piątek, 20 września 2019

Jak zrobić łyżkę za pomocą łuku ogniowego


Idea, aby zrobić łyżkę za pomocą łuku ogniowego, nie jest nowa. Droga jednak do zmaterializowania mojej łyżki ciągle się wydłużała. Początkowo wydawało mi się to bardzo proste. Co za problem zamiast żaru zrobić dołek? Bierzemy kawałek drewna, grubszy świder i wiercimy. Kilka pociągnięć i gotowe. Podobało mi się to, że wywiercona w ten sposób komora zupna będzie równa, okrągła. Nie trzeba posiadać noża łyżkowego, wypalać żarem, dłubać nożem czy skrobać krzemieniem. Idealna wręcz technika, dla tych, co wędrują po lesie tylko z nożem.

Te uwagi po części są słuszne. Problem jest natury fizycznej. Wielkości komory zupnej determinuje grubość świdra, siłę docisku i czas wiercenia. Im większa komora, tym grubszy świder i większa wymagana siła docisku. To eliminuje niektóre osoby już na starcie. Nie są one w wstanie uzyskać ogień łukiem ogniowym przy zastosowaniu nawet najcieńszego świdra. A nawet gdyby to, co nam po dołku o średnicy 1cm? Wyjdzie z tego, co najwyżej łyżeczka do aplikowania aptekarskich dawek. Takie ilości to już lepiej na czubku noża podawać. Realnie łyżeczka mała, powiedzmy taka do kawy, cukru itp. powinna mieć jakieś 2-3 cm średnicy. Taka prawdziwa, np. do wiosłowania nią zupy, powinna być większa. Podaję tu średnicę komory (okręgu) w najszerszym miejscu, gdy większość łyżek ma kształt podłużny. Okrągły kształt jest najłatwiejszy do uzyskania drewnianym świdrem, ale można się pobawić i zrobić podłużny. Tylko będzie to dodatkowe utrudnienie. Oczywiście mam na myśli wiercenie przy pomocy tradycyjnego łuku ogniowego. Warto wspomnieć, że ten sam efekt można uzyskać przy mniejszym wysiłku fizycznym, ale większym nakładzie pracy za pomocą bardziej skomplikowanych w budowie prymitywnych wiertarek. To tak tytułem uzupełnienia. O prymitywnych wiertarkach nie tym razem.

Konkrety. Łuk robimy identyczny jak ten do rozpalania ognia, różnica jest w świdrze. Grubość świdra dobieramy do średnicy komory zupnej, którą chcemy otrzymać. Grubszy świder - szersze zagłębienie. Co do materiału na świder zależy to od drewna, z jakiego chcemy zrobić łyżkę. Najlepsze efekty daje zastosowanie tego samego gatunku lub o nieznacznie twardszym drewnie.

Z czego zrobić łyżkę? Jak chcemy zrobić małą łyżeczkę to w zasadzie możemy materiał wybrać, jaki się nam podoba. W miękkim drewnie łatwiej zrobić zagłębienie, ma to szczególnie przy dużej średnicy świdra.

Podczas wiercenia, co jakiś czas przerywamy pracę i podsypujemy piasek, aby zwiększyć tarcie i przyspieszyć ścieranie drewna. Gdy uznamy, że mamy już zrobione wystarczające zagłębienie, przystępujemy do nadawania nożem kształtu zewnętrznego łyżce.
 

Z wykonaniem łyżki o małej średnicy nie powinniśmy mieć problemów. Gorzej będzie przy łyżkach o większej komorze. Może się okazać, że zrobienie zagłębienia będzie ponad nasze siły. To uważam za największą wadę tej techniki. Mi udało się zrobić łyżkę o 4 cm średnicy i się nieźle zmęczyłem. Może jakbym się uparł to i taką 5 cm też bym zrobił. Kwestia czasu, jeżeli mamy przygotowane materiały i sprzęt to samo wiercenie zagłębienia pod komorę zupna trwa góra kilka minut.

