Cierpię na zespół niedoboru lasu. To nieuleczalne, lasu nigdy dość. Myśli i tęsknota za Bieszczadami wciąż rosły. Czekałem bardzo długo, po
ponad roku w końcu pojechałem, wróciłem odpocząć.
Prognozy nie były
najlepsze, zachmurzenie, duże opady, błoto na szlakach. Kto by się tym
przejmował, umyje się, w końcu, czego jak czego, ale wody tu nie brakuje.
Woda w Sanie mętna, duży przybór. W mniejszych już na tyle czysta, że
widać pstrągi, które chowają się w głębszych miejscach potoku. W
najwyższych partiach połonin już śnieg zalega, zachmurzenie nie
pozwoliło za długo zachwycać się rozległymi widokami. Nie pierwszy raz tu jestem,
a zachwyt pozostaje, panoramy są cudowne. Nawet jak silny wiatr
utrudnia oddychanie, ręce trzymające aparat fotograficzny marzną, noga
boli, to i tak odczuwam satysfakcję. I nic nie jest mi w stanie tego
nastroju zepsuć. Nawet siedząc cały dzień w bazie, i tak jestem
szczęśliwy, bo jestem tutaj.
Pochmurny dzień, mgły unoszą się z dolin, płyną ponad szczytami.
Jakby było mało mgliście to jeszcze dymią retorty. Jedne z ostatnich,
coraz trudniej spotkać te czynne. Ciężka praca. Niech dymią, za kilka
miesięcy, gdy zrobi się cieplej sezon grillowy ruszy i każdy kiełbaskę
chciał będzie.
Nad Osławą w Smolniku mają pyszne sery,
wprost od producenta, z czystych Bieszczadzkich łąk. To, co można
zobaczyć w skansenie w Sanoku, martwe i sztuczne, tutaj zobaczymy w
pełni życia. Są zamieszkałe stare drewniane bojkowskie chałupy, z
ogródkami, z inwentarzem. Malownicze, piękne, prawie samowystarczalne.
Życie ma tu inny wymiar, taki jak mi odpowiada, bez pośpiechu.
Nocowanie
w chatkach, a także w schroniskach czy na dziko przy ognisku. Można
całe życie chodzić po Bieszczadach, a nie wiedzieć o pewnych sprawach.
Tak jest z chatkami, co to wiedzą o nich tylko wtajemniczeni, na całe
szczęście. Zależność jest prosta, więcej ludzi, więcej syfu. Brak
kultury, wychowania, kompleksy i idiotyzm odwiedzających. Tam gdzie
chatki są dobrze ukryte, mało kto o nich wie, ludzie bardziej
odpowiedzialnie z nich korzystają. Niektóre z nich mają piękną historię,
stoją od kilkudziesięciu lat i dalej służą myśliwym, turystom czy
fotografikom. Chatki są położone w pobliżu strumienia, z którego czerpie
się wodę, w środku prócz miejsca do spania jest opał i suchy prowiant.
Wystarczy zwykły szacunek do przyrody i do ludzkiego wysiłku, który
stworzył te schronienia, by pozostało to dalej.
Gdy pada deszcz siedzę i łupię bukiew,
której nazbierałem cały woreczek na drodze. Palce już mnie bolą, więc
robię to na raty, dziś część, jutro część, kiedyś skończę, nigdzie mi
się nie spieszy. Po uprażeniu będą dodatkiem do ciasteczek
czekoladowych. Nie pod każdym bukiem są orzeszki, zmiennie owocują podobnie jak dęby.
Ze
względu na kiepską pogodę turystów ogólnie w Bieszczadach bardzo mało,
można odpocząć, ale nie tutaj. Na Otrycie dziki tłum, bo bywanie tu jest modne. Wycieczki,
śpiewanie, alkohol..., boli mnie głowa od hałasu.
Koniec
Polski, źródła Sanu, już dalej iść się nie da. Z niewielkiego
zagłębienia przy skarpie wypływa malutki strumyk, to początek rzeki.
Piję wprost ze źródła, dobrze smakuje. Po drodze mijam dawne
miejscowości, Sianki, grób hrabiny i ruiny zabudowań dworskich. Na
zdjęciach widać, że kiedyś był to wspaniały dwór, teraz to tylko kilka
kamieni a dookoła las. Jakby nie leśnicy to las pochłonąłby te resztki i pewnie nic by nie było widać. Ogrodzenie, tablice
informacyjne, ławeczki i stoliki dla turystów.
Cudowny
widok na panoramę rozcierających się łąk i lasów wokół miejscowości
Krywe. Czeski fotograf przyrody stoi przyczajony w krzakach w
oczekiwaniu na żubry, te jednak zostały spłoszone przez odgłosy
polujących myśliwych. Ruiny cerkwi w Krywem, jednej z największych w
Bieszczadach, jakby nie drobne prace zabezpieczające to pewnie mury by
już runęły. W ścianach zauważam ciekawe piaskowce o warstwowym ułożeniu.
