wtorek, 26 marca 2013

Ogień z lodu - cz. III


Największym problemem, z jakim się zetknąłem przy robieniu lodowych soczewek, to zdobycie jasnej i czystej bryły lodu. W tym roku próby robiłem z lodem zrobionym w warunkach domowych, głównie ze względu na duże opady śniegu. Następnej zimy zamierzam już w terenie sprawdzić możliwości lodowych soczewek, nie odpuszczę dopóki nie uda mi się tą metoda w uzyskać żaru z lodu powstałego w naturalnych warunkach.

Znalezienie w terenie odpowiedniej bryły lodu jest możliwe, nie ma co do tego wątpliwości. Wprawdzie moje okolice obfitują w niewielkie zbiorniki wodne, bagien nie brakuje, ale woda jest zanieczyszczona składnikami pochodzenia organicznego i mineralnego, które zabarwiają lód na różne odcienie żółtego, brunatno czy zielonego. My potrzebujemy bezbarwnego lodu a taki powstaje z czystej wody. Naturalnym źródłem lodu w zimie mogą być wszelkie zbiorniki wodne, stawy, jeziora, rzeki i strumienie o powolnym przepływie wody. Nawet przy sprzyjających warunkach pogodowych trzeba mieć dużo szczęścia by znaleźć odpowiedni lód, gdy woda jest czysta to często lód jest mętny, biały, z uwięzionymi pęcherzykami powietrza, śniegiem, czy innymi zanieczyszczeniami. W takich miejscach można zrobić przerębel w lodzie, gdy woda przez noc zamarznie otrzymamy czysty lód ewentualnie, jeśli jest to okolica odwiedzana przez wędkarzy, poszukać zrobionych przez nich przerębli.

Próbowałem różnych metod na otrzymanie dobrego lodu w warunkach domowych, z różnymi skutkami. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to zostawienia wiaderka z wodą na noc. Później były inne pojemniki, o różnych kształtach, mniejsze i większe, przetestowałem także folię aluminiową i worek na śmieci. W śniegu robiłem ok. 10 cm zagłębienie w kształcie jednostronnie wypukłej soczewki, z założenia miało to mi pomóc w szybkim uzyskaniu kształtu. Wykładałem folię, nalewałem wody i przy temp. nocnych rzędu 18-20 °C poniżej zera przy gruncie rano miałem lód, ale tylko kilkucentymetrowa warstwę na powierzchni, na spodzie była woda! Pomysł był dobry, śnieg jest jednak doskonałym izolatorem i przy tych temperaturach woda nie zamarzła całkowicie. Podobnie było z innymi pojemnikami, a im większe tym było gorzej, woda zamarzała tworząc lód na powierzchni i zewnętrznych ściankach, ale nie w całej objętości, powstawało coś w rodzaju lodowego akwarium z wodą w środku.

Najlepsze efekty miałem z małymi pojemnikami z tworzywa (ok 0,5l), kostkę lodu z takiego pojemnika przy małym nakładzie pracy szybko można przerobić na soczewkę


Do zrobienia soczewki potrzebny jest nam krążek lodu o min. grubości 4 cm i średnicy 8 cm, mniejszych nie polecam.

Kolejna ważna rzecz, lód z takich pojemników dalej może być daleki od ideału, wypada przyjrzeć się dokładniej samemu zjawisku tworzenia się lodu. Woda w naczyniu przy ujemnych temperaturach zamarza ze wszystkich stron z tą sama prędkością, zamarza od zewnątrz do środka. Zamarzające cząsteczki wody formują regularne sieci krystaliczne, powietrze i wszelkie zanieczyszczenia o innym kształcie jak cząsteczki wody są odrzucane, a więc lód ''chce'' być czysty i jasny. Zamarzająca woda tworzy kryształy, które ''przepychają'' zanieczyszczenia z zewnątrz do środka, w pewnym momencie, gdy stężenie jest wysokie te zanieczyszczenia nie maja już możliwości migracji i zostają zamrożone w bryle lodu.

Doskonale to widać na zdjęciu obok, zewnętrzne warstwy są czyste, gdy w centrum widać ''chmurę'' uwięzionych pęcherzyków powietrza.

