czwartek, 16 lutego 2017

Anorak z koca wełnianego DIY


Pierwsza rzecz jaka kojarzy mi się z anorakiem to Inuici. W licznych relacjach podróżników z najzimniejszych obszarów naszego globu możemy przeczytać o anoraku, nosili go zarówno rdzenni mieszkańcy jak i przybysze, którzy przekonali się do jego zalet. Anorak to nieprzemakalna, czasami również ocieplana kurtka z kapturem i ściągaczem, zakładana na wierzch, stanowił doskonałą ochronę przed wychłodzeniem. Jego krój był staranie przemyślany, dostosowany do niskich temperatur i silnych wiatrów oraz zapewnienia maksymalnej ochrony przed wychłodzeniem. Tradycyjnie anorak nie był rozpinany z przodu, wkładało się go przez głowę. Wydawało by się, że brak zamków czy rozpięć to poważny problem, jednak tak nie jest, przekonałem się o tym testując własny anorak.


Wiele współczesnych kurtek producenci nazywają anorakiem, nie będę się spierał czy słusznie czy też nie. Dostępne na rynku produkty tego typu nie odpowiadają moim potrzebom, są mało praktyczne i straszą wysoką ceną. Ich krój nie jest dostosowany do leśnych potrzeb, a więc jak najlepszej ochrony przed zimnem. Bo powiedźcie mi po co mi kurtka która sięga ledwie do pasa? Nie osłania nerek ani pleców. Jestem wymagającym użytkownikiem i nie kupię niczego, co jest niepraktyczne. Pomarudziłem, nie kupię to co inni zrobili, a chciałbym mieć anorak. Rozwiązanie tego problemu jest tylko jedno, uszycie własnego anoraka, według własnego projektu.

Zacznijmy od materiału. W grę wchodziła tylko wełna, najlepiej czysta. Najlepszym rozwiązaniem wydaje się tutaj wykorzystanie wełnianych koców pochodzących z wojska, dobry materiał w przyzwoitej cenie. W rękach miałem tylko wojskowy polski koc wełniany, który jest dla mnie za gruby na anorak. O popularnych na rynku pochodzących z demobilu kocach wojsk amerykańskich czy niemieckich trudno mi coś powiedzieć poza tym, że mają nadrukowane napisy. Zaryzykowałem i kupiłem kilka wełnianych koców bułgarskich wykonanych z czystej bawełny. Koce te są średniej grubości, bardzo ciepłe, miękkie ale jak się szybko okazało też mało wytrzymałe. Materiał mechaci się, na szwach anorak w kilku miejscach rozchodzi się i konieczne będzie naszycie dodatkowych wzmocnień. Nie zmartwiło mnie to bardzo, to tylko prototyp, kolejny anorak będzie wykonany już staranniej z bardziej wytrzymałego materiału. 

Na internetowych forach jak i na YT można bez problemu odnaleźć  materiały jak krok po kroku uszyć własny anorak, od najprostszych wzorów po nieco bardziej wyszukane z gotowymi wykrojami. Zdecydowałem się na anorak bez rozcięcia pod szyją, z kapturem i małą kieszenią w której mogę ogrzać zmarznięte ręce. Rozcięcia u dołu dają swobodę ruchów. Ważną rzeczą było dla mnie osłonięcie pleców podczas snu, tył anoraka jest o kilka centymetrów wydłużony w stosunku do przodu. 
Szycie to zasługa Katarzyny, dzielnie zniosła moje marudzenie, dziękuję. Ona sobie również uszyła anorak ale bez kaptura i rozcięciem pod szyją zapinanym na guziki.

Testowałem anorak tylko przez weekend, ale już mam kilka spostrzeżeń. Anorak jest bardzo wygodny i praktyczny, nie mam problemu  z jego zakładaniem czy zdejmowaniem, nie czuć że jest ciężki, nie zawadza przy przedzieraniu się przez krzaki. Co najważniejsze dla mnie to doskonale chroni przed wychłodzeniem. Przy -3C miałem na sobie założoną koszulkę bawełnianą z krótkim rękawem, cienki sweterek wełniany i anorak. Podczas marszu w lesie po śniegu czy zbieraniu opału na ognisko było mi zdecydowanie w takim zestawie za gorąco. Anorak powstał z myślą o zimowych warsztatach 7 dni w lesie, by spać w nim przy ognisku i nie martwić się zanadto wypalonymi przez iskry dziurami w kurtce. Na zimowym szwendaniu po okolicznych lasach też będę go nosił. Zamierzam go używać jako jako wierzchnią warstwę przy niskich temperaturach, przy opadach i silnym wietrze dodatkowo będę zakładał na wierzch nieprzemakalną kurtkę.

