Spełniło się jedno z moich małych marzeń, byłem na pikniku archeologicznym Rydno 2012. W ubiegłym roku w tym samym czasie w którym odbywał się piknik zajmowałem się innymi, równie inspirującymi rzeczami i nie mogłem pojechać, bardzo żałowałem i obiecałem, że za rok nie odpuszczę. Zachęciły mnie do tego relacje i zdjęcia z poprzednich lat, planowałem dłuższą, kilkudniową wycieczkę po okolicach, niestety, miałem tylko jeden dzień wolny. Ale ja tam jeszcze wrócę, okolice Gór Świętokrzyskich pełne są niezwykle ciekawych i malowniczych miejsc o interesującej historii.
Rydno fascynowało mnie od kiedy tylko usłyszałem poraz pierwszy o tym miejscu. Dlaczego...?
Ma niezwykłą przeszłość, na obszarze rozciągającym się ok. 10 km wzdłuż rzeki Kamiennej znajdują się bardzo liczne stanowiska i kopalnie hematytu, które człowiek eksploatował już ok. 20 tys. lat temu, głównie w późnym paleolicie, u schyłku epoki lodowcowej. Ziarna hematytu były rozcierane i używane w postaci proszku lub maści do malowania ciała, powstawał piękny czerwony barwnik (ochra) symbolizujący życie, zdrowie, siłę, był bardzo cennym surowcem po który liczne ludy przybywały nawet z bardzo daleka. Na terenie Rydna funkcjonowały również warsztaty specjalizujące się w obróbce krzemienia czekoladowego z kopalń z okolic Orońska, Wierzbicy i Iłży.
Co rok na terenie rezerwatu odbywa się piknik archeologiczny poświęcony epoce kamienia, mający przybliżyć zwiedzającym wiedzę o życiu dawnych mieszkańcach tych terenów, są pokazy, filmy, różne warsztaty i rekonstrukcje.
Każdy aspekt poświęcony zagadnieniu życia mieszkańców Rydna z odległych czasów był dla mnie interesujący, nie mogłem nie pojechać, wiedzy i umiejętności nigdy za wiele.
Na miejscu spotkałem kilka osób zajmujących się odtwórstwem życia ludzi z epoki kamienia, po krótkiej rozmowie, jako że zabrałem ze sobą materiały odpowiednie dla tej epoki, zrobiłem małe pokazy ręcznego świdra ogniowego. Warunki były bardzo trudne, silne porywy wiatru szybko rozpraszały ciepło z zebranego pyłu drzewnego, schroniliśmy się do jednego z szałasów pokrytego skórami (co za klimat), po kilku próbach uzyskałem żar. Krople potu spływały po moim czole, na dłoniach powstały gigantyczne pęcherze, musiałem solidnie namęczyć się, na kilka dni jestem wyłączony z gry. Miła niespodzianka na koniec, okazało się, że wśród widzów byli zawodowi archeolodzy, widok zdumionych twarzy jak po 10 s świdrowania uzyskuję żar bezcenny. Trzy osoby próbowało swoich sił ze świdrem z pałki szerokolistnej, dwóm z nich udało się uzyskać żar, kolejny raz dowodząc, że jest to możliwe, nawet bez wcześniejszego przygotowania.
Ja przyjechałem głownie z myślą zgłębiania technik odbijania z rdzenia długich wiórów, niestety mistrza nie było, może innym razem. Udało za to się obejrzeć trochę wyrobów, ostrza, rylce, noże, sierpy, toporki oraz surowiec, narzędzia do obróbki krzemienia i wióry. Zachwyciłem się najbardziej liściakiem wzorowanym na liściaku kultury świderskiej, pomyślałem, że dojście do takich umiejętności jeszcze kilka lat mi zajmie, materiału do nauki mam zgromadzonego dużo, cierpliwości też nie brakuje, gorzej z czasem i nauką nowych technik.
Bardzo ciekawe okazało się też wodowanie tratwy zrobionej z powiązanych snopków trzciny, zaskakująco duża wyporność, muszę coś podobnego zrobić.
Znów czegoś nowego się dowiedziałem, zdobyłem nowe doświadczenia i nawiązałem kontakty, być może zaowocuje to większymi projektami. Rozmawiałem z ludźmi o wspólnych zainteresowaniach, coś co łączy ludzi z różnych stron Polski, w różnym wieku, warto było przejechań tyle kilometrów dla tych chwil.
niedziela, 20 maja 2012
niedziela, 13 maja 2012
Czosnek niedźwiedzi - przepisy na przetwory
Doskonałym
zamiennikiem uprawianego czosnku zwyczajnego jest dziko rosnący czosnek
niedźwiedzi, bardzo popularny w wielu krajach. W Polsce objęty ochroną
częściową, występuje głownie na Pogórzu, dużo rzadszy na Niżu; w
wilgotnych cienistych lasach liściastych, na glebach
gliniasto-piaszczystych, zasobnych w składnik pokarmowe, na podłożu
wapiennym. Rośnie kępami, czasami tworzy duże, zwarte łany, nieraz
kilkukilometrowe np. w Bieszczadach.
Łatwo się rozmnaża przez cebulki, możliwa jest jego
uprawa, dość wolno rozrasta się, sam mam posadzony koło domu gdyż nie rośnie dziko w najbliższej okolicy. By nie niszczyć go na stanowiskach naturalnych nie zrywajmy z jednej rośliny więcej jak 1-2 liście, najlepiej przed kwitnieniem, później robi się łykowaty, cebulki wykopuje się późnym latem lub jesienią.
Czosnek niedźwiedzi ma podobne własności lecznicze jak czosnek pospolity i inne gatunki czosnków. Ma silne działanie bakteriobójcze, odtruwające, obniża ciśnienie krwi, korzystnie działa na serce, zapobiega nowotworom złośliwym, miażdżycy, pobudza apetyt.
Cała roślina jest jadalna, podłużne cebulki (mniejsze niż u odmian uprawnych) i szerokie, smaczne liście o charakterystycznym czosnkowym zapachu (rozetrzeć w palcach), w smaku jest łagodniejszy niż czosnek pospolity. W postaci świeżej, drobno pokrojony jest doskonałym dodatkiem do kanapek, zup, sałatek, serów, twarogów, mięs, sała, winniczków, sosów, konserw rybnych, także kiszony, rzadziej suszony. Pod wpływem wysokiej temperatury traci aromat.
Jeśli tylko uda mi się w terenie znaleźć świeży czosnek to zawsze wzbogacam nim swoje potrawy, jest pyszny, a jaki zdrowy. Na zimę robię zapasy czosnku kiszonego, kilka słoiczków.