W naturalnych warunkach np. jeziora, lód powstaje z jednej strony, zamarza od zewnątrz w dół (lód jest mniej gęsty niż woda), wraz ze spadkiem temperatury następuje narastanie grubości tafli lodu. Powietrze i inne zanieczyszczenia mają możliwość przesunięcia się w głębsze warstwy wody, przy wolno płynących wodach zanieczyszczenia są unoszone.

Zjawisku zamarzania wody towarzyszy rozszerzanie się lodu na zewnątrz, lód może zawierać rysy i pęknięcia. Schładzanie wody powinno odbywać się wolno, jeśli woda zamarza szybko to powietrze i zanieczyszczenia zostają uwięzione, to stanowi przeszkodę w uzyskaniu niezbędnej jasności soczewek.

Niektórzy polecają używanie wody destylowaną, przegotowana itd., próbowałem i nie zauważyłem istotnych różnic w porównaniu ze zwykłą wodą z kranu.

Uzyskanie lodu bez rozpuszczonego powietrza nie jest łatwe ale możliwe, co więc zrobić by otrzymać w warunkach domowych czysty lód?
Wykombinowałem taki patent, pojemnik z tworzywa zaizolowałem z boków i od dołu pianką poliuretanową. Lód, podobnie jak w warunkach naturalnych tworzy się tylko z jednej strony, woda jest schładzana wolno. Jak na razie to najlepsze rozwiązanie jakie sprawdziłem.
Inny sposób, który stosuję to wiaderko z wodą, lód z górnych zewnętrznych części (jak na zdjęciu powyżej) jest czysty, po wycięciu odpowiednich fragmentów można z powodzeniem zrobić dobrą soczewkę. Nie mam obsesji otrzymania idealnie czystego i bezbarwnego lodu, uczę się robić soczewki z tego co mam, w terenie pewnie nie będzie łatwiej. Na zdjęciach wyraźnie można zauważyć, że lód z których zrobione są moje soczewki zawiera pęcherzyki powietrza i pęknięcia, niewielkie zanieczyszczenia i wady lodu jak i soczewek można zaakceptować. Nigdy w warunkach terenowych dysponując prymitywnymi narzędziami i lodem wyciętym z np. tafli jeziora nie otrzymamy idealnej soczewki.

No dobrze, mamy już soczewkę ale nie wiemy czy jest dobra, w sensie czy zdołamy nią skupić promienie słoneczne, bo o to w końcu chodzi. Aby to sprawdzić soczewkę musimy zrobić z teoretycznie czystego, bezbarwnego lodu, bez zanieczyszczeń, pęknięć, pęcherzyków powietrza. Wszystko co będzie powodować rozpraszanie promieni świetlnych przy przejściu przez lód zmniejsza efektywność działania soczewki. Im lepsza jakość lodu tym większa szansa na uzyskanie żaru, nie oznacza to że np. pojedyncze pęcherzyki powietrza uniemożliwiają nam skupienie promieni świetlnych, rozproszona zostanie tylko ich część. Robiłem soczewki z lodu, które dalekie były od ideału, ostatnia soczewka którą uzyskałem żar tez nie była doskonała, a mimo to udało się. Nakłada się tutaj szereg czynników, prócz odpowiedniej jakości lodu znaczenie ma nasłonecznienie, wielkość i kształt soczewki, wiatr, temperatura, rodzaj hubki.

Podobnie jak z lupą, manewrujemy lodową soczewką tak by uzyskać najmniejszą i najbardziej jasną plamkę światła, jeżeli podłożymy dłoń w to miejsce to powinniśmy poczuć gorąco. Przy bardzo dobrej soczewce nie będziemy wstanie utrzymać dłoni dłużej niż kilka sekund, wyraźnie poczujemy pieczenie pod wpływem skupionych promieni słonecznych. Teraz wystarczy w to miejsce podłożyć materiał o niskiej temperaturze zapłonu np. hubkę z hubiaka pospolitego czy mały kawałek błyskoporka. Na efekty nie trzeba długo czekać, za pierwszym razem żar uzyskałem po 3 s!
Na filmiku to trochę gorzej wygląda, z innej próby z inną hubką, nie najlepszy ale tylko taki posiadam.