Wełniany anorak to nie tylko klimat i nawiązanie do tradycji, ale też praktyczna rzecz.



wtorek, 14 lutego 2017

Indiańska sauna w zimie

























Zima, temperatura w nocy spada do -15C, w dzień trochę cieplej. Siedzimy sobie w lesie już 2 tydzień. Mamy wygodny, ciepły szałas w spokojnej okolicy. Wodę przynosimy z malutkiego, mulistego strumienia, który przy tej pogodzie prawie zamarzł, dobrze, że jest jeszcze śnieg. Dni wypełnione są zbieraniem opału, pozyskiwaniem żywności, pracami obozowymi i odpoczynkiem. Wszystko pięknie, w zasadzie niczego nie brakuje nam do szczęścia, ale każdy marzy o gorącym prysznicu...

Dziś będzie nie o gorącym prysznicu a o indiańskiej saunie, która w warunkach polowych bardzo dobrze go zastępuje. Indiańska sauna to sposób na utrzymanie higieny w zimne dni, kiedy temperatura wody zniechęca nas do wskoczenia do jeziora lub rzeki.

Sauna pozwala wspaniale zrelaksować się po męczącym dniu. W saunie rozgrzejemy zmarznięte ciało, wypocimy się, oczyścimy organizm. Dobrze, jeśli po wyjściu z sauny można się schłodzić w zimnej wodzie lub śniegu. Po takich zabiegach czuję niezwykłe odprężenie i lekkość. Saunę indiańską, która ma takie samo działanie jak zwykła sauna, można w prosty sposób zrobić w warunkach polowych, i to nie tylko w ciepłej porze roku, ale również zimą.

Budowa sauny indiańskiej nie zajmuje dużo czasu i jest prosta do wykonania. Wystarczy trochę prostych i giętkich gałęzi, kamienie, plastikowa folia oraz koce. Wielkość sauny uzależniona jest od ilości osób biorących w niej udział. Należy pamiętać, że im mniejsza ona będzie, tym łatwiej będzie ją ogrzać do odpowiedniej temperatury i mniej kamieni będzie potrzebne. Na równej powierzchni wytyczamy okrąg. W środku wykopujemy dołek i wykładamy go kamieniami (nie jest to konieczne), w tym miejscu będziemy układać rozgrzane w ognisku do czerwoności kamienie, które ogrzeją wnętrze szałasu. Przy małych szałasach, na 2-3 osoby, miejsce na rozgrzane kamienie przesuwamy bliżej ściany by lepiej wykorzystać wnętrze. W podłoże po okręgu wbijamy gałęzie, a końce związujemy tak, by utworzyły kopułę. Całość wzmacniamy poprzecznymi prętami zostawiając wolną przestrzeń na wejście. Konstrukcję przykrywamy folią i kocami. Folia zatrzymuje parę wodną, a koce pomagają dłużej zachować ciepło we wnętrzu szałasu.
Kamienie służące do ogrzania sauny rozgrzewamy w ognisku, które palimy za zewnątrz. Wnosimy je po jednym do środka, bardzo ostrożnie, podnosząc stopniowo temperaturę. W lecie liczę 2-3 kamienie na osobę, w zimie dwa razy więcej. Wybieramy kamienie wielkości dużej, zaciśniętej pięści człowieka, maksymalnie wielkości do bochenka chleba. We wnętrzu sauny robimy miejsce do siedzenia, by odizolować się od zimnego podłoża, kładziemy słomę, trawę, gałązki świerku lub koce. Zwykle na początku robimy saunę suchą, później polewamy rozgrzane kamienie co jakiś czas wodą,  by otrzymać więcej pary. Od nas zależy, jaką temperaturę chcemy mieć w środku i jak długo będziemy tam siedzieć. Niektórzy posypują rozgrzane kamienie ziołami, które dają aromatyczny dym a czasem i wizje :)
Indiańska sauna może mieć znaczenie nie tylko czystko higieniczne, ale też towarzyskie i duchowe.