Kiszony czosnek niedźwiedzi
Robimy tak jak z ogórkami. Do słoików wpychamy całe lub drobno pocięte (tak częściej robię) liście, może być z ogonkami, a nawet same ogonki liściowe. Zalewamy przegotowaną i wystudzoną wodą, najlepiej tak, żeby nie było pęcherzyków powietrza, postukuję słoikiem o stół. Na samą górę trzeba sypnąć płaską łyżeczkę soli (proporcje jak do kiszonych ogórków). Dobrze zakręcić, przechowywać w chłodnym pomieszczeniu,wytrzymują rok i dłużej. Można jeść prosto ze słoika lub dodawać do zup i sałatek. W smaku kiszony czosnek niedźwiedzi jest łagodniejszy niż pesto, olej wzmacnia smak czosnku, jest lekko ostre.
Czosnek niedźwiedzi w oliwie
Robimy jak we wcześniejszym przepisie, z tym wyjątkiem, że zamiast wodą zalewamy poszatkowane drobno liście oliwą z oliwek. W ten sposób, w lodówce czosnek można przechowywać max. do kilku miesięcy. Doskonały na chleb, do podpłomyków, sałatek.
Pesto baza
Pesto baza, stanowi produkt wyjściowy do innych rodzajów pesto. Liście umyć, zmiksować w blenderze, dodać sól i olej, razem wymieszać. Wkładać do wyparzonych słoików, tak by nie pozostały pęcherzyki powietrza. Na wierzchu zalać cienką warstwą oleju. Przechowywać w lodówce, wytrzymuje dłuższy okres przechowywania niż robiony wg wcześniejszego przepisu.
Pesto ze słonecznikiem i żółtym serem
Drugi przepis na peso jest z dodatkiem nasion słonecznika i żółtego sera. Ma łagodniejszy smak niż pesto baza. Zamiast nasion słonecznika można użyć orzechów lub innych nasion. Liście przygotować jak we wcześniejszym przepisie. Nasiona słonecznika zmiksować w blenderze. Dodać starty żółty ser, wymieszać. Połączyć wszystkie składniki: czosnek, nasiona, ser, olej i sól, dokładnie wymieszać. Przełożyć do słoików, przechowywać w lodówce.
Nalewka
Łatwo się rozmnaża przez cebulki, możliwa jest jego
uprawa, dość wolno rozrasta się, sam mam posadzony koło domu gdyż nie rośnie dziko w najbliższej okolicy. By nie niszczyć go na stanowiskach naturalnych nie zrywajmy z jednej rośliny więcej jak 1-2 liście, najlepiej przed kwitnieniem, później robi się łykowaty, cebulki wykopuje się późnym latem lub jesienią.
Czosnek niedźwiedzi ma podobne własności lecznicze jak czosnek pospolity i inne gatunki czosnków. Ma silne działanie bakteriobójcze, odtruwające, obniża ciśnienie krwi, korzystnie działa na serce, zapobiega nowotworom złośliwym, miażdżycy, pobudza apetyt.
Cała roślina jest jadalna, podłużne cebulki (mniejsze niż u odmian uprawnych) i szerokie, smaczne liście o charakterystycznym czosnkowym zapachu (rozetrzeć w palcach), w smaku jest łagodniejszy niż czosnek pospolity. W postaci świeżej, drobno pokrojony jest doskonałym dodatkiem do kanapek, zup, sałatek, serów, twarogów, mięs, sała, winniczków, sosów, konserw rybnych, także kiszony, rzadziej suszony. Pod wpływem wysokiej temperatury traci aromat.
Jeśli tylko uda mi się w terenie znaleźć świeży czosnek to zawsze wzbogacam nim swoje potrawy, jest pyszny, a jaki zdrowy. Na zimę robię zapasy czosnku kiszonego, kilka słoiczków.
Kiszony czosnek niedźwiedzi
Robimy tak jak z ogórkami. Do słoików wpychamy całe lub drobno pocięte (tak częściej robię) liście, może być z ogonkami, a nawet same ogonki liściowe. Zalewamy przegotowaną i wystudzoną wodą, najlepiej tak, żeby nie było pęcherzyków powietrza, postukuję słoikiem o stół. Na samą górę trzeba sypnąć płaską łyżeczkę soli (proporcje jak do kiszonych ogórków). Dobrze zakręcić, przechowywać w chłodnym pomieszczeniu,wytrzymują rok i dłużej. Można jeść prosto ze słoika lub dodawać do zup i sałatek. W smaku kiszony czosnek niedźwiedzi jest łagodniejszy niż pesto, olej wzmacnia smak czosnku, jest lekko ostre.
Czosnek niedźwiedzi w oliwie
Robimy jak we wcześniejszym przepisie, z tym wyjątkiem, że zamiast wodą zalewamy poszatkowane drobno liście oliwą z oliwek. W ten sposób, w lodówce czosnek można przechowywać max. do kilku miesięcy. Doskonały na chleb, do podpłomyków, sałatek.
Pesto baza
Pesto baza, stanowi produkt wyjściowy do innych rodzajów pesto. Liście umyć, zmiksować w blenderze, dodać sól i olej, razem wymieszać. Wkładać do wyparzonych słoików, tak by nie pozostały pęcherzyki powietrza. Na wierzchu zalać cienką warstwą oleju. Przechowywać w lodówce, wytrzymuje dłuższy okres przechowywania niż robiony wg wcześniejszego przepisu.
Pesto ze słonecznikiem i żółtym serem
Drugi przepis na peso jest z dodatkiem nasion słonecznika i żółtego sera. Ma łagodniejszy smak niż pesto baza. Zamiast nasion słonecznika można użyć orzechów lub innych nasion. Liście przygotować jak we wcześniejszym przepisie. Nasiona słonecznika zmiksować w blenderze. Dodać starty żółty ser, wymieszać. Połączyć wszystkie składniki: czosnek, nasiona, ser, olej i sól, dokładnie wymieszać. Przełożyć do słoików, przechowywać w lodówce.
Nalewka
Cebulki lub liście (całe lub rozdrobnione) zalać czystą wódką 40 % i odstawić na jakieś 2 tygodnie.
Liście można również suszyć (tracą aromatyczne), na szybko, tak by zachowały naturalny kolor i używać sproszkowane.
środa, 9 maja 2012
Mąka z kłączy pałki szerokolistnej
Spośród dziko rosnących roślin, z których możemy zrobić mąkę, kłącza pałki szerokolistnej nadają się do tego celu znakomicie, łatwo je pozyskać, wysuszyć i zmielić, mąka jest dobrej jakości. Ważne by, podobnie jak w przypadku innych roślin, zbierać je w miejscach możliwe najczystszych ekologicznie. Kłącza najlepiej zbierać od późnej jesieni do wczesnej wiosny, ponieważ w tym czasie są najbogatsze w skrobię, wysuszone zawierają do 20% białka, 46% skrobi, 8-11% innych węglowodanów, składniki mineralne, znaczne ilości witaminy C (308-822 mg%) oraz inne witaminy.