Może nie jest to najlepsze miejsce i czas ale chcę coś powiedzieć. Nikogo nie zamierzam przekonywać do tego co robię i piszę, ktoś mi nie wierzy -  trudno.

 - Powiedz mi, po co jest ten miś?
- Właśnie, po co?
- Otóż to. Nikt nie wie po co i nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta. Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa To jest Miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie - mówimy - to jest nasze, przez nas wykonane, i to nie jest nasze ostatnie słowo!

niedziela, 24 marca 2013

Ogień z lodu - cz. II



Pomysł uzyskania ognia przy użyciu lodu nie jest nowy, podał go Jules Verne, zastosował m.in. komandor R.F. Scott w latach 1910-1912 podczas wyprawy na Biegun Południowy. O wcześniejszym wykorzystaniu soczewek z lodu przez rdzenne społeczności zamieszkujące obszary podbiegunowe trudno coś powiedzieć myślę, że nawet gdyby ta technika była znana, to sprowadzała się wyłącznie do nielicznych przypadków, na pewno nie była techniką tak rozpowszechnioną jak np. łuk ogniowy.

Lodowa soczewka to najbardziej zawodna metoda  na otrzymanie żaru, zależy od wielu czynników i nie można na niej do końca polegać. Traktuję ją jako sztuczkę, bardziej w kategoriach zimowej zabawy niż realną możliwość uzyskania żaru w terenie, przynajmniej na razie.

W tym roku inaczej podszedłem do tematu, na spokojnie, bardziej przemyślałem to, co chcę zrobić, kilka nowych patentów podejrzałem w sieci. Przede wszystkim, i to polecam wszystkim na początek, chciałem nauczyć się robienia soczewek. Nie myślałem by uzyskać żar, nie szukałem czystego lodu, skoncentrowałem wysiłek na kształtowaniu kawałków lodu. Był mróz, więc z lodem nie miałem problemu, kilka wiaderek z wodą zostawionych na noc i rano materiał do nauki przygotowany. Lód nie był idealny, miał małe pęknięcia, uwięzione pęcherzyki powietrza, miejscami był biały, lecz to nie przeszkadza, do nauki się nadawał.

Miałem kilka ładnych brył lodu, z jednego wyciąłem płaski plaster, do cięcia użyłem małej składanej piły do drewna, świetnie się nadaje do tego. Tą samą piłką nadałem kawałkowi lodu zaokrąglony kształt, następnie wyrównałem nierówności nożem.




Kolejny, bardzo ważny etap to dokładne szlifowanie, kawałek lodu ma uzyskać sferyczny kształt, jak najdokładniej odwzorowany i o możliwie najmniejszych nierównościach.
Najlepiej do tego celu z rzeczy, które wypróbowałem nadaje się krótki kawałek miedzianej rury, przesuwamy końcem po powierzchni we wszystkich kierunkach (dla kuli), doskonale szlifuje, koniec bardzo agresywnie ścina wszystkie nierówności na powierzchni lodu nadając mu sferyczny kształt. Średnicę miedzianej rury dobieramy do wielkości soczewki, orientacyjnie stosunek średnicy rury do soczewki to 1:1,5-1,7.
Poza rurą z miedzi z powodzeniem wypróbowałem rurę z PVC, szklany słoik, metalową puszkę po konserwie, aluminiową puszkę po napoju energetycznym, kubek, butelkę, kość i parę innych rzeczy o podobnych kształtach, krawędzie nie są takie ostre jak w przypadku miedzianej rury i szlifowanie trwa odpowiednio dłużej. Moje ostatnie soczewki robiłem używając słoika i rury PVC DN50, szlifujemy tak długo aż uzyskamy pożądany kształt, na koniec wygładzamy powierzchnię lodowej soczewki ciepłem rąk.

Teraz przyjrzyjmy się soczewce, jeśli dokładnie wszystko zrobimy to na jej powierzchni nie może być żadnych nierówności czy rys po szlifowaniu, idealnie gładka powierzchnia podobna do szkła. Samo zrobienie soczewki zajmuje mi ok. 15-20 minut i uważam to za najłatwiejszy etap tej metody, schody zaczynają się dalej.