Indiańską saunę robiłem razem z Katarzyną w ostatnią sobotę, w księżycową, mroźną noc. W ciemnościach, co by wiewiórek w lesie nie gorszyć ;) Wiatr tylko nieznacznie dawał o sobie znać, temperatura powietrza spadła poniżej -10C. Po wyjściu z sauny dałem nura w śnieg, nacierałem się nim by zmyć pot. Doskonały sposób na odprężenie i hartowane organizmu. Po saunie siedzieliśmy jeszcze kilka godzin przy ognisku popijając herbatkę. Nockę przespaliśmy w saunie, konstrukcja była gotowa, wyniosłem tylko kamienie i rozłożyłem posłanie. Na wiosnę, gdy ruszą soki w brzozie zrobię kolejną indiańską saunę.

sobota, 11 lutego 2017

Łognicho i nieco tradycyjnego bushcraftu


Miałem ochotę na prawdziwe mięso odymione przy ognisku oraz pieczone ziemniaczki. To tylko część kulinarna powodów wyjścia w teren, poza tym miałem testować w terenie nowy anorak uszyty przez Katarzynę z wełnianego koca, zbierać dzikie rośliny jadalne, porobić zdjęć i poszwendać się po krzakach. Miało być pracowicie, ale i przyjemnie. Do naszych wiklinowych ''plecaków'' zapakowaliśmy wełniane koce by przyjemnie się siedziało na postoju, czajniczek, herbatę, 2 kuksy, steki z karkówki, ziemniaczki, chleb, siekierkę, krzesiwo oraz aparat fotograficzny. Cały ten majdan mieścił się w mniejszym plecaku.
Mróz odrobinę zelżał, co mnie niespecjalnie ucieszyło, na szczęście lód na bagnach trzymał i w lesie śnieg nie stopniał. Trochę ślizgiem, cześć spacerem bezpiecznie przemierzaliśmy zamarznięte rozlewiska pstrykając zdjęcia w ciekawszych miejscach.


Po południu na zrębie rozpaliliśmy ognisko, pozostawione świerkowe gałęzie przydały się do zrobienia wygodnego siedzenia. Zjedliśmy smaczny obiadek, wypiliśmy kilka porcji herbatki, przy ognisku zrobiło się tak przyjemnie, że się wracać nie chciało do domu. W lesie cicho, żywego ducha nie uświadczy. Padający coraz obficiej śnieg głuszył wszelkie odgłosy.

W tradycyjnym bushcrafcie nie ma miejsca na plastik i masową produkcję, jest za to sięganie do tradycji, a więc do materiałów naturalnych takich jak drewno, skóra, poroże, wełna, bawełna czy stal węglowa oraz ręczną robotę. Ekwipunek w miarę możliwości powinien być własnoręcznie wykonany, posiadać indywidualne cechy, chociażby zdobienia czy inne drobne elementy określające właściciela. W tym wyróżnianiu nie chodzi wcale o chwalenie się posiadanym sprzętem, bo on nie sprawi że będziemy kimś lepszym, a odzwierciedlenie osobowości twórcy.

Tradycyjny bushcraft to dążenie do harmonii z przyrodą, dlatego używamy materiałów przyjaznych środowisku, które jak najbardziej się wpasują w leśne klimaty. Materiały, które nie rażą kolorami, blaskiem, szelestem. Nawet gdy zdarzy się nam jakąś rzecz zgubić, to jej rozkład nie potrwa np. 500 lat a znacznie krócej.
W lesie jesteśmy gośćmi, nie wypada więc urazić jego gospodarzy. Dobre wychowanie obowiązuje także w lesie.