Zbiór kłączy jest najszybszy w zbiorniku o mulistym podłożu, wystarczy pociągnąć za łodygę by wydobyć je z wody, w twardszym trzeba je wykopywać. Kłącza dokładnie płuczemy a następnie usuwamy gąbczastą osłonę, ja to robię grzbietem noża tak by nie uszkodzić mączystego rdzenia. Następnie suszymy je, przy ognisku lub na słonku w przewiewnym miejscu, w domowych warunkach można umieścić na grzejniku, gdy będą łamać się z trzaskiem możemy zabrać się za mielenie.
Kłącza można zemleć tradycyjnie używając do tego dwóch kamieni - żaren, większy płaski i mniejszy rozcieracz, trwa to dość długo co już nie raz sprawdziłem.
Ostatnio w domowych warunkach kłącza połamałem
na krótkie kawałki i zmieliłem w elektrycznym młynku do kawy, nie jest to może najlepsze rozwiązanie ale na pewno dużo szybsze, jeszcze lepszym rozwiązaniem byłby ręczny młynek z mechanizmem żeliwnym, mielenie było by dokładniejsze. Na koniec mąkę trzeba przesiać tak by oddzielić od włókien.
Z 1000g świeżych kłaczy miałem po wysuszeniu 263g, z czego otrzymałem 225g mąki, co jak na takie niedokładne mielenie nie jest złym wynikiem. Mąka ta jest bardzo drobna, lekko słodkawa, kleista po dodaniu wody, można z niej samej robić podpłomyki, są wtedy dosyć kruche, najlepiej wymieszać pół na pół z mąką pszenną.
wtorek, 8 maja 2012
Ręczny świder ogniowy pałka szerokolistna-świerk
Niedawno zrobiłem dla kilku osób warsztaty zielonej kuchni i ogniowe, pokazałem kilka metod uzyskiwania ognia, krzesiwo syntetyczne, kowalskie, łuk ogniowy i świder ręczny.
Wszyscy po raz pierwszy w życiu próbowali swoich sił, największym zainteresowaniem, ku mojemu zdziwieniu, cieszył się świder ręczny.
Na początku przekazałem trochę teoretycznych informacji, następnie pokazy z kilkoma różnymi zestawami, wszystko szło gładko, zdziwieni byli jak szybko i w prosty sposób uzyskałem żar.
Powiedziałem im jednak, że to trudna technika, wymaga wprawy itd., ale tak jakby tego nie słyszeli, wzięli zestawy, które dla nich przygotowałem i zaczęli świdrować.
Pomyślałem, niech spróbują, zmęczą się, zrobią się odciski i dadzą sobie spokój, nie dawałem ich żadnych szans na powodzenie w tej technice.
I co..., przy zestawie świerk-pałka szerokolistna, dwóm osobom udało się uzyskać szybko żar, przeżyłem mały szok, czyżby to było takie łatwe ?
Nie, na pewno nie jest to takie proste.
Doświadczenie pokazuje, że jednak możliwe nawet bez jakiegokolwiek wcześniejszego przygotowania, determinacji oczywiście nie może zabraknąć. Tym dwóm osobom udało się, była to raczej kwestia przypadku, dałem im gotowe zestawy do ręki, pokazałem jak świdrować.
Opanowanie samemu, bez niczyjej pomocy, niektórych umiejętności jest możliwe, uważam że własne doświadczenia są najcenniejsze, dzięki temu człowiek analizuje, wyciąga wnioski z nieudanych prób, zmienia materiały, technikę itd. Jednak zajmuje to więcej czasu, dlatego warto korzystać z doświadczenia innych, podpatrując szybciej osiągniemy sukces, jeszcze bardziej wzbogacamy swoją wiedzę, tylko nie możemy w ciemno wszystkiego akceptować, korzystać ale mądrze.
Niecenie ognia za pomocą świdra ręcznego z pewnością łatwe nie jest, podejrzałem tą metodę u innych, teraz sam wyznaczam nowe kierunki rozwoju. Nie przeszkadza mi, że skuteczność świdra ręcznego jest dużo mniejsza od łuku ogniowego czy innych metod, liczy się frajda z tego co się robi, trudniejsze techniki sprawiają mi więcej zadowolenia, trudno popadać w euforię za każdym razem odpalając zapałkę.
To co mi się najbardziej podoba w świdrze ręcznym to prostota techniki, mając tylko dwa kawałki drewna potrafimy uzyskać ogień, świdrujemy jak nasi przodkowie kilka tysięcy lat temu, połączenie wiedzy, finezji i wysiłku fizycznego. Niezwykły widok unoszącego się dymu z grudki otrzymanego żaru, hubka i rozdmuchiwanie, języki ognia, dla mnie to magia, cud ognia.
To jest pierwszy post, którym chciałbym zapoczątkować obszerną tematykę niecenia ognia przy zastosowaniu świdra ręcznego. Na początek wybrałem zestaw świerk - pałka szerokolistna, na podstawie obserwacji wydaje się, że jest najłatwiejszy, wymaga najmniejszego nakładu sił do uzyskania żaru w technice świdra ręcznego. Materiał na świder nie trzeba wcześniej sezonować (tak jak. np. dziki bez), można znaleźć w terenie, świerk i pałka są pospolitymi i łatwo rozpoznawalnymi roślinami. Jest to jedna z moich ulubionych kombinacji, doskonała do nauki i na pokazy, wymaga dokładnej obserwacji i dużego wyczucia podczas świdrowania. Świder z pałki jest miękki, przyjemny w dotyku, gładki, równy i prosty, nie jest śliski, można nim długo świdrować bez powstania pęcherzy.
Po kolei, od czego zacząć ?
Zestaw świdra ręcznego jest prosty do wykonania, składa się z dwóch elementów, podstawki i świdra. Technika polega na obracaniu świdra między dłońmi tak by nadać mu ruch wirujący i jednoczesnym dociskaniu pod kątem 90° do podstawki, pod wpływem wywołanego tarcia wytwarza się gorący pył.
Materiał na podstawkę to świerk, zwykle ułamuję drzazgę odpowiedniej wielkości z wiatrołomu, najlepiej wybierać z bieli miękki kawałek sprawdzając paznokciem twardość, z dorodnych drzew o szybkim przyroście, suche i bez śladów żywicy, drewno nie może być spróchniałe. Można stosować podkładki z innych drzew o zbliżonej twardości (sosna, lipa, kasztanowiec), kiedyś znalazłem korzeń sosny, który bardzo dobrze ścierał się wraz z łodygą pałki, jednak świerkowa podkładka sprawdza się najlepiej, jest uniwersalna w połączeniu ze świdrami z innych gatunków roślin. Podstawka powinna mieć ok. 1 cm grubości (dla tego zestawu, przy innych może być większa), cieńszą łatwo złamać dociskając stopą, grubsza wymaga wyprodukowania więcej pyłu. Ponieważ świder ściera się w większym stopniu niż podstawka, jedno gniazdo wystarczy na kilka prób. Szerokość min. 1 cm, najlepiej szerszą 2-5 cm, jest bardziej stabilna, istotne zwłaszcza na miękkim czy nierównym podłożu, przy wąskiej podstawce gniazda będą na środku, przy szerszej wykorzystujemy obie strony. Długość ok. 20 cm, choć na początek lepiej trochę dłuższą, krótkie podstawki dociskamy do podłoża obiema stopami, dłuższe jedną.
