piątek, 14 listopada 2014

Jadalne korzenie palowe chmielu


Kilkanaście lat temu przeczytałem w książce o roślinach jadalnych (nazwy nie pamiętam), że korzenie chmielu są jadalne, więc pewnej zimy wybrałem się do lasu by to sprawdzić. Spakowałem się na lekko, bez prowiantu i wody zabierając ze sobą mały plecak, metalowy kubek, nóż i krzesiwo. Po kilku godzinach brnięcia w śniegu zacząłem odczuwać zmęczenie, miałem chęć na ciepły posiłek. Rozglądałem się, co w leśnej stołówce dzisiaj podają. Pod korą powalonej sosny znalazłem kilka smakowitych larw kornika, więcej niż skromnie, poszukiwałem dalej. Pomyślałem, a może zupka? Z krzaka jałowca zerwałem kilka szyszkojagód, nieco dalej urwałem garść zimozielonych liści jeżyn i malutkich listków pokrzywy, czekających pod śniegiem na wiosnę. Obok buchtowiska dzików po zeschniętych łodygach i liściach rozpoznałem chmiel zwyczajny. Ukopałem jak mi się wtedy zdawało kilka dorodnych korzeni i zadowolony ze zdobyczy ugotowałem zupę. Bardzo skromna ta zupa była, składniki- roztopiony śnieg, jałowiec, liście i kawałek korzenia. Spróbowałem korzeni chmielu i byłem okropnie zawiedzony, twarde, włókniste, niesmaczne, pomimo długiego gotowania. Po tym przykrym doświadczeniu na kilka lat korzenie chmielu wykluczyłem ze swego leśnego jadłospisu. Zacząłem się zastanawiać, co zrobiłem źle? Szukałem informacji, ale niestety, nic więcej się nie dowiedziałem, tylko ogólnikowo było wspomniane o jadalnych mięsistych korzeniach.

Teraz już wiem, co było powodem mojego niepowodzenia,  wszystko przez mało precyzyjne informacje podane w książkach. Bywa, że niektóre informacje jedni przepisują od drugich, nie racząc samemu sprawdzić ani wyjaśnić dokładnie, o co chodzi. Spotkałem się z tym nie po raz pierwszy, i nie tylko roślin to dotyczy.

System korzeniowy chmielu zwyczajnego jest silnie rozbudowany, sięga bardzo głęboko, składa się z rosnących poziomo, płytko pod powierzchnią ziemi licznych korzeni oraz rosnących pionowo, głębiej i w mniejszej ilości jadalnych korzeni palowych. I w tym tkwił mój problem, zjadłem nie te korzenie, zamiast palowych zebrałem te poziome, niejadalne. 

Korzenie palowe chmielu zwyczajnego (Humulus lupulus) są jadalne, gotowane bądź pieczone, są bardzo smaczne, niestety nie mam danych o składzie. Nie są włókniste, po ugotowaniu miękkie, łagodne w smaku, w środku z cienkim, ciemniejszym, twardym i elastycznym rdzeniem, który trzeba odrzucić. Korzenie palowe chmielu łatwo rozpoznać, wrastają pionowo w głąb ziemi, od góry prowadzi do nich cienki korzonek łączący korzenie poziome z tymi palowymi. Bardzo charakterystyczna cecha, są wyraźnie zgrubiałe, grubości ok.1-2 cm i długości ok. 30 cm, zwykle z cienką, ciemniejszą brązowoczarną skórką, wnętrze białe. Możemy je pozyskiwać w okresie od jesieni do wiosny, najefektywniej w luźnej ziemi, na wilgotnych stanowiskach, w ciągu 0,5 godziny można ukopać kolację. Odkopujemy górną część korzenia i poluźniamy wokół ziemię, delikatnie wyciągniemy wtedy cały korzeń.
Korzenie chmielu są mało znane, warto jednak nauczyć się je wyszukiwać i przyrządzać.

Na pierwszym zdjęciu od góry moja kolacja, gotowane korzenie palowe chmielu zwyczajnego podane z masełkiem i bułką tartą. Jak to Czesi mówią - ''To je vyborne".

czwartek, 6 listopada 2014

Zapalniczka tłokowa New scout pro


We wpisie o zapalniczce tłokowej własnej roboty napisałem, że ta metoda uzyskiwania żaru mi się nie podoba, nie wyjaśniając powodów. Spowodowane to było brakiem doświadczenia w użytkowaniu bardziej technicznie zaawansowanych zapalniczek jakie można zakupić. Nie chciałem pisać o czymś, czego jeszcze nie poznałem w stopniu pozwalającym na wydawanie opinii
Zapalniczkę tłokową New Scout pro II generacji testowałem przez kilka tygodni, mogłem już porównać jej działanie z pozostałymi metodami.

 
Moja pierwsza zapalniczka tłokowa była zrobiona własnoręcznie, kolejną już zakupiłem w sklepie, bardziej na potrzeby pokazów niż realnego jej używania w terenie. Oczywiście New Scout pro jest znacznie doskonalsza technicznie, a co za tym idzie ma też większą skuteczność. Z zakupu jestem zadowolony, fajna zabawka bo można komuś pokazać, w jaki sposób ze sprężania powietrza można uzyskać żar. Zabawka,  bo tylko w takich kategoriach będę ją traktować, niestety w terenie przegrywa sromotnie np. z krzesiwem syntetycznym, i to pod każdym względem.

Porównywałem cenę, skuteczność, prostotę obsługi, działanie w trudnych warunkach, rodzaje używanych hubek oraz wagę. Cena zapalniczki tłokowej nie jest mała, za kwotę jednej można kupić kilkanaście krzesiw. Uzyskiwanie żaru w zapalniczce tłokowej opiera się na wykorzystaniu innych zjawisk fizycznych niż w krzesiwie i trudno porównywać tutaj skuteczność, jednak nie ma wątpliwości, że łatwiej uzyskać żar za pomocą krzesiwa.
Obsługa krzesiwa jest również prostsza, zapalniczka tłokowa jest skomplikowana technicznie, dużo bardziej niż krzesiwo syntetyczne, które w najprostszej postaci sprowadza się do kawałka pręta. Bardziej podatna na uszkodzenia, zwłaszcza cienkie gumowe uszczelki, wymagają one też smarowania wazeliną. Musimy dbać by nie zanieczyścić piaskiem. Krzesiwo wydaje się w tym porównaniu niemal