Porównując to z wypalaniem czy wybieraniem łyżkowcem to jest to rzeczywiście bardzo szybka metoda. Jeśli jednak uwzględnimy w tym jeszcze czas na potrzebny na zrobienie łuku do wiercenia, to sytuacja wygląda mniej korzystnie. Dużą zaletą jest niewątpliwie otrzymany estetyczny kształt łyżki, zagłębienie komory jest regularne o równych brzegach i powierzchni. W czasie wiercenia mamy dużą kontrolę nad postępem prac. Jest to zdecydowanie bezpieczniejsza technika niż metoda pal i skrob czy nóż. Drewno nam nie pęknie, nie wypalimy dziury, nie narobimy dołków itd. Podsumowując, technika ciekawa, w niektórych przypadkach przydatna.

czwartek, 12 września 2019

Łapcie z lipowego łyka


Oto one, pierwsza para łapci z lipowego łyka, które własnoręcznie zrobiłem. Pozyskałem korę i ze trzy dni leżała. Nie miałem czasu zająć się wyplataniem łapci. Przez ten czas lekko podeschła i zrobiła się mniej elastyczna, nie na tyle jednak, aby utrudniło to pracę. W końcu  zebrałem siły i wziąłem się do roboty. Nie dysponowałem żadnymi rysunkami ani instrukcjami jak takie łapcie wypleść, więc robiłem to po swojemu. Doświadczenie w wyplataniu mam bardzo niewielkie, z łapciami żadne, to i szło mi na początku opornie. Splot prosty, ale nadanie odpowiedniego kształtu i rozmiaru już trudniejsze. Połączyć trzeba tak, aby łapcie były funkcjonalne i nie rozpadły się po kilku krokach. W sumie zrobienie pary łapci zajęło mi około godziny. Wyglądają jak sandały. Jak na pierwszy raz nie najgorzej.

Oceniam, że przy odrobinie wprawy czas ten można by skrócić o połowę. Mniejsza o czas, ważniejsza satysfakcja. Przymierzałem lipowe łapcie i całkiem wygodnie się w nich chodzi. Założyłem je na gołą stopę i przywiązałem lipowym sznurkiem. Trudno mi jeszcze powiedzieć coś więcej na temat wytrzymałości takiego prymitywnego obuwia. Zbyt krótko je używałem. Zedrę kilka par to ocenię.

Nie oczekujcie, że napiszę poradnik ze zdjęciami jak krok po kroku takie łapcie wykonać. Po pierwsze jest jeszcze, co poprawiać. Druga sprawa to robiłem je intuicyjnie, tak jak czułem.

piątek, 6 września 2019

Bagna, mchy i żurawina


Kilka dni temu pojechałem nad pobliskie jezioro w niedalekim sąsiedztwie Poleskiego Parku Narodowego. Korzystałem z pięknej pogody, było słonecznie i bardzo ciepło. Woda w jeziorze również ciepła, więc z przyjemnością skorzystałem. Wcześniej jednak poszedłem na drugą stronę jeziora, do której przylega torfowisko niskie. Porośnięte jest ono karłowatymi brzozami i sosnami, na brzegach dominują zarośla wierzby. Chodzi się po grubym dywanie z mchów, który faluje się pod naszymi stopami. Rośnie tu dużo rzadkich i ciekawych roślin. Ja tam jeżdżę głównie po żurawinę, ale przy okazji wypatrzyłem liczne stanowisko rosiczek. Takie małe, piękne, ale i drapieżne.


Jak widać na zdjęciu żurawina jeszcze nie jest w pełni wybarwiona. Gdybym mógł, to bym zaczekał. Niestety miejsce jest powszechnie znane a owoce żurawiny są na tyle atrakcyjne, że zanim dojrzeją już są zrywane przez okolicznych mieszkańców na sprzedaż. Ja nie potrzebowałem aż tyle, zadowoliła mnie porcja owoców, z których można ugotować kisiel. Zebrałem to, co inni pozostawili. Owoce żurawiny są bardzo kwaśne a to moje gusta.