Świder robimy łodygi pałki szerokolistnej, pozyskujemy od jesieni do końca wiosny, wyszukujemy możliwie najprostszy, co nie jest problemem, niekiedy łodygi są pokrzywione przez wiatr czy śnieg, mogą też być podziurawione przez owady lub skruszałe, najlepiej wyciąć kilka, w razie czego. Koniec, który będzie się ścierał, powinien być okrągły w przekroju, często bywają lekko spłaszczone co utrudnia lub całkowicie uniemożliwia uzyskanie żaru. Nożem odcinamy kolbę (tam gdzie puch) i ten koniec będzie się ścierał w gnieździe, jest suchy i twardszy niż pozostała część łodygi, następnie pozbawiam go liści. Przylegające do łodygi liście sprawiają, że drugi, grubszy koniec prawie zawsze jest wilgotny, ale nie przeszkadza to w uzyskaniu żaru, większa średnica jest zaletą, mamy większą powierzchnie przylegania do dłoni, nie będą się tak szybko ześlizgiwać podczas świdrowania. Moje świdry z pałki szerokolistnej maja ok. 40 - 70 cm długości, na początek nie polecam krótszych jak 50 cm, dużo ważniejsza jest jednak średnica, wybieram takie, które w cieńszym końcu mają 4- 6 mm. Nie polecam świdrów z pałki o większej średnicy, co prawda świdry grubsze są wytrzymalsze ale musimy mocniej dociskać świder do podstawki. Dwukrotne zwiększenie średnicy świdra (np. z 5 na 10 mm) to aż 4 krotnie większa powierzchnia docisku, więc by wytworzyć taką samą temperaturę musimy też odpowiednio zwiększyć siłę docisku, niekiedy jest to wręcz niemożliwe. Dlatego średnica świdra, nie tylko przy tym zestawieniu materiałowym, jest bardzo ważnym elementem, warto dokładnie dobrać materiał pod każdym względem, oszczędzi nam to wiele sił.
Musimy jeszcze mieć coś na czym będzie zbierał się gorący pył drzewny podczas świdrowania, może to byś suchy kawałek kory, liść, wiór drzewny.
Kolejnym krokiem jest zrobienie na brzegu podstawki niewielkiego wgłębienia, tak by było prawie styczne do brzegu, później będzie mniej mniej roboty przy wycięciu klinowym w którym będzie zbierał się pył.
Koniec świdra ścinamy prawie na płasko, przykładamy do podstawki i świdrujemy.
Na początek bardzo delikatnie dociskamy, tak aby tylko świder nie wypadł z gniazda, stopniowo zwiększamy obroty, kontrolujemy co się dzieje. Początek jest bardzo ważny, jeśli za mocno zaczniemy dociskać końcówka nie będzie się ścierać tylko zaczną robić się grube włókna, wtedy trzeba koniec odciąć nożem i spróbował jeszcze raz, aż do skutku. Pomaga drobny, suchy piasek, podsypuję nieraz kilka razy, również wtedy gdy końcówka świdra będzie się polerować (słychać piszczenie) a nie ścierać na drobny pył, piasek zwiększa tarcie na styku piętka-gniazdo. Po kilku sekundach (pojawi się dym) świdrowania trzeba przerwać, sprawdzić, jeżeli wszystko zrobiliśmy dobrze to koniec świdra i gniazdo będą zwęglone, kolor od jasno brązowego do czarnego, zacznie powstawać pył. Ja zwykle przerywam świdrowanie gdy końcówka świdra zacznie się prawidłowo ścierać, zanim jeszcze pojawi się dym
Teraz nożem robimy klinowate wycięcie (ale mniejsze niż przy innych materiałach) łączące brzeg podstawki z gniazdem, w nim będzie zbierał się gorący pył. Kształt wycięcia to litera ''U'', niektórzy twierdzą , że bardziej przypomina ''V'', wycięcie powinno sięgać prawie do środka gniazda i rozszerzacz się ku dołowi, na moich zdjęciach nie zawsze to dobrze widać. Jeśli zrobimy za głębokie wycięcie piętka świdra będzie ześlizgiwać się z gniazda podstawki w klinowate wycięcie i zniszczy zebrany tam pył, wszystko będziemy musieli zacząć od nowa. Jeśli zrobimy za małe wycięcie pył nie będzie zbierał się w wycięciu tylko dookoła gniazda.
Mamy już wszystko przygotowane, zaczynamy właściwe świdrowanie, na początku powoli i delikatnie, stopniowo zwiększając obroty i docisk. Świder z pałki wymaga od nas maksymalnie szybkich obrotów, docisk zależy od średnicy świdra.
W wycięciu zacznie zbierać się gorący pył, na początku jasnobrązowy, później coraz ciemniejszy aż do czarnego, pojawi się dym, coraz bardziej intensywny. Tutaj doświadczenie podpowiada kiedy należy przerwać świdrowanie, odkładamy świder i spokojnie obserwujemy co się dzieje, poczekać kilka sekund, nie spieszyć się.
Nie dmuchamy ! W wydychanym przez nas powietrzu jest para wodna, która schładzała by gorący pył, możemy ręką powachlować na żarem by dostarczyć mu więcej powietrza. Pył w wycięciu powinien scalić się, utworzy się grudka żaru, możemy teraz bardzo ostrożnie odsunąć podstawkę, jeżeli pył przykleił się do podstawki to patyczkiem lub czubkiem noża delikatnie go spychamy na podkładkę z żarem.
Dalej żar umieszczamy w hubce i rozdmuchujemy analogicznie jak przy innych metodach.
Świdrowanie, a zazwyczaj trwa to kilkanaście sekund, wymaga wysiłku fizycznego, większego niż łuk ogniowy, ważne jest odpowiednie nastawienie psychiczne jak i technika, pomaga także fizyczne przygotowanie.
Skuteczność świdra ręcznego w porównaniu z łukiem ogniowym jest dużo mniejsza, mniejsza jest powierzchnia tarcia więc otrzymujemy mniej żaru, metoda zawodna podczas dużej wilgotności powietrza i przy silnym wietrze. Zestaw do świdra ręcznego jest łatwiejszy do wykonania niż do łuku ogniowego, łatwiejsza jest też technika, za to materiał na łuk ogniowy łatwiej w terenie znaleźć, więcej gatunków można wykorzystać.
Wszyscy po raz pierwszy w życiu próbowali swoich sił, największym zainteresowaniem, ku mojemu zdziwieniu, cieszył się świder ręczny.
Na początku przekazałem trochę teoretycznych informacji, następnie pokazy z kilkoma różnymi zestawami, wszystko szło gładko, zdziwieni byli jak szybko i w prosty sposób uzyskałem żar.