Co do kształtu soczewki, najlepsze efekty dają soczewki sferyczne dwuwypukłe, w kształcie kuli i zbliżone do niej wyglądem, a więc o bardzo agresywnych wypukłych powierzchniach. Dzięki temu promienie słoneczne z dużej powierzchni skupione są po przejściu przez ośrodek w maksymalnie małym punkcie, przekłada się to na większą skuteczność takich soczewek. Skuteczniej działają soczewki mniejsze o bardziej wypukłych kształtach niż większe, ale bardziej ''płaskie'', większa soczewka to większa powierzchnia ''zbierającą'' promienie świetlne, ale też większy punkt skupienia o niższej temperaturze.

Kuliste soczewki mają wiele osi optycznych, pozwala to na ich obracanie, możemy szukać najlepszego ustawienia, w przypadku bardziej ''płaskich'' soczewek nie zawsze to pomaga. Lodową kulę łatwo uformować używając np. miedzianej rury, większe soczewki o mniej wypukłych kształtach są trudniejsze do wykonania. Kształt moich soczewek jest bardziej ''płaski'', wynikło to wyłącznie z jakości brył lodu, które miałem, omijając zanieczyszczenia był to najbardziej optymalny kształt.

Wielkość soczewek, z których uzyskałem żar to średnica ok. 8-9 cm i grubość 4-5 cm. W materiałach, z których korzystam średnice soczewek mają najczęściej 5-10 cm i zwykle wynika to z wielkości czystego kawałka lodu.


Ze względu na obszerność podzieliłem wpis o lodowych soczewkach na trzy części, chociaż to i tak pewnie nie wyczerpie tematu. W ostatnim postaram się napisać o wszystkich pozostałych sprawach.

sobota, 16 marca 2013

Ogień z lodu - cz. I




Gdy pierwszy raz czytałem książkę Hansa-Otto Meissnera ''Sztuka życia i przetrwania" byłem zachwycony jej zawartością. Od tamtej pory wiedziałem jak nazywa się to, co do tej pory robiłem i co dalej będę robił, książka stała się dla mnie źródłem inspiracji.
Z wielu opisanych tam technik najbardziej zdumiewający był opis rozpalania ognia za pomocą soczewki zrobionej z lodu, podziwiałem umiejętności innych gdyż sam byłem ''zielony''. Bardzo długo żyłem w przekonaniu, że to w ogólne niemożliwe, z zimnego lodu ogień? To jakieś bajki dla małych dzieci, może i komuś się udało uzyskać ogień lodowa soczewką, ale na pewno nie w naszych warunkach przyznaję, że wtedy nawet nie próbowałem.

Jakiś czas temu temat powrócił, znalazłem świetne materiały dotyczące rozpalania ognia za pomocą lodowej soczewki, wiarygodne, dokładne opisy ze zdjęciami, tego mi było trzeba. Uwierzyłem, że to jak najbardziej realne, wprawdzie nie dla mnie, ale da się uzyskać ogień z lodu. Nawet nie marzyłem, że kiedyś sam czegoś podobnego dokonam.

Tego roku całą zimę poświęciłem na zgłębianie wiedzy dotyczącej techniki uzyskiwania ognia za pomocą lodowych soczewek, krok po kroku, od tego jak uzyskać czysty lód do kształtowania powierzchni soczewek. I nadszedł w końcu ten dzień, gdy miałem już odpowiedni kawałek lodu i warunki pogodowe sprzyjały to, co niewiarygodne stało się, dzisiaj uzyskałem żar skupiając promienie słońca w soczewce z lodu.

Chociaż nie jestem przekonany czy zaledwie kilkukrotnie uzyskany żar tą technika mnie upoważnia, pozwolę sobie napisać co wiem o lodowych soczewkach. Bardzo niewiele jest informacji na ten temat w książkach i na stronach internetowych, mam nadzieję, że te skromne dane pomogą i zachęca innych do własnych prób.

Nawiązując do słów pewnego hydraulika, powiem tak, gdzie są wasze soczewki:)

niedziela, 10 marca 2013

Piryt - o krzesaniu iskier rzecz ważna


Przyznaję, że we wcześniejszym wpisie o pirycie i krzemieniu nie napisałem wszystkiego, nie było to celowe, lecz wynikło z moich nowych eksperymentów i obserwacji. Wszystkie uwagi dotyczące pirytu odnoszą się także do markasytu.

