoli wystygnąć.
Jeszcze trochę czekania, wreszcie można kroić i jeść. Kromka posmarowana dżemem z borówek smakuje znakomicie. Taki śmietnikowy pomysł na formę do wypieków. Kto by pomyślał, czy aby w tytule nie ma przejęzyczenia? Chleb pieczony w piecu kaflowym? Nie! Chleb pieczony w kaflach piecowych :)
Z jaskiniowca, Wilson przedzierzgnął mi się w człowieka postapo!
OdpowiedzUsuńJak już coś jest w terenie, to warto zdobycz zagospodarować. Jestem za.
Skoro to coś trafiło w "łapki", niech posłuży ku wygodzie i pożytkowi.
Terenowe znaleziska cieszą z racji darmochy i fatygi transportu, (przynajmniej do punktu znalezienia).
Ach ta mąka. Ja jej nigdy ze sobą nie noszę, ale w kulturze zbieracko-łowieckiej, człowiek przemieszczał się z całym dobytkiem (i zapasami) z miejsca na miejsce. Gdy objadł całą okolicę ruszał dalej a mąka (ziarno) wraz z nim.
Na moim ekranie ciasto jawi się w pięknej żółciutkiej barwie (azali jeszcze kurka na sznureczku :-) wędruje z Wilsonem?) no i pięknie zrumienione.
Fakt, jeszcze po wojnie wiejscy chłopcy wybierali jaja z gniazd i pisklęta, a dziś to już nie eko i "do pierdla by można trafić w podskokach" :-) za to że głodny.
Wracam do wypieku. Przy dłuższym obozowaniu i pomyśle na spędzenie czasu mamy 2 w 1, bo wszak pojeść będzie sobie można przy tym.
Z drugiej strony poćwiczyć nie zawadzi, wszak nim mąki/ziarna zabraknie to wcześniej padną wszelkie piekarnie i jak tu bez ciasta/chlebka?
Mam kolegę, który chleba nie kupuje lecz piecze sam w piekarniku gazowym z mąki z pełnego przemiału. Można. Dla mnie to jednak dodatkowe stałe i upierdliwe obciążenie. Doba ma tylko 24 godziny :- ( .
Przy ognisku, w czasie przeznaczonym na rekreację/odpoczynek to inna "bajka". Tu można pobawić się z pożytkiem za razem. No i wychodzi moje lenistwo?
Może jednak wygodnictwo, bo nawet "nic nierobienie" to też forma wypoczynku dla tych którzy cały Boży tydzień "bakają fizycznie". Więc chlebek/bułeczki po drodze z przygodnego sklepu GS (najlepiej).
A taki słodki wypiek z borówką gotów jestem "wessać" w każdych rozsądnych ilościach. No i trza będzie zrobić.
Mam dżem pomarańczowy!
Hmm, kto może mieć niepotrzebny piec kaflowy ... ?
Pies
Wracam do mojego tekstu i co czytam? !!!
OdpowiedzUsuńBrak "braku" przy fatydze transportu. Winno być : ... i braku fatygi transportu.
Tak mi drzewiej mówili: "Najlepszy sport to tranSPORT".
To "troszkę" pozornie nie na temat (kwestia spojrzenia), bo Wilson przecie o wypieku. Tak, ale znalezisko terenowe to tego transportu częściowe "niemanie", czyli ów brak.
Dekady wstecz nosiłem :-( potwornie ciężkie plecaki. Skąd to wiem? Ano z komentarzy tych co "nic nie nosili" (cwaniaki!). Było minęło.
No przecież nie piszę aby pożalić się przed publiką. Młody, "głupi", to nosił i DZIELIŁ SIĘ z innymi. Frajer? Też nie. Wędrowałem z równie zielonymi, tylko mniej myślącymi kolegami.
Z każdego wyjazdu wyciągałem wnioski. Na brak "pary" nie narzekałem, lecz było to pewne ograniczenie mobilności. (Teraz: świadomie pomijam historię)
W wyniku "ewolucji" powstał taki "Dziwoląg" czyli ja.
Noszę dalej! Z racji stażu jednak nie jest to taki sam TRANSPORT jak wówczas.
Mam wszystko co trzeba, a jednak plecak już nie wzbudza takich emocji.
Ponieważ nic nie wiem o moich zdolnościach prekognitywnych, muszę posiłkować się statystyką i doświadczeniem.
Zatem takie kafle piecowe to gratka? Nie zawsze, bo ja nie wędruję z mąką.
Pewne jednak "fanty" można sobie darować i nie pakować do plecaka w domu/bazie z absolutną pewnością pozyskania ich w terenie. Inne zaś, jak Wilsonowe kafle piecowe, będą zagospodarowane ad hoc.
Wszystko zależy jaki jest cel działalności terenowej i droga transportu domniemanego znaleziska. Człowiek wszak wygodnym stworzeniem jest i (poza
pokutnikami) wybiera łatwiznę.
Wybieram i ja.
Umiejętność improwizowania a jeszcze lepiej TALENT, to bezpieczeństwo i wzrost szansy przeżywalności w nieprzewidywalnej sytuacji.
Mało? Każdy sam sobie odpowie. Ja wiem swoje.
Pies