Śnieg i mróz zachęcają by wybrać się do lasu, w ten weekend w planach indiańska sauna, nocka w lesie oraz oglądanie pełni księżyca.


wtorek, 7 lutego 2017

Rok poszukiwacza roślin - luty


Luty nas nie rozpieszcza, po kilku dniach odwilży powróciła zima z kilku stopniowym mrozem i opadami śniegu. Oblodzony, twardy śnieg przykrył świeży puch. Zbiór dzikich roślin jadalnych w takich warunkach jest bardzo utrudniony. Większość roślin skryta jest pod warstwą śniegu, brnięcie przez śnieg i odkopywanie roślin wymaga dużo wysiłku. Kiedy uda się nam już wydobyć z trudem ze zmarzniętej ziemi kilka korzonków czeka nas jeszcze czyszczenie ich z błota, w zimnej wodzie, na mrozie. Kilka razy by wydobyć kłącza pałki spod lodu musiałem dziabać przerębel. Nie zawsze jednak jest tak strasznie, co zbierzemy możemy spakować do plecaka, a w domu przetwarzać dalej. Najzagorzalsi poszukiwacze dzikich roślin jadalnych nie kończą sezonu jesienią, gdyż dla nich sezon trwa cały rok. Nawet jak jest mróz i śnieg oni coś znajdą.

W lutym mniej jest dzikich owoców, objadają je ptaki, opadają, czasem tylko marne resztki znajdziemy. Rośliny, które można było zbierać w styczniu również są dostępne w lutym. Rośliny widoczne na zdjęciu zbierałem w ostatni weekend. Miałem mało czas na zbiory, ograniczyłem się, więc do zbioru surowców na herbatkę oraz dodatku do podpłomyków. Po prawej stronie zdjęcia widoczne są jednoroczne gałązki wierzby purpurowej, zebrałem je by zaparzyć z nich herbatkę podobnie ja z liści borówki (na środku zdjęcia). Pod rozłożystymi świerkami, gdzie śniegu było mało, znalazłem dużo szyszek. Po wysuszeniu szyszek chcę z nich pozyskać nasiona i dodać do podpłomyków.

Bardzo skromnie w lesie ze zbiorami.  Dobrze, że mam w piwniczce troszkę zakonserwowanych różnych dzikich, czas po nie sięgnąć. Korzystać z zapasów, opróżniać pojemniki, słoiki i butelki. Podjadając te smakołyki tęsknię za dzikim, zielonym jedzeniem, za pierwszymi smacznymi pąkami, listkami, a najbardziej marzę o pokrzywowych plackach. Chociaż w sumie, zjadłbym cokolwiek dzikiego i zielonego :)
Jakby śnieg stopniał i mróz odpuścił, to dobrał bym się do korzeni: dzika marchew, pasternak, wiesiołek, pięciornika, po zimie są delikatniejsze. W sprzyjających latach, gdy było słonecznie i ciepło zbierałem już o tej porze sok klonowy. Przyjdzie jeszcze poczekać pewnie, choć zwiastuny przedwiośnia w lesie już widać.

W naturze łatwo dostrzec cykl, zima dla dzikich zwierząt to czas niedostatku i głodu, wiosna to początek  odrodzenia w przyrodzie, pierwsze soczyste rośliny. Kolorowe lato to urodzaj owoców, i w końcu jesień, czas obfitości wszelkich roślin, zbiorów i gromadzenia zapasów. Tak myślę sobie, że gdyby chcieć poczuć się prawdziwym leśnym człowiekiem, dobrze było by do takiego cyklu nawiązać. Skoro jest zima, to czemu nie zastosować głodówki i nie zrzucić kilka zbędnych kilogramów, oczyścić organizm z toksyn? Dać odpocząć organizmowi psychicznie i fizycznie, odbyłoby się to z korzyścią dla naszego zdrowia. Głodówka jako taka forma przygotowania do wiosny, na początek nowego sezonu poszukiwacza roślin.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Wikilnowy kosz a'la plecak :)

Był duży, jest również mniejszy. Z przykryciem od góry i zapięciem, tak by nic nie wypadało. Materiały i technika ta sama co poprzednio za wyjątkiem szelek, które są zrobione z wełny.

Po weekendowej wędrówce zostawiłem wiklinowy kosz w pokoju i mam zapachowy plecak, pięknie pachnie salicylanami.

sobota, 4 lutego 2017

Szałas typu norka - leszczyna, świerk i liście

Przeglądałem ostatnio archiwum i znalazłem dużo zdjęć z okresu, kiedy nie pisałem jeszcze bloga, między innymi zdjęcia tego szałasu. Nie jest on modelowy, ale też nie jest taki straszny, więc mogę pokazać co kilka lat temu zbudowałem. To był pierwszy mój szałas typu norka, kolejne są już tylko doskonalsze.

