Wpis jest nawiązaniem do wydarzeń opisanych w książce "Długi marsz'' Sławomira Rawicza. Pomijam kontrowersje związane z autorem, nie będę dociekał czy opisał swoją, czy też cudzą przygodę i w jakim stopniu jest ona autentyczna. Historia ucieczki z łagru jest na tyle fascynująca, że zachęcam gorąco do zapoznania się z tą książką. Zainspirowany opowieścią pomyślałem, że chętnie przeżył bym coś w podobnych klimatach. W pojedynkę, w mikro skali i w pobliskich lasach. Reko-survivalowe wyjście do lasu na trzy dni. Nie będzie wiec to długi marsz, a wręcz bardzo krótki.
Z tego, co znalazłem w domu, skompletowałem swój ekwipunek. Mieszok uszyłem z worka po zbożu. Do niego spakowałem wszystkie rzeczy. W rogach umieszczone szyszki, wiązanie grubym sznurkiem. Możliwa regulacja długości pasów ramiennych. Prosty i sprawdzający się w tych warunkach sposób przenoszenia dobytku.
Nie było go za dużo. Trochę kaszy gryczanej i kilka kromek wysuszonego chleba popakowane w woreczki, szczypta soli, kawałeczek wędzonej słoniny zawiniętej w gazety, siekiera, metalowy garnuszek do gotowania, krzesiwo fryga (bączek), krzemień, hubka, kilka metrów cieńszego sznurka, czaga i zapasowe onuce. ''Ogaciłem się'' w stary sweter z powyciąganymi rękawami (syntetyk), kufajkę rodem z PRLu, gumofilce i czapkę uszatkę. Nic z termo bielizny, wełny, polarów czy goretexów.
Z domu wyszedłem przed południem. Po kilkuset metrach byłem już w lasie. Omijałem drogi leśne, mniej więcej znałem teren i wiedziałem jaki kierunek obrać. Dzień pochmurny, w lesie szybko zaczęło się ściemniać. Gdyby nie śnieg, nie widział bym gdzie idę. Postanowiłem nie zatrzymywać się lecz iść przez całą noc, aż do popołudnia kolejnego dnia. W kufajce, gumofilcach, w miękkim podłożu siły szybko ze mnie wyparowywały. Nogi odmawiały posłuszeństwa i wydawał mi się że już dalej nie dam rady, coraz częściej robiłem przerwy. Już nie senność była najgorsza, nie zmęczenie, a ogromne pragnienie. Od kilkunastu godzin nic nie piłem. Byłem bardzo odwodniony.
Po południu znalazłem dobre miejsce noclegowe. Osłonięte niewielką górką od podmuchów wiatru z jednej strony, z drugiej gęstymi krzakami, pod nawisem z gałęzi dużego świerka.
Chciałem się jak najszybciej czegoś napić, a do tego potrzebny był mi ogień. Zebrałem trochę cienkich gałązek świerka, brzozowej kory, suchych traw i przygotowałem platformę na odgarniętym ze śniegu miejscu. Ogień rozpaliłem za pomocą krzesiwa frygi (bączka).
Wcześniej przećwiczyłem w domu tą technikę, ale to była tylko zabawa. Teraz w lesie, kiedy od kilku iskier zależał dalszy sens tej wyprawy (jeśli nie życie), bałem się. Strach mobilizuje, ale czasem paraliżuje i uniemożliwia jakiegokolwiek działania. Najbardziej obawiałem się, że zawilgotnieje hubka i stanie się bezwartościowa. Spreparowanego w popiele hubiaka zabezpieczyłem wcześniej kilkoma warstwami brzozowej kory. Rozwarstwiłem korę na cienkie warstwy i zawiniłem hubkę w szczelny pakunek. Ten zabieg uchronił hubkę przed wilgocią. Po kilku minutach prób z hubki zaczął unosić się dym, mogłem odetchnąć. W kolejnych dniach strach był już mniejszy.
Z pędów malin przygotowałem napar. Nie czekałem aż ostygnie. Gdy tylko woda zaczęła wrzeć zdjąłem garnuszek z ogniska, wrzuciłem gałkę śniegu by schłodzić jak najszybciej zawartość i po chwili wypiłem. Drugiemu garnuszkowi naparu pozwoliłem już spokojnie się zagotować i ostygnąć.