Chodzenie po torfowisku jest niebezpieczne. Człowiek zapędzi się w poszukiwaniu żurawiny, krok za daleko i może nie być odwrotu. Trzeba wiedzieć gdzie można stąpać i jak długo pozostać w jednym miejscu. Najlepiej boso, lepiej czuć podłoże ;)

poniedziałek, 2 września 2019

Łapcie z łyka


Łapcie z łyka chciałbym mieć :) Chciejstwo trudne do spełnienie, gdyż w Polsce obecnie nikt z tego, co wiem nie robi. Nie ma nawet rzemieślników prezentujących jak zrobić takie łapcie. Jeszcze kilka lat temu łapcie robił jeden pan niedaleko Radzynia Podlaskiego w cenie 200 PLN za sztukę. Cena bardzo wygórowana moim zdaniem biorąc pod uwagę, że w roku ubiegłym udało mi się kupić jedną parę łapci na Jarmarku Jagiellońskim w Lublinie od Białorusinów. Mieli tego pełne torby, za parę zapłaciłem tylko 30 PLN. Zrozumiałe, że za Bugiem inne warunki niż u nas. Za tą cenę nikt w Polsce nie zrobi takich łapci. Pomyślałem, że czas na naukę nowych umiejętności i wykonanie własnych łapci z łyka.


Na jarmarku było dwóch rzemieślników, którzy pokazywali jak się wykonuje łapcie. Podejrzałem oraz kupiłem parę na wzór. Mam też zdjęcia prostych łapci przywiezionych przez Czechów na warsztaty archeologii doświadczalnej do Żmijowisk.


W necie można znaleźć dużo zdjęć z różnymi wzorami z muzeów etnograficznych. Gorzej, jeśli chodzi instrukcje i materiały wizualne, gdzie było by pokazane jak krok po kroku zrobić łapcie. Przynajmniej ja ich nie znalazłem na interesujący mnie wzór. Na szczęście nie ma problemu z materiałem i wyobraźnią :)

Łapcie z łyka nazywane niekiedy postołami to jeden z najbardziej archaicznych typów obuwia. Historyk Jędrzej Kitowicz opisując ubiór Rusinów z drugiej połowy XVIII wieku wspomina: „Idący w daleką drogę mieli zapas po kilka par chodaków łyczanych i te pospolicie niósł, każdy swoje, na plecach powieszone.” Łapcie plecione z łyka były noszone na terenach Polski do XIX wieku, a na niektórych terenach, głównie wschodnich, jeszcze w pierwszych dekadach wieku XX. Podobnie było na Ukrainie, Białorusi, Litwie, Estonii, Łotwie, Rosji i Finlandii. Chodzili w nich mężczyźni, kobiety i dzieci. Przez cały rok, na co dzień, w podróży jak i do pracy. Nogi najczęściej owijano onucami, łapcie przywiązywano sznurkiem (nie zawsze). Czasem też dla wygody i ocieplenia dodatkowo wnętrze łapci wykładano sianem lub mchem. Łapcie były wyplatane najczęściej z taśm łyka lipy, wierzby, wiązu lub brzozy. Wykonuje się je technika krzyżową. Największymi zaletami łapci były powszechna dostępność materiału i prostota wykonania. Zwykle dla siebie i rodziny wykonywali je mężczyźni w okresie wolnym od innych prac. Po kilku dniach łyko wysycha i traci elastyczność, dlatego przed założeniem trzeba było je namoczyć. Największą wadą łapci jest ich niska trwałość, ulegały zużyciu już po kilku dniach.


Techniki i kształty łapci były różne. Taśmy mogły przebiegać względem osi podłużnej łapci kątem prostym (zachód, w tym tereny Polski) lub skośnie (Rosja, Finlandia). Na terenach wschodnich łapcie przeważnie były głębsze, z wyższymi bokami, noskami i napiętkami.

Nosiłem łapcie zwykłe oraz bardziej płaskie, jakich używano zakładano do np. prac polowych. Te ostatnie najbardziej mi się spodobały ze względu na proste wykonanie i wygodę. W zasadzie jest to sama podeszwa a zamiast noska są dwie szerokie taśmy z łyka. To, że wystarczają na kilka dni nie ma dla mnie znaczenia. Góra godzina pracy i mam parę łapci. Nie to żeby mnie nie było stać na zwykłe buty. Potrzebuję je głownie na pokazy historyczne. Dobrze byłoby się nauczyć je robić. Pokazy dawnych rzemiosł interesująca rzecz. Do nauki robienia łapci można użyć taśm wyciętych z tektury czy tworzywa sztucznego. Ja poprzestanę na tradycyjnych materiałach.