Pogodnego, wiosennego dnia wybrałem się do lasu na ognisko, chciałem pobiwakować, upiec gołąbki, ugotować zupę z pokrzyw, nie planowałem budowy szałasu. W trakcie poszukiwań miejsca na ognisko znalazłem świeżo przewrócony świerk i wpadłem na pomysł by przećwiczyć budowę schronień. Wybór padł na norkę, gdyż wcześniej nie robiłem podobnych szałasów. Materiału w pobliżu było po dostatkiem zatem budowa poszła mi sprawnie.

Na zdjęciach widać w jaki sposób powstał szałas. Pierwszym krokiem było ścięcie leszczynowych gałęzi, wygięcie ich w kształt litery U i wbicie końcami w podłoże, tak by utworzyły tunel rozszerzający się ku wejściu. Konstrukcję przeplotłem i wzmocniłem przeplatając je w poprzek cieńszymi gałązkami. Tak przygotowana konstrukcję obłożyłem gałązkami świerkowymi po czym obsypałem warstwą liści. Posłanie zrobiłem z gałązek świerkowych, na wierzch narzuciłem suchej trawy.

Szałas jest obszerniejszy niż powinien. Nie martwiłem się o to czy zmarznę, noc była ciepła i miałem wełniany koc. Większe wnętrze to większy komfort spania. Nie przykładałem też większej wagi do uszczelnienia szałasu, nic nie zapowiadało deszczu. Przytulnie się śpi nawet w tak byle jak skleconym szałasie.

środa, 1 lutego 2017

Wiklinowy duży kosz do przenoszenia ładunków



Od dłuższego już czasu myślałem o wiklinowym koszu do przenoszenia ładunków, takim prymitywnym, historycznym i jednocześnie koszernym :) Koszu na tyle dużym, by można było zapakować cały sprzęt na wyprawę, tak jak do tradycyjnego plecaka.

W ubiegłym roku miałem małe problemy z zebraniem odpowiedniej ilości materiału, poza tym wiklinę zużyłem na inne wyroby.  Na początku tego roku w trakcie wędrówek po okolicy znalazłem nowe miejsce, gdzie rośnie dużo przepięknej, kolorowej wikliny. Naciąłem cały snop wiklinowych witek i zabrałem je do domu.

Kosz zrobiony jest z wiklinowych witek kilku gatunków wierzb. Na początku wygiąłem dwie długie, grubsze gałęzie w kształt litery U i związałem je ze sobą. Kolejno oplatałem żebra i dodawałem nowe w miarę jak kosz się powiększał. Wierzbowe witki są bardzo plastyczne, bez problemów nadałem mu kształt taki, jaki mnie interesował. Jednego wieczora zanadto się rozpędziłem, tak dobrze szło mi wyplatanie kosza, musiało go później zmieszać.
Kosz jest w przekroju owalny, rozszerza się ku górze, od strony pleców bardziej płaski tak by dobrze przylegał i nie uwierał podczas przenoszenia cięższych ładunków. Brzeg kosza wzmocniłem oplotem z jelit, po wychynięciu trzymają dużo lepiej niż rzemień czy sznurek. Szelki 5 cm szerokości wyciąłem z miękkiej skóry jeleniej, na końcach są porobione ograniczniki z kilkucentymetrowej długości gałązek. Dzięki temu, że kosz jest wypleciony z wierzbowych witek, pomiędzy którymi są wole przestrzenie, to miejsce mocowania szelek mogę zmieniać. Daje mi to możliwość zmiany wysokości zawieszenia, szerokości jak i długości samych szelek. Planuję jeszcze od góry zrobić odpinaną klapę z kawałka skóry by z kosza nic mi nie wyleciało.

Kosz nosi się przyjemnie, nic nie uwiera, nie jest ciężki. By przetestować jego wytrzymałość załadowałem do jego wnętrza ok. 30 kg krzemienia i chodziłem z takim obciążeniem, nic się nie działo złego. W normalnych warunkach nie planuję przenosić większego obciążenia jak 10-15 kg. Kosz powstał głownie z myślą o pokazach historycznych, ale też chcę z niego korzystać podczas zbiorów roślin, warsztatów czy imprezach nawiązujących do  tradycyjnego bushcraftu.