Prócz techniki polegającej na uderzaniu napastnikiem z góry w dół bryłki pirytu, jest też inna technika polegająca na wykonywaniu zadrapań w kierunku przeciwnym, tak jak z zapałkami. Ostrym krzemieniem przesuwamy od dołu ku górze tak jakbyśmy chcieli zadrapać piryt, napastnik dociskamy mocniej, ruch jest w odwrotnym kierunku, iskry spadają w dół na hubkę. Technika ta jest przydatna przy niektórych okazach pirytu gdzie uderzanie powodowałoby szybkie zniszczenie konkrecji.

W małej konkrecji pirytu zrobiłem podłużne zagłębienie, chciałem sprawdzić jak wpłynie to na skupienie iskier. Zagłębienie zrobiłem bardzo szybko szlifując piryt na kamieniu, zajęło to ok. 1 godziny. Krzemiennym odłupkiem uderzam w rowek i obserwuję kierunek spadających iskier - bardzo mile jestem zaskoczony. Rowek doskonale spełnia swoje zadanie, iskry są mniej rozproszone, więcej spada na hubkę, co przekłada się na większą skuteczność zestawu. Zagłębienie powiększa się przy użytkowaniu, napastnikiem zdzieramy drobiny pirytu, ja zrobiłem je celowo na początku.

Najciekawsze spostrzeżenia dotyczą hubek. Na początku stosowałem hubiaka preparowanego w popiele, hubka niezawodna, bardzo czuła, wystarczyła pojedyncza iskierka do sukcesu. Ale nie dawało mi spokoju to przygotowanie hubki, oglądałem dokładnie na zdjęciach znalezione przy Ötzim kawałki hubiaka i nie wyglądały mi na preparowane w jakikolwiek sposób. Zwykły hubiak podzielony na kawałki i wysuszony, czy da się z tego uzyskać żar?
W ekwipunku prócz kawałków hubiaka był nóż z krzemiennym ostrzem, można było go użyć do krzesania iskier, ale przy Ötzim ani w pobliżu miejsca jego śmierci nie znaleziono pirytu możliwe, że w ucieczce przed napastnikami zgubił piryt, który służył do krzesania iskier. Naukowcy znaleźli drobiny pirytu na kawałkach hubiaka, co by potwierdzało tą teorię. Prawdopodobnie Ötzi używał też hubiaka do tamowania krwotoków a źródłem ognia był żar, który przenosił w pojemniku z brzozowej kory okryty wilgotnym mchem.

Hubki nie trzeba preparować!
Nie jest to potrzebne, hubiak z łatwością przyjmuje iskry, o wiele łatwiej niż z krzesiwa tradycyjnego, wydaje się to dziwne, ale zaraz to wytłumaczę, dlaczego się tak dzieje. Podczas uderzania napastnikiem w piryt ścierają się w różnym stopniu obie strony. Jeśli napastnikiem jest twardy, wytrzymały minerał to ściera się głównie piryt, takie rozwiązanie jest najkorzystniejsze, mimo że powstaje drobny szaroczarny pył, który brudzi ręce i hubkę, ale co najważniejsze wspomaga zapłon hubki! Łatwo to udowodnić, kawałki hubiaka, takie wycięte prosto z owocnika mechacę i bez najmniejszego problemu po kilku-kilkunastu uderzeniach chwytają iskrę dopiero, gdy są pokryte tym pyłem, czyste nie działają. Dokładnie z tego samego owocnika sprawdzałem amadou z krzesiwem, niestety porażka. Przeprowadziłem wiele prób na różnych owocnikach i zawsze to samo, z pirytem działa, z krzesiwem nie, gdy amadou oprószyłem pyłem z pirytu łapie iskry również z krzesiwa tradycyjnego. Ale na tym nie koniec, w ten sam sposób przetestowałem inne hubki (tylko suszone) - czasznicę, puch wierzby, przy krzesiwie tradycyjnym nie udało się uzyskać żaru bez pyłu z pirytu, po zmieszaniu łapią iskrę. Spalający się piryt ma wyższą temperaturę niż drobiny stali z krzesiwa tradycyjnego, umożliwia to zapłon hubek o wyższej temperaturze zapłonu, takich które z krzesiwem tradycyjnym nie działają. A więc wniosek jest oczywisty, drobny pył pirytu znacząco wspomaga zapłon hubki, hubiaka suszymy i ma działać.

