wtorek, 26 listopada 2019

Społem


Społem. Społem i za późno wstołem. Społem, bo się przepracowołem… :) Takie drobne nawiązanie do historycznego już skeczu kabaretu TEY, którego młodzi nie zrozumieją.


Na warsztacie zastawa stołowa „Społem” z wczesnych lat 80. Dokładniej fragment potłuczonego talerza wykonanego prawdopodobnie z porcelany. Tworzywo, którym można się pobawić wykonując na przykład proste groty strzał. Tak też i ja zrobiłem zostawiając częściowo napis, z sentymentu dla lat dawnych. Nie ma talerza, ale jest grot, podpisany.

sobota, 16 listopada 2019

Szlifowany grot z łupka













Zabawy ze szlifowaniem ciąg dalszy. Tym razem do dyspozycji miałem fragment łupka, którego nabyłem drogą wymiany handlowej :) Za materiał, którego miałem zbytek, dostałem nowy, nieznany. Był to niewielki fragment cienkiej płytki z łupka.



Nie znam pochodzenia ani nie potrafię ściśle określić jego rodzaju. Prawdopodobnie jest to fyllit, czyli rodzaj drobnoziarnistego łupka krystalicznego. Skały metamorficznej charakteryzującej się podzielnością na cienkie płytki z widoczną laminacją. Łupek ma zwykle kolor szary lub szarozielony. W Polsce można go znaleźć w Sudetach. Bez problemu można też kupić. Główne zastosowanie to pokrycia dachów, kiedyś również szlifowane ostrza noży i grotów. Nie posiadam informacji na temat jego wykorzystania na naszych terenach. Szlifowane ostrza wykonane z łupka częste są w znaleziskach z okresu mezolitu (i nie tylko) z obszarów subarktycznych północnej Kanady oraz Szwecji i Norwegii. Innuici wytwarzali z łupka swoje noże ulu, ostrza harpunów i lanc. W podobny sposób kiedyś próbowałem taki nóż zrobić, ale z marnymi efektami. Użyłem łupka znalezionego na kopalnianej hałdzie, materiału o zdecydowanie gorszych właściwościach. Miękki, kruchy, łatwy w szlifowaniu. Krawędź tnąca jednak szybko ulegała zużyciu i nóż nie spełniał swojej podstawowej roli. Wniosek jest prosty, odpowiedni materiał gwarancją dobrego wyrobu.



Wstępna obróbka łupka polega na rozdzieleniu go na cieńsze płytki wzdłuż płaszczyzn oraz zgrubne ukształtowanie. Nie zawsze łupek trzeba dzielić na cieńsze płytki. Fragment, który otrzymałem był już na tyle cienki, że nie musiałem tego robić. Kolejnym krokiem jest uzyskanie fragmentów o wielkości i kształcie zbliżonym do tego, co chcemy zrobić. Zgrubną obróbkę możemy przeprowadzić ostrożnie obkruszając krawędzie kamiennym tłuczkiem. Ponieważ jednak łupek nie pęka tak jak krzemień, ale łuszczy się wzdłuż płaszczyzn lepiej jest go przyciąć. Obkruszanie może doprowadzić do zniszczenia materiału. Z historycznych narzędzi mamy do dyspozycji krzemienną piłkę lub rylec, wystarczy częściowo naciąć po obu stronach i przełamać. Dalszym etapem jest żmudne szlifowanie płaszczyzn do uzyskania zamierzonego przez nas efektu. Szlifowałem na płaskim dużym kamieniu, posypywałem suchym piaskiem i polewałem wodą. Starałem się, aby grot był symetryczny, miał ostre krawędzie oraz równe i gładkie powierzchnie.


Łupek jest bardziej miękki i kruchy niż krzemień, łatwiej też go uszkodzić. Daje się za to łatwiej kształtować i szlifować. Szlifowane ostrza z łupka mają proste, a nie tak jak z krzemienia ząbkowane krawędzie tnące. Są szersze i mają gorsze właściwości tnące. Należy jednak pamiętać, że łupek był wykorzystywany do polowania i obróbki tuszy głównie dużych ssaków morskich o miękkiej tkance.


Wieczory teraz długie i ciche, sprzyjają pracy w domowym zaciszu. Myślę nad wykonaniem kilku szlifowanych grotów strzał z łupka o nieco innym kształcie. Na razie nie mam materiału. Mam za to dużo innych surowców.

wtorek, 12 listopada 2019

Groty strzał z muszli

Groty strzał z muszli to temat, do którego powróciłem po dłuższej przerwie. Odszukałem zdjęcie, poniżej widoczny trójkątny grot strzały, który wykonałem kilka lat temu.










Obróbka muszli, kości czy poroża nie daje tyle satysfakcji, co obróbka krzemienia. Szlifowanie jest jedną z najprostszych technik, ale nie szczególnie pasjonujące. Zwłaszcza jeśli robimy to ręcznie na kamieniu, nie wspomagając się nowoczesnymi narzędziami. Dobór techniki uwarunkowany jest rodzajem materiału. Technika naciskowa i uderzania są mniej przewidywalne, wymagają większych umiejętności. Gotowy wytwór nie wymaga tyle nakładu sił i czasu co produkty wykonane techniką szlifowania. Szlifowanie stosuje się przy materiałach które nie dają się inaczej obrabiać.