Naznosiłem gałęzi świerka i przygotowałem posłanie. Później kilka suszków na syberyjskie ognisko całonocne. Wywijanie siekierą zabiera mnóstwo energii, ograniczyłem je do niezbędnego minimum. Zjadłem trochę kaszy i wstawiłem kolejny garnuszek ze śniegiem aby zaparzyć czagę. Zmęczenie i ciepło z ogniska spowodowało, że szybko usnąłem. Spałem tej nocy niespokojnie, co jakiś czas się budziłem i podsuwałem kłody do ogniska.
Wstałem, gdy tylko w lesie zaczęło robić się widno. Dołożyłem do ogniska, rozgrzałem, posiliłem, spakowałem graty i ruszyłem przed siebie. Nigdzie się spiesząc, powoli szedłem przez las. A on co chwilę zmieniał charakter - sosnowy młodnik, stara dąbrowa, suche kikuty brzóz na torfowisku wysokim, podmokły ols, monokultury, las mieszany.
Kilka razy musiałem zawrócić lub zmienić kierunek marszu ze względu na bagna. Dotarłem nad rzekę, przez chwilę miałem pomysł aby ją przekroczyć, ale odpuściłem. Wysoki poziom i za duże ryzyko zamoczenia rzeczy.
Słów kilka odnośnie odzieży. Wyboru nie było, taki przydział. Kufajka w tych warunkach się sprawdziła, nie odczuwałem zimna. W uszatce było mi za gorąco. Onuce, wycięte z kawałka tkaniny, sprawdziły się bardzo dobrze. Podczas wędrówki zmieniałem na suche, przy ognisku dokładnie wszystko suszyłem.
Gumofilce - nie są idealne, śliska podeszwa i niekiedy wpadł mi śnieg za cholewkę. Poza tym są ok.
Nie było zimno, temperatura utrzymywała się w okolicach zera, ale była bardzo duża wilgotność. Po drodze nazbierałem kory brzozowej, napchałem nią całą kieszeń.
Z połamanej przez wiatr sosny oderwałem odstający, rynienkowaty fragment pnia. Idealnie nadawał się na łopatkę do jedzenia kaszy.
Byłem zmęczony, wcześniej zacząłem się rozglądać za miejscem na nocleg. Upatrzyłem sobie powalony przez wiatr dorodny dąb, za którego pniem ułożyłem z gałęzi modrzewia i sosny posłanie. Okiść nałamała dużo drzew.
W okopconym dymem z ogniska garnuszku topiłem śnieg. Najpierw coś gorącego do picia, do wyboru napar z malinowych pędów lub czagi. Później gotowałem kaszę. Na wrzątek wrzucałem dwie garści kaszy i gotowałem kilka minut, aż zaczynała chłonąć wodę i gęstnieć. Soliłem, mieszałem, zawijałem w onuce i chowałem do czapki, aby w ten sposób doszła. Po kilkunastu minutach kasza była gotowa. Smakowała cudownie.
Po zjedzeniu kaszy, w tym samym garnuszku, gotowałem wodę i parzyłem czagę. Niespiesznie popijałem i patrzyłem się w ogień. W lesie, jak i w duszy, spokój. Razem z ciepłem ogniska ogarnęła mnie senność. Tej nocy rzadziej się budziłem, pewnie to przez kumulację zmęczenia. Lutowa noc jest długa, można odpocząć.
Rano zjadłem resztki, tego co miałem w worku i wypiłem garnuszek naparu. Spakowałem mieszok i ruszyłem w kierunku domu, innego niż ten leśny. Dotrę tam wieczorem, ale wcześniej będę niespiesznie smakował leśne życie.
Wędrówkę tą, traktuję jak jeden z wielu etapów życia, nie oceniam, łatwy czy trudny? Nie wiem, co jeszcze mnie czeka? Mam tylko nadzieję, że nudno nie będzie ;)
Tak, to ja. Przybyło mi parę zmarszczek i nie ogoliłem się;) Na poważnie - zdjęcie edytowane
FaceApp;)
Zdjęcia celowo przerobiłem na czarno-białe dla nadania charakteru.