To, co napisałem we wcześniejszym wpisie, że pył powstający przy uderzaniu o piryt może przeszkadzać lub nawet uniemożliwić zapłon hubki, jest prawdziwe. Używałem różnych skał do krzesania z pirytem np. granitu, iskry są, ale hubkę trzeba często odświeżać, poza tym granit łatwo wykrusza się, gruby pył osadza się na hubce i może uniemożliwić zapon hubki. Podobnie może się stać przy pirycie z domieszkami (taki miałem przy pierwszych próbach), przy uderzaniu krzemieniem razem z pirytem ścierała się skała otaczająca, która przeszkadzała w uzyskaniu żaru, zastosowałem ''czulszą'' hubkę.
Nie ma dwóch jednakowych brył pirytu, konkrecje pirytu, mimo że to będzie wciąż ten sam minerał, mogą się od siebie znacznie różnić właściwościami, dlatego trzeba dopasować technikę i rodzaj hubki.

Obecnie do zestawu piryt - krzemień stosuję wyłącznie kawałki wysuszonego tylko amadou hubiaka pospolitego, bez specjalnego preparowania, takie jak znalezione przy Ötzim. W kawałku gałęzi osadziłem krzemiennego wióra, świetnie sprawdza się takie rozwiązanie, wygodne, mam ostrze, którym mechacę hubkę i jednocześnie służy mi jako napastnik.





piątek, 1 marca 2013

Syrop klonowy zrób sam

Syrop klonowy był znany Indianom zamieszkującym północno-wschodnią część Ameryki Północnej od kilku tysiącleci, spełniał ważną rolę w ich diecie, był ulubionym dodatkiem do potraw. Słodki sok z klonu był rodzajem napoju energetycznego, o klonowe lasy plemiona toczyły wojny. Wraz z przybyciem na ich ziemie Europejczyków zmienił się sposób zbierania i przetwarzania soku, do tej pory na skalę przemysłową produkowany jest klonowy syrop, my również możemy go kupić w sklepie.
Ja jednak co roku robię własny syrop, z klonów rosnących w naszych lasach, jest równie smaczny. W tym roku już na początku stycznia kosztowałem klonowego soku, to wyjątkowo wcześnie, zwykle zbieram sok na przedwiośniu w połowie marca, czasami jeszcze na początku kwietnia się zdarzy. Niekiedy śnieg jeszcze zalega grubą warstwą i noce z przymrozkami ale w dzień słońce szybko nagrzewa ciemniejszą korę i w drzewach ruszają soki. Nie można przegapić tego okresu, czas zbioru jest krótki, trwa ok. 2-3 tygodni, trzeba sprawdzać czy soki już ruszyły nacinając delikatnie gałązkę.

Z wszystkich dziko rosnących u nas gatunków klonów można pozyskiwać sok, najczęściej zbieram z klonu zwyczajnego (Acer platanoides) i klonu jesionolistnego (Acer negundo) ze względu na rozpowszechnienie w mojej okolicy, rzadziej jest to klon jawor (Acer pseudoplatanus) czy klon polny (Acer campestre). Klon jesionolistny jest gatunkiem obcym, szybko jednak się zadomowił i licznie rośnie jako chwast w dolinach rzek, na brzegach lasów, wzdłuż dróg i nasypów torów kolejowych.