Materiał na groty znalazłem podczas niedawnego spływu Wisłą. Było to kilka muszli małży z rodziny skójkowatych.


Nie potrafię dokładnie określić gatunku, ale cechą charakterystyczną tych muszli jest grubość ścianek. Zdecydowana większość muszli słodkowodnych małży ma bardzo cienkie i kruche ścianki. Bez problemu można je połamać w palcach. Te, które wybrałem miały grubość 3-5 mm i nie byłem wstanie złamać w rękach.



Prócz grubości ważne jest, aby nie zbierać muszli starych, które są zwietrzałe i przy obróbce rozpadną się.

Muszle we wstępnej fazie obrabiałem korzystając z kamiennego tłuczka i kowadła. Takie przygotowanie półsurowca poprzez obkruszanie ułatwia dalszą pracę. Pozostawiamy część muszli najbardziej wartościową i wstępnie nadajemy kształt wyrobom.



 Poniżej na zdjęciu półsurowiec.


Obrabiając kawałki muszli starałem się umiejętnie wykorzystać ich naturalny kształt. Celowo nie szlifowałem zupełnie na płasko powierzchni grotów. Pozostawienie muszlowatego kształtu grotów zwiększa ich wytrzymałość.

Szlifowałem na płaskim polnym kamieniu dodając piasek. Poniżej na zdjęciach widoczne są etapy produkcji.


Gdy dwa groty położyłem obok siebie skojarzyły mi się z motylem, który na chwilę usiadł na piasku. Połyskująca masa perłowa ukazuje piękno wyrobów. Groty z muszli przypominają bardziej biżuterię niż element broni, z której można zabijać. Cechy użytkowe jednak posiadają. Znaleziska grotów strzał wykonanych z muszli są rzadkie. Kilka razy widziałem zdjęcia takich grotów, ale nie pamiętam skąd pochodziły. Nie znam z naszych terenów tego typu zabytków. Muszle były użytkowane przez kultury zamieszkujące wybrzeża oceanów, gównie tam gdzie brakowało lepszego surowca np. łatwo łupliwych skał.

piątek, 8 listopada 2019

Weekendowy biwak na wyspie śmieci



Ostatni weekend października spędziłem na jednej z wiślanych wysp. Dokładnie rzecz biorąc odwiedziłem trzy wysypy jedną, na której byłem wiosną i dwie nowe. Najdłużej byłem na największej i zarazem najciekawszej wyspie, o której wspomniałem w majowym wpisie na blogu. 

Po dojechaniu samochodem w pobliże rzeki przebrałem się, zjadłem obiad, spakowałem i poszedłem brzegiem poszukując dogodnego miejsca do przeprawy. Zadanie miałem znacznie ułatwione ze względu na utrzymujący się od dłuższego już czasu bardzo niski stan wody w rzece. Rozebrałem się i z plecakiem na głowie przedostałem na drugi brzeg. W najgłębszym miejscu woda sięgała poniżej pasa. Wiosną poziom wody w tym samym miejscu było około 1m wyższy. W powrotnej drodze znalazłem jeszcze lepsze miejsce do przeprawy, gdzie woda sięgał mi poniżej kolan. Na wyspy przechodziłem kilkukrotnie w różnych miejscach. Ćwiczyłem rozpoznawanie charakteru rzeki i przeprawy. Uznałem za istotne takie umiejętności jak obserwacja rzeki, ocena szybkości nurtu, charakteru dna, głębokości, zatopionych przeszkód, wyszukiwanie bezpiecznych miejsc do przeprawy i analiza możliwych problemów z tym związanych. W wodzie ukrytych jest wiele zagrożeń np. potłuczone butelki. Dlatego ostatnio przy przeprawie nie zdejmuję butów. Lepiej kilka godzin pochodzić w mokrych, niż z rozciętą nogą wylądować na izbie przyjęć.



Pierwszą wyspę, na której się znalazłem, rozpoczyna długa ostroga wzmocniona skalnym rumoszem. Podążając wzdłuż jej brzegu znalazłem dwie dorodne dynie rosnące pośrodku ostrogi. To znalezisko bardzo mnie ucieszyło. Jedna dynia powiększyła moje zapasy żywności. Upiekłem na kolację kawałki dyni w ognisku na żarze. Żałuję, że nie zabrałem ze sobą mąki i oleju, usmażyłbym wtedy pyszne placuszki. Druga dynię zabrałem do domu ostatniego dnia. Będzie zupa, placki i dżem.



Zebrałem ze sobą zapasy, ale jak zwykle z myślą o uzupełnianiu w żywność zdobytą. Na wyspie znalazłem dzikie rośliny jadalne, między innymi: jeżyny, tarninę, głóg, pałkę, pokrzywę, podagrycznik. Jesień to obfitość grzybów: płomiennica zimowa, opieńka, ucho bzowe, boczniak.