Powiedziałem im jednak, że to trudna technika, wymaga wprawy itd., ale tak jakby tego nie słyszeli, wzięli zestawy, które dla nich przygotowałem i zaczęli świdrować.
Pomyślałem, niech spróbują, zmęczą się, zrobią się odciski i dadzą sobie spokój, nie dawałem ich żadnych szans na powodzenie w tej technice.
I co..., przy zestawie świerk-pałka szerokolistna, dwóm osobom udało się uzyskać szybko żar, przeżyłem mały szok, czyżby to było takie łatwe ?
Nie, na pewno nie jest to takie proste.
Doświadczenie pokazuje, że jednak możliwe nawet bez jakiegokolwiek wcześniejszego przygotowania, determinacji oczywiście nie może zabraknąć. Tym dwóm osobom udało się, była to raczej kwestia przypadku, dałem im gotowe zestawy do ręki, pokazałem jak świdrować.
Opanowanie samemu, bez niczyjej pomocy, niektórych umiejętności jest możliwe, uważam że własne doświadczenia są najcenniejsze, dzięki temu człowiek analizuje, wyciąga wnioski z nieudanych prób, zmienia materiały, technikę itd. Jednak zajmuje to więcej czasu, dlatego warto korzystać z doświadczenia innych, podpatrując szybciej osiągniemy sukces, jeszcze bardziej wzbogacamy swoją wiedzę, tylko nie możemy w ciemno wszystkiego akceptować, korzystać ale mądrze.
Niecenie ognia za pomocą świdra ręcznego z pewnością łatwe nie jest, podejrzałem tą metodę u innych, teraz sam wyznaczam nowe kierunki rozwoju. Nie przeszkadza mi, że skuteczność świdra ręcznego jest dużo mniejsza od łuku ogniowego czy innych metod, liczy się frajda z tego co się robi, trudniejsze techniki sprawiają mi więcej zadowolenia, trudno popadać w euforię za każdym razem odpalając zapałkę.
To co mi się najbardziej podoba w świdrze ręcznym to prostota techniki, mając tylko dwa kawałki drewna potrafimy uzyskać ogień, świdrujemy jak nasi przodkowie kilka tysięcy lat temu, połączenie wiedzy, finezji i wysiłku fizycznego. Niezwykły widok unoszącego się dymu z grudki otrzymanego żaru, hubka i rozdmuchiwanie, języki ognia, dla mnie to magia, cud ognia.
To jest pierwszy post, którym chciałbym zapoczątkować obszerną tematykę niecenia ognia przy zastosowaniu świdra ręcznego. Na początek wybrałem zestaw świerk - pałka szerokolistna, na podstawie obserwacji wydaje się, że jest najłatwiejszy, wymaga najmniejszego nakładu sił do uzyskania żaru w technice świdra ręcznego. Materiał na świder nie trzeba wcześniej sezonować (tak jak. np. dziki bez), można znaleźć w terenie, świerk i pałka są pospolitymi i łatwo rozpoznawalnymi roślinami. Jest to jedna z moich ulubionych kombinacji, doskonała do nauki i na pokazy, wymaga dokładnej obserwacji i dużego wyczucia podczas świdrowania. Świder z pałki jest miękki, przyjemny w dotyku, gładki, równy i prosty, nie jest śliski, można nim długo świdrować bez powstania pęcherzy.
Po kolei, od czego zacząć ?
Zestaw świdra ręcznego jest prosty do wykonania, składa się z dwóch elementów, podstawki i świdra. Technika polega na obracaniu świdra między dłońmi tak by nadać mu ruch wirujący i jednoczesnym dociskaniu pod kątem 90° do podstawki, pod wpływem wywołanego tarcia wytwarza się gorący pył.
Materiał na podstawkę to świerk, zwykle ułamuję drzazgę odpowiedniej wielkości z wiatrołomu, najlepiej wybierać z bieli miękki kawałek sprawdzając paznokciem twardość, z dorodnych drzew o szybkim przyroście, suche i bez śladów żywicy, drewno nie może być spróchniałe. Można stosować podkładki z innych drzew o zbliżonej twardości (sosna, lipa, kasztanowiec), kiedyś znalazłem korzeń sosny, który bardzo dobrze ścierał się wraz z łodygą pałki, jednak świerkowa podkładka sprawdza się najlepiej, jest uniwersalna w połączeniu ze świdrami z innych gatunków roślin. Podstawka powinna mieć ok. 1 cm grubości (dla tego zestawu, przy innych może być większa), cieńszą łatwo złamać dociskając stopą, grubsza wymaga wyprodukowania więcej pyłu. Ponieważ świder ściera się w większym stopniu niż podstawka, jedno gniazdo wystarczy na kilka prób. Szerokość min. 1 cm, najlepiej szerszą 2-5 cm, jest bardziej stabilna, istotne zwłaszcza na miękkim czy nierównym podłożu, przy wąskiej podstawce gniazda będą na środku, przy szerszej wykorzystujemy obie strony. Długość ok. 20 cm, choć na początek lepiej trochę dłuższą, krótkie podstawki dociskamy do podłoża obiema stopami, dłuższe jedną.
Świder robimy łodygi pałki szerokolistnej, pozyskujemy od jesieni do końca wiosny, wyszukujemy możliwie najprostszy, co nie jest problemem, niekiedy łodygi są pokrzywione przez wiatr czy śnieg, mogą też być podziurawione przez owady lub skruszałe, najlepiej wyciąć kilka, w razie czego. Koniec, który będzie się ścierał, powinien być okrągły w przekroju, często bywają lekko spłaszczone co utrudnia lub całkowicie uniemożliwia uzyskanie żaru. Nożem odcinamy kolbę (tam gdzie puch) i ten koniec będzie się ścierał w gnieździe, jest suchy i twardszy niż pozostała część łodygi, następnie pozbawiam go liści. Przylegające do łodygi liście sprawiają, że drugi, grubszy koniec prawie zawsze jest wilgotny, ale nie przeszkadza to w uzyskaniu żaru, większa średnica jest zaletą, mamy większą powierzchnie przylegania do dłoni, nie będą się tak szybko ześlizgiwać podczas świdrowania. Moje świdry z pałki szerokolistnej maja ok. 40 - 70 cm długości, na początek nie polecam krótszych jak 50 cm, dużo ważniejsza jest jednak średnica, wybieram takie, które w cieńszym końcu mają 4- 6 mm. Nie polecam świdrów z pałki o większej średnicy, co prawda świdry grubsze są wytrzymalsze ale musimy mocniej dociskać świder do podstawki. Dwukrotne zwiększenie średnicy świdra (np. z 5 na 10 mm) to aż 4 krotnie większa powierzchnia docisku, więc by wytworzyć taką samą temperaturę musimy też odpowiednio zwiększyć siłę docisku, niekiedy jest to wręcz niemożliwe. Dlatego średnica świdra, nie tylko przy tym zestawieniu materiałowym, jest bardzo ważnym elementem, warto dokładnie dobrać materiał pod każdym względem, oszczędzi nam to wiele sił.