Obok na cmentarzu wśród zabytkowych krzyży jest też nowy, sprzed roku,
królowej Bieszczad.
W drodze na dane Tworylne wezbrane
potoki i błoto, trudno pokonać niektóre. W lesie widoczne dobrze
podmurówki dawnych domostw i zawalone piwnice. W lesie cmentarz, stare
nagrobki z nowymi metalowymi krzyżami. Nie potrafię zrozumieć, jak naród,
który deklaruje katolicyzm kradnie krzyże z cmentarza i zawiesza w domu
na ścianie dla ozdoby? Marny człowiecze, oby po tobie nie pozostała
nawet dziura w ziemi.
W samym Tworylnym olbrzymie poletko dorodnego topinamburu, którego
żółte kwiaty lśnią w słońcu. Już marzą mi się chipsy. Bobry zadomowiły
się na dobrze w dawnym dworskim stawie, po drugiej stronie ruiny
dzwonnicy, murowana piwnica.
Od kilkunastu lat nie
noszę zegarka, jakie to wspaniałe uczucie zatracić poczucie czasu,
zwłaszcza w takim miejscu, nie wiedzieć, jaki jest dzień. Używanie
telefonu komórkowego czy zegarka w takim miejscu jest co najmniej
niewłaściwe. Przyjeżdżamy odpocząć, jak najlepiej, chcemy by to trwało
jak najdłużej a jednocześnie patrzymy na zegarek i upływający czas. Po
co, nie lepiej zapomnieć o czymś takim jak zegarek. Staramy się oderwać
od cywilizacji i a wciąż śledzimy neta i fb. Śledzimy informacje które
zupełnie nas nie dotyczą, tak trudno się nam oderwać od codzienności.
Jesień
to koniec pewnej pory w cyklu przyrody. Ptaki cichną, opadają liście,
przyroda zamiera, przygotowuje się by przetrwać zimę. Jeziorko Bobrowe, w
martwym lustrze wody widać odbicie lasu. Co za wspaniałe kolory. Tak,
jesień to zdecydowanie najpiękniejsza pora roku, takich barw o żadnej
porze roku nie zobaczymy. Zauważamy tu pewną sprzeczność, piękne kolory i
obumieranie.
Nigdzie nie widziałem takiego
urodzaju tarniny jak tu, nad Sanem. Gałęzie uginają się od owoców, już
przemrożone, bardzo smaczne, zdrowe. Zbieram więcej na nalewkę i dżem,
podjadam po drodze. Nie mam konkurencji, bo nikt z okolicznych
mieszkańców nie zbiera, oni wolą kupić w sklepie zagraniczne owoce pełne
chemii. Nawet macierzanka jeszcze kwitnie i jest aromatyczna, będzie
wspaniałą przyprawą do makaronu.
Przyjechałem tu z myślą o rydzach również, by ich skosztować. I udało
się jeszcze je nazbierać, to ostatnie w tym roku, nocne przymrozki
kończą sezon na grzyby. Nie tylko rydze, kolczaki, podgrzybki,
boczniaki, purchawki, ucha bzowe, a na łąkach wysyp kań.
Niedaleko
wyspy, w zatoczce zamieszkał kolejny współczesny uciekinier-pustelnik.
Namiot, parasol ogrodowy z naciągniętą plandeką, miejsce ogniskowe i ławeczka. Jedyna droga wiedzie
przez wodę. Znalazł się tu pewnie by w tym ustronnym od ludzi miejscu
nie spotykać ich za często, więc ja tu jestem tylko intruzem. Idę dalej
by nie zakłócać spokoju, to nie jedyna zatoczka.
Bieszczadzkie
szlaki i bezdroża, w samotności, jesiennej ciszy, szumie drzew i wody
rozbijającej się o przybrzeżne skały. Wędruję lasem ku brzegom zalewu
Solińskiego, zarośnięty cmentarz, łąki i zatoka, gdzie naprzeciwko
pustelni zamieszkał perkusista pewnego znanego zespołu. Brzeg stromo
opada ku wodzie, nie można iść brzegiem, muszę się wdrapać wyżej i
przedzierać się przez las pełen jeżyn, bez ścieżek. Tutaj nawet dzika
zwierzyna niechętnie zagląda, trudny szlak. Nieustępliwie jak dzikie psy
atakują mnie strzyżaki sarnie, dopiero wyjście na otwartą przestrzeń
pozwala odetchnąć. W krzakach ukryty bunkier, wciąż rozbudowujące się domy, niszczące ład.
Przed wieczorem schodzę na płaski
brzeg zalewu, w zacisznym miejscu rozbijam obóz. Śniadanie, gorąca
herbatka. Zachodzi słońce, dużo czasu na delektowanie się widokami. Leżę
na macie i sączę piwko. Dużo refleksji zanim zasnę.
Idę brzegiem skalistego brzegu, dostrzegam na skale wyryty napis, który staje się mottem.
Życie jest wędrówką. Stanie w miejscu powoduje, że to co najlepsze nas ominie.
Spokojnego wieczoru, ....spokojnego życia.