 


Te ostatnie dodawałem do zup, znakomicie podnoszą smak zup przygotowanych na bazie zabranych w plecaku składników. Długa noc sprzyja wieczornemu siedzeniu przy ognisku i kucharzeniu.


Największym problemem dla mnie w biwakowaniu nad Wisłą była do tej pory woda pitna. Nie mam odpowiedniego filtra, a zabieranie zapasu na kilka dni jest sporym obciążeniem. Zastosowałem zrobiony przez siebie filtr z przyciętej butelki typu PET i węglowego wkładu Brita. Rozwiązanie nie jest idealne, ale lepsze to niż nic.


Odkryciem dla mnie było pozyskanie wody z łodyg rdestowca jesienią. Wiedziałem, że wiosną w swych łodygach potrafi zgromadzić odrobinę wody, a tu niespodzianka. Jeden minus, ma gorszy smak.



Koniec października był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Nie odmówiłem sobie kąpieli w Wiśle. Woda była niezbyt ciepła, ale za to bardzo czysta. Po tym kąpiel słoneczna. Rozpłaszczyłem się na płaskim, dużym kamieniu i leżałem z zamkniętymi oczami. Gady po nagrzaniu się na słońcu szybciej się poruszają. Leżałem dłuższy czas, ale ani trochę mi nie pomogło :) Poczłapałem zmęczony w kierunku obozowiska.

 
Na wyspę wybrałem się nie tylko po to by wypocząć. Jest tam poletko dorodnego rdestowca, wysoki na 3-4 m z grubymi i wytrzymałymi łodygami. Zamierzałem je powiązać i zrobić z nich tratwę bądź coś podobnego do kajaka, którym dałoby się pływać na krótkie odległości. Szybko odszedłem od tego pomysłu za względu na uciążliwy transport z miejsca gdzie rośnie na brzeg Wisły. O tym, że z łodyg rdestowca można zrobić pojemniki, maty do spania, szałas itd., każdy wie. Rdestowca testowałem jeszcze pod innym względem. Z najgrubszych łodyg po wysuszeniu zrobiłem zestaw do piły ogniowej. Niestety połamałem go zanim uzyskałem żar. Wydaje mi się, że jest za mało wytrzymały, aby zastąpił łodygi bambusa.

Złaziłem całą wyspę wzdłuż i szerz kilkukrotnie. Ścieżek wydeptanych przez zwierzęta jest mało. Poruszanie się po wyspie jest bardzo utrudnione ze względu na bujną roślinność, nierówności terenu, dziury, wiatrołomy itd. Trzeba uważnie patrzeć pod nogi.



Zwierzyny i śladów mnóstwo, o czym już kiedyś wspominałem. Udało mi się podpatrzeć stado łosi, przeprawiające się przez odnogę rzeki o pranku jelenie, bobry płynące z gałęziami i dziki, których tu wydaje się być spore stado. Nieliczne już kormorany siedziały nad brzegami czekając na swe ofiary. Drapieżniki szybujące na bezchmurnym niebie, zimorodki, bażanty i całe mnóstwo innych. Bardzo dobre miejsce do ich obserwacji.

 
Testowałem nowe rośliny na świder ogniowy, skręciłem sznurek z łodyg chmielu, wyciosałem z deski znalezionej na wyspie łopatę do pizzy do pieca ziemnego.

 

Spałem pod plandeką na macie i liściach. Niepotrzebnie zabierałem tą matę, gdyż zrobiłem posłanie z suchych liści. Szerokie, ciepłe i bardzo wygodne. Myślałem nad zbudowaniem i noclegiem bez maty i śpiwora w debris shelter, ale noce były zdecydowanie za ciepłe. Przekładam to na trudniejsze warunki pogodowe.



Wyspa z daleka sprawia dzikiej, na której nie znajdziemy śladów działalności człowieka. Niestety, gdy przyjrzymy się bliżej obraz jest zgoła odmienny. Na brzegu wędkarze i kajakarze zaśmiecający brzeg, w głębi wycinka drzew i myśliwi. Najbardziej jednak razi ogromna ilość śmieci naniesionych przy każdym wezbraniu rzeki. Można je znaleźć w każdym miejscu wyspy. Praktycznie wszystko, co woda uniesie, od plastikowych i szklanych butelek po lodówki. Smutny widok... Kolejna sprawa to ogromne zanieczyszczenie otoczenia hałasem. W pobliżu przebiega ruchliwa droga i są zabudowania. Dzień i noc dobiega z każdej strony hałas, nie da się zapomnieć, gdzie jesteśmy. Brakuje ciszy, chyba, że będziemy stale chodzić ze stoperami w uszach. Wyspa śmieci, tak ją nazwałem, bo to odpowiednia nazwa dla tego miejsca.


W dniach 13-15 grudnia kolejne warsztaty, więcej informacji pod linkiem: Warsztaty biwakowania zimowego