Musimy jeszcze mieć coś na czym będzie zbierał się gorący pył drzewny podczas świdrowania, może to byś suchy kawałek kory, liść, wiór drzewny.
Koniec świdra ścinamy prawie na płasko, przykładamy do podstawki i świdrujemy.
Na początek bardzo delikatnie dociskamy, tak aby tylko świder nie wypadł z gniazda, stopniowo zwiększamy obroty, kontrolujemy co się dzieje. Początek jest bardzo ważny, jeśli za mocno zaczniemy dociskać końcówka nie będzie się ścierać tylko zaczną robić się grube włókna, wtedy trzeba koniec odciąć nożem i spróbował jeszcze raz, aż do skutku. Pomaga drobny, suchy piasek, podsypuję nieraz kilka razy, również wtedy gdy końcówka świdra będzie się polerować (słychać piszczenie) a nie ścierać na drobny pył, piasek zwiększa tarcie na styku piętka-gniazdo. Po kilku sekundach (pojawi się dym) świdrowania trzeba przerwać, sprawdzić, jeżeli wszystko zrobiliśmy dobrze to koniec świdra i gniazdo będą zwęglone, kolor od jasno brązowego do czarnego, zacznie powstawać pył. Ja zwykle przerywam świdrowanie gdy końcówka świdra zacznie się prawidłowo ścierać, zanim jeszcze pojawi się dym
Teraz nożem robimy klinowate wycięcie (ale mniejsze niż przy innych materiałach) łączące brzeg podstawki z gniazdem, w nim będzie zbierał się gorący pył. Kształt wycięcia to litera ''U'', niektórzy twierdzą , że bardziej przypomina ''V'', wycięcie powinno sięgać prawie do środka gniazda i rozszerzacz się ku dołowi, na moich zdjęciach nie zawsze to dobrze widać. Jeśli zrobimy za głębokie wycięcie piętka świdra będzie ześlizgiwać się z gniazda podstawki w klinowate wycięcie i zniszczy zebrany tam pył, wszystko będziemy musieli zacząć od nowa. Jeśli zrobimy za małe wycięcie pył nie będzie zbierał się w wycięciu tylko dookoła gniazda.
Mamy już wszystko przygotowane, zaczynamy właściwe świdrowanie, na początku powoli i delikatnie, stopniowo zwiększając obroty i docisk. Świder z pałki wymaga od nas maksymalnie szybkich obrotów, docisk zależy od średnicy świdra.
W wycięciu zacznie zbierać się gorący pył, na początku jasnobrązowy, później coraz ciemniejszy aż do czarnego, pojawi się dym, coraz bardziej intensywny. Tutaj doświadczenie podpowiada kiedy należy przerwać świdrowanie, odkładamy świder i spokojnie obserwujemy co się dzieje, poczekać kilka sekund, nie spieszyć się.
Nie dmuchamy ! W wydychanym przez nas powietrzu jest para wodna, która schładzała by gorący pył, możemy ręką powachlować na żarem by dostarczyć mu więcej powietrza. Pył w wycięciu powinien scalić się, utworzy się grudka żaru, możemy teraz bardzo ostrożnie odsunąć podstawkę, jeżeli pył przykleił się do podstawki to patyczkiem lub czubkiem noża delikatnie go spychamy na podkładkę z żarem.
Dalej żar umieszczamy w hubce i rozdmuchujemy analogicznie jak przy innych metodach.
Świdrowanie, a zazwyczaj trwa to kilkanaście sekund, wymaga wysiłku fizycznego, większego niż łuk ogniowy, ważne jest odpowiednie nastawienie psychiczne jak i technika, pomaga także fizyczne przygotowanie.
Skuteczność świdra ręcznego w porównaniu z łukiem ogniowym jest dużo mniejsza, mniejsza jest powierzchnia tarcia więc otrzymujemy mniej żaru, metoda zawodna podczas dużej wilgotności powietrza i przy silnym wietrze. Zestaw do świdra ręcznego jest łatwiejszy do wykonania niż do łuku ogniowego, łatwiejsza jest też technika, za to materiał na łuk ogniowy łatwiej w terenie znaleźć, więcej gatunków można wykorzystać.
czwartek, 3 maja 2012
Kanadyjka DIY z leszczynowych gałęzi i plandeki budowlanej.
Pomysł na coś pływającego dręczył mnie już od dłuższego czasu, w końcu tej wiosny plan udało się zrealizować.
Z założenia miała ta być jednoosobowa, lekka łódka do szybkiego wykonania w terenie, taką którą można sobie popływać po spokojniejszych wodach, o szkielecie z giętkich prętów leszczyny lub innych gatunków drzew, z poszyciem z plandeki budowlanej, łatwa w zrobieniu i demontażu, o minimalnych kosztach.
Nie miałem szczegółowego planu budowy, pojawiające się problemy miałem rozwiązywać na bieżąco, pewnego pięknego kwietniowego poranka, pełen optymizmu, wyruszyłem do lasu.
W plecaku, prócz butelki wody i suszonych owoców głogu, miałem plandekę, siekierkę, nóż, taśmę klejącą, sznurek i aparat foto by uwiecznić swoje poczynania.
Cała konstrukcja powstała z prętów leszczynowych (za wyjątkiem wiosła), do związywania miałem gdzieś znaleziony, używany, biały sznurek, więc mnie nic nie kosztował, do klejenia plandeki zastosowałem srebrną taśmę, był to jedyny poniesiony koszt. Poszycie powstało z zielonej, średniej grubości plandeki budowlanej 2x3m używanej przeze mnie jako zadaszenie w terenie podczas noclegu, miało kilka małych wypalonych dziurek od iskier z ogniska, więc nie było mi szkoda poświęcić jej do eksperymentów.
Wielkość plandeki wymuszała wielkość kanadyjki, nie mogło być inaczej, plandeka miała służyć jednocześnie jako zadaszenie podczas noclegu i do budowy kanadyjki, chciałem sprawdzić czy to możliwe.
Miejsce na zrobienie kanadyjki wybrałem w leszczynowym zagajniku, w którym nie brakowało prostych prętów jakie potrzebne mi były na konstrukcję, niestety było oddalone kilkaset metrów od wody na której później testowałem kanadyjkę. Bliżej nie było odpowiedniego materiału, bobry które zrobiły zalewisko na na łące ścięły w pobliżu wszystkie możliwe do wykorzystania zarośla wierzb i leszczyn.
Budowę zacząłem do wycięcia dwóch grubszych gałęzi długości przekątnej plandeki, jest to optymalny sposób jej wykorzystania, końce prętów mocno związałem sznurkiem, sprawdziłem długość.
By uzyskać właściwą szerokość kanadyjki wyciąłem dwie gałęzie, jeden koniec każdej z nich był rozwidlony a z drugiego naciąłem zagłębienia, którymi rozparłem wcześniej związane pręty, dodatkowo wszystko związałem.