Pozyskiwanie soku z drzew (klon, brzoza, grab) nie jest możliwe bez uszkodzenia warstwy przewodzącej, musimy nawiercić otwór lub zrobić nacięcie. Indianie robili na klonach jedno skośne nacięcie lub dwa w kształcie litery ''V'', mimo tak szkodzącej drzewom metody klony w tamtych rejonach nie wyginęły. Obecnie stosuje się mniej destrukcyjne metody, nawierca się pnie drzew i wbija metalową rurkę, dalej sok jest odprowadzany rurkami z tworzyw sztucznych do naczyń zbiorczych.
Ja nożem na wysokości ok. 30 cm w pniu drzewa robię jeden otwór ok. 1 cm średnicy, taki wystarczy, uzyskamy wystarczającą ilość soku. Pod otworem do nacięcia w wierzchniej warstwie kory wpycham cienki patyk, po którym sok będzie ściekał do naczynia, sprawdzam czy sok trafia do naczynia a nie ścieka po korze. Z jednego pnia, w zależności od warunków, w ciągu doby zbieram 0,5- 6l soku, jeśli planuję odparowywać sok na syrop to rozstawiam kilka pojemników jednocześnie na pobliskich klonach. Po skończonym zbiorze otwór zaklejam żywicą, mniejszy łatwiej zakleić, zabezpieczam w ten sposób przed dalszym wyciekaniem soku i infekcjami. Nie zostawiamy nie zabezpieczonego nacięcia na drzewie, sok może jeszcze przez kilka tygodni się sączyć.
Jeśli sok pozyskujemy z drzew rosnących na naszej działce to nie ma problemu, w pozostałych przypadkach takie działanie bez zgody właściciela lub gospodarza może być uznane za niszczenie drzewostanu, najlepiej, jeśli drzewa są przeznaczone do wycinki. Wszelkie okaleczanie drzew z pewnością nie jest dla nich obojętne, drzewa mogą chorować, robimy jak najmniejsze nacięcia wybierając tylko zdrowe i duże drzewa. Drzewa w toku ewolucji wykształciły mechanizmy obronne, nacięcia zarosną a utrata kilku procent soków krążących w drzewie nie oznacza automatycznie, że uschnie. Chciałbym tylko zaznaczyć, że jeśli będziemy zbierać sok z klonów z głową, rozsądnie, to nic im się nie stanie. Mam nadzieję, że wiedza na ten temat zostanie wykorzystana we właściwy sposób, w końcu równie dobrze mógłbym nie pisać o brzozowej korze jako doskonałej rozpałce, gdy na szlakach widuję tyle okaleczonych brzóz.

Zebrany sok można bezpośrednio pić, ma przyjemny smak, korzystnie wpływa na organizm, zwłaszcza pracę serca i układ nerwowy. Po długiej zimie kubeczek takiego wiosennego soku działa na mnie jak napój energetyczny. Klonowy sok jest słodki, bardziej niż sok z brzozy, prócz cukru zawiera sole mineralne (wapnia, potasu, manganu, fosforu i witaminy z grupy B, niacyna, biotyna, kwas foliowy).

Do soku dodajemy malinowych pędów i kilka minut gotujemy, w ten sposób otrzymamy słodką herbatkę o smaku malinowym. Soku dodaję do mąki na podpłomyki zamiast wody, są smaczniejsze. Klonowy sok nie nadaje się do dłuższego przechowywania, łatwo fermentuje. Najlepiej zagęścić go przez odparowanie wody tak by otrzymać syrop o dużej zawartości cukru. Ten ze sklepu ma powyżej 60% cukru, ja robię mniej stężony a i tak doskonale smakuje. Z soku klonowego można zrobić też cukier. Do uzyskania 1l syropu, w zależności od zawartości cukru, trzeba odparować wodę z 20-50l soku, to dużo. Odparowuję nad ogniskiem w kociołku, znoszę zebrany sok i dolewam, cały czas pilnuję ognia a w między czasie strugam zwykle w drewnie jakiś kubek, czas przyjemnie płynie.

Syrop jest podobny do miodu, ma bursztynową barwę, lekko gęstą konsystencję, bardzo słodki smak, można go dłużej przechowywać, tylko, kto by wytrzymał?
Klonowy syrop uważam za najlepszy zamiennik cukru, jaki można uzyskać z dzikich roślin w naszych warunkach, doskonale smakuje z podpłomykami, ryżem czy naleśnikami.
Fakt, teraz żyjemy w innych czasach, są buraki cukrowe, sklepy, nikt nie musi iść do lasu szukać jedzenia, mamy ochotę na cokolwiek to potrzebujemy tylko pieniądze, i kupujemy, jak wszystko. A dlaczego by nie spróbować uszczknąć odrobinę tych wszystkich naturalnych smakołyków bez pieniędzy, wystarczy wstać i iść do lasu?