Następnie zrobiłem z giętkich prętów wręgi, cieńsze po końcach, trochę grubsze na środku, wyginałem je odpowiednio i wbijałem końce w ziemię, na przemiennie, raz cieńszym a raz grubszym końcem, od wewnątrz, w odstępach co 10-20 cm.
Gdy wszystkie wręgi miałem zrobione zabrałem się za usztywnienie całej konstrukcji, 3 podłużne pręty i mocne powiązanie wszystkiego sznurkiem, nawet całkiem sprawnie mi to poszło.
Teraz powoli podniosłem całą konstrukcję do góry, tak by końce wręg wyszły z ziemi, wręgi trochę rozprostowały się, musiałem dla zachowania szerokości kanadyjki zastosować dwa przewiązania, wcześniejsze rozpórki za luźno związałem i nie spełniały już swojej roli, teraz siły działały w przeciwną stronę. Szkielet odwróciłem na właściwą stronę i wszystkie końce wręg wyrównałem nożem, gdybym zabrał ze sobą składaną piłę było by to łatwiejsze i trwało krócej.
Dalej już było z górki, położyłem szkielet kanadyjki po przekątnej na plandece, zawinąłem brzegi do środka i zacząłem sklejanie taśmą. Tutaj przydażyła mi się mała wpadka, rozpędziłem się z klejeniem nie żałując taśmy, tak by mocno wszystko trzymało, okleiłem końce i jedną stronę, drugiej nie dokończyłem, zabrakło taśmy. Miałem jedna rolkę i powinno wystarczyć przy oszczędnym klejeniu, następnym razem dla bezpieczeństwa zabiorę dwie, następnym razem, hm....
Byłem zły na siebie, tak niewiele zabrakło do skończenia budowy, co tu teraz zrobić ?
Tak bardzo chciałem jak najszybciej przetestować to ''coś'', posiedziałem, pomyślałem i stwierdziłem, że nic mnie przed tym nie powstrzyma !
Plandeka jakoś się trzymała mimo że nie była sklejona, brzeg był tylko zrolowany i zawinięty do środka.
Kolejny etap to transport, kilkaset metrów z kanadyjką na głowie, całe szczęście że mnie nikt nie widział, facet z łódką w lesie, widok co najmniej dziwny.
Kanadyjka okazała się bardzo lekka, nie było żadnych problemów z jej przeniesieniem, kawałek przez las, kawałek przez podmokłą łąkę i wreszcie w ''porcie''.
Miejsce na próby wodne było całkiem przytulne, takie sobie rozlewisko na skraju łąki i lasu stworzone przez bobry, głębokość tam gdzie pływałem max. 1,5 m, chociaż jej czystość i temperatura nie zachęcała bardzo do kąpieli. Ja jednak pełen entuzjazmu przystąpiłem do pierwszych testów, w ręce kawałek kija do odpychania się i wsiadam na ''pokład''.
Usiadłem z podgiętymi pod siebie nogami by obniżyć jak najbardziej środek ciężkość, kanadyjka zanurzyła się ale nie tonę, nie jest tak źle, odpłynąłem dalej od brzegu na głębszą wodę, płynę !
Satysfakcje miałem ogromną, przepłynąłem kawałek i dotarłem na drugą stronę rozlewiska, tam znalazłem materiał na wiosło. W kilka minut z gałęzi okorowanej przez bobry, sznurka i dwóch płaskich wiórów obdziabanych siekierką z większej gałęzi, robię namiastkę wiosła, dalsze testy na wodzie.
Zdjęcia z pływania kanadyjką DIY niewiele pokazują, musiałem robić zdjęcia z samowyzwalaczem, zanim wgramoliłem się do łódki i odpłynąłem choć kawałek czas mijał.
Uwagi
Była to pierwsza moja ''konstrukcja pływająca'', to co sobie wymyśliłem w głowie to zrealizowałem, ogólnie jestem bardzo zadowolony. Okazało się, że z plandeki budowlanej 2x3 m można zrobić coś co będzie w stanie pływać, wielkość w zupełności wystarcza do utrzymania na wodzie jednej dorosłej osoby. Budowa trwała ok. 3 godzin, w trakcie zmieniałem niektóre rzeczy, musiałem przemyśleć poszczególne rozwiązania, mylę że następnym razem zajęło by to ok. 2 godzin, demontaż trwał 15 minut. Jedyny koszt to zakup rolki srebrnej taśmy klejącej, pozostałe materiały miałem z odzysku, nie licząc leszczynowych prętów oczywiście.
Kanadyjka jest bardzo zwrotna, lekka, łatwa do zbudowania i szybka w rozbiórce. Największym problemem podczas prób na wodzie okazała się mała stabilność kanadyjki, niewiele brakło bym zaliczył przymusową kąpiel, na większe wody nie odważył bym się wypływać. Dlatego przy budowie następnej kanadyjki zmienił bym kształt dna na bardziej płaski, możliwe jest też zwiększenie szerokości. Ponieważ zabrakło mi taśmy klejącej nie uszczelniłem poszycia, przez dziurki w plandece przesączała się woda, niewiele, mi to nie przeszkadzało. Kika dni później wróciłem i dokończyłem kanadyjkę, popływałem jeszcze trochę, na koniec całość rozebrałem i uprzątnąłem.
Z założenia miała ta być jednoosobowa, lekka łódka do szybkiego wykonania w terenie, taką którą można sobie popływać po spokojniejszych wodach, o szkielecie z giętkich prętów leszczyny lub innych gatunków drzew, z poszyciem z plandeki budowlanej, łatwa w zrobieniu i demontażu, o minimalnych kosztach.
Nie miałem szczegółowego planu budowy, pojawiające się problemy miałem rozwiązywać na bieżąco, pewnego pięknego kwietniowego poranka, pełen optymizmu, wyruszyłem do lasu.
W plecaku, prócz butelki wody i suszonych owoców głogu, miałem plandekę, siekierkę, nóż, taśmę klejącą, sznurek i aparat foto by uwiecznić swoje poczynania.
Cała konstrukcja powstała z prętów leszczynowych (za wyjątkiem wiosła), do związywania miałem gdzieś znaleziony, używany, biały sznurek, więc mnie nic nie kosztował, do klejenia plandeki zastosowałem srebrną taśmę, był to jedyny poniesiony koszt. Poszycie powstało z zielonej, średniej grubości plandeki budowlanej 2x3m używanej przeze mnie jako zadaszenie w terenie podczas noclegu, miało kilka małych wypalonych dziurek od iskier z ogniska, więc nie było mi szkoda poświęcić jej do eksperymentów.
Wielkość plandeki wymuszała wielkość kanadyjki, nie mogło być inaczej, plandeka miała służyć jednocześnie jako zadaszenie podczas noclegu i do budowy kanadyjki, chciałem sprawdzić czy to możliwe.
Miejsce na zrobienie kanadyjki wybrałem w leszczynowym zagajniku, w którym nie brakowało prostych prętów jakie potrzebne mi były na konstrukcję, niestety było oddalone kilkaset metrów od wody na której później testowałem kanadyjkę. Bliżej nie było odpowiedniego materiału, bobry które zrobiły zalewisko na na łące ścięły w pobliżu wszystkie możliwe do wykorzystania zarośla wierzb i leszczyn.
Budowę zacząłem do wycięcia dwóch grubszych gałęzi długości przekątnej plandeki, jest to optymalny sposób jej wykorzystania, końce prętów mocno związałem sznurkiem, sprawdziłem długość.
By uzyskać właściwą szerokość kanadyjki wyciąłem dwie gałęzie, jeden koniec każdej z nich był rozwidlony a z drugiego naciąłem zagłębienia, którymi rozparłem wcześniej związane pręty, dodatkowo wszystko związałem.
Następnie zrobiłem z giętkich prętów wręgi, cieńsze po końcach, trochę grubsze na środku, wyginałem je odpowiednio i wbijałem końce w ziemię, na przemiennie, raz cieńszym a raz grubszym końcem, od wewnątrz, w odstępach co 10-20 cm.
Gdy wszystkie wręgi miałem zrobione zabrałem się za usztywnienie całej konstrukcji, 3 podłużne pręty i mocne powiązanie wszystkiego sznurkiem, nawet całkiem sprawnie mi to poszło.
Teraz powoli podniosłem całą konstrukcję do góry, tak by końce wręg wyszły z ziemi, wręgi trochę rozprostowały się, musiałem dla zachowania szerokości kanadyjki zastosować dwa przewiązania, wcześniejsze rozpórki za luźno związałem i nie spełniały już swojej roli, teraz siły działały w przeciwną stronę. Szkielet odwróciłem na właściwą stronę i wszystkie końce wręg wyrównałem nożem, gdybym zabrał ze sobą składaną piłę było by to łatwiejsze i trwało krócej.
Dalej już było z górki, położyłem szkielet kanadyjki po przekątnej na plandece, zawinąłem brzegi do środka i zacząłem sklejanie taśmą. Tutaj przydażyła mi się mała wpadka, rozpędziłem się z klejeniem nie żałując taśmy, tak by mocno wszystko trzymało, okleiłem końce i jedną stronę, drugiej nie dokończyłem, zabrakło taśmy. Miałem jedna rolkę i powinno wystarczyć przy oszczędnym klejeniu, następnym razem dla bezpieczeństwa zabiorę dwie, następnym razem, hm....
Byłem zły na siebie, tak niewiele zabrakło do skończenia budowy, co tu teraz zrobić ?
Tak bardzo chciałem jak najszybciej przetestować to ''coś'', posiedziałem, pomyślałem i stwierdziłem, że nic mnie przed tym nie powstrzyma !
Plandeka jakoś się trzymała mimo że nie była sklejona, brzeg był tylko zrolowany i zawinięty do środka.
Kolejny etap to transport, kilkaset metrów z kanadyjką na głowie, całe szczęście że mnie nikt nie widział, facet z łódką w lesie, widok co najmniej dziwny.
Kanadyjka okazała się bardzo lekka, nie było żadnych problemów z jej przeniesieniem, kawałek przez las, kawałek przez podmokłą łąkę i wreszcie w ''porcie''.
Miejsce na próby wodne było całkiem przytulne, takie sobie rozlewisko na skraju łąki i lasu stworzone przez bobry, głębokość tam gdzie pływałem max. 1,5 m, chociaż jej czystość i temperatura nie zachęcała bardzo do kąpieli. Ja jednak pełen entuzjazmu przystąpiłem do pierwszych testów, w ręce kawałek kija do odpychania się i wsiadam na ''pokład''.
Usiadłem z podgiętymi pod siebie nogami by obniżyć jak najbardziej środek ciężkość, kanadyjka zanurzyła się ale nie tonę, nie jest tak źle, odpłynąłem dalej od brzegu na głębszą wodę, płynę !
Satysfakcje miałem ogromną, przepłynąłem kawałek i dotarłem na drugą stronę rozlewiska, tam znalazłem materiał na wiosło. W kilka minut z gałęzi okorowanej przez bobry, sznurka i dwóch płaskich wiórów obdziabanych siekierką z większej gałęzi, robię namiastkę wiosła, dalsze testy na wodzie.
Zdjęcia z pływania kanadyjką DIY niewiele pokazują, musiałem robić zdjęcia z samowyzwalaczem, zanim wgramoliłem się do łódki i odpłynąłem choć kawałek czas mijał.
Uwagi
Była to pierwsza moja ''konstrukcja pływająca'', to co sobie wymyśliłem w głowie to zrealizowałem, ogólnie jestem bardzo zadowolony. Okazało się, że z plandeki budowlanej 2x3 m można zrobić coś co będzie w stanie pływać, wielkość w zupełności wystarcza do utrzymania na wodzie jednej dorosłej osoby. Budowa trwała ok. 3 godzin, w trakcie zmieniałem niektóre rzeczy, musiałem przemyśleć poszczególne rozwiązania, mylę że następnym razem zajęło by to ok. 2 godzin, demontaż trwał 15 minut. Jedyny koszt to zakup rolki srebrnej taśmy klejącej, pozostałe materiały miałem z odzysku, nie licząc leszczynowych prętów oczywiście.
Kanadyjka jest bardzo zwrotna, lekka, łatwa do zbudowania i szybka w rozbiórce. Największym problemem podczas prób na wodzie okazała się mała stabilność kanadyjki, niewiele brakło bym zaliczył przymusową kąpiel, na większe wody nie odważył bym się wypływać. Dlatego przy budowie następnej kanadyjki zmienił bym kształt dna na bardziej płaski, możliwe jest też zwiększenie szerokości. Ponieważ zabrakło mi taśmy klejącej nie uszczelniłem poszycia, przez dziurki w plandece przesączała się woda, niewiele, mi to nie przeszkadzało. Kika dni później wróciłem i dokończyłem kanadyjkę, popływałem jeszcze trochę, na koniec całość rozebrałem i uprzątnąłem.
środa, 2 maja 2012
Dzika sałatka z marchewki, szczawiu i sitowia.
wtorek, 1 maja 2012
Dzika sałatka z chmielu, topinamburu i czosnaczku.
Przepis na sałatkę powstał na ostatnim zlocie, ponieważ niewiele roślin jadalnych nazbieraliśmy w pobliżu miejscówki, zamiast zupy zdecydowałem, że zrobimy sałatkę, sama jak i z pizzą smakowała wyśmienicie.
Młode wierzchołki pędów chmielu zwyczajnego drobno kroimy i gotujemy w niewielkiej ilości wody przez kilka minut aż zmiękną. Odlewamy wodę, dodajemy drobno pokrojony czosnaczek pospolity i plasterki bulw topinamburu, doprawiamy miodowym sosem winegret.
Subskrybuj:
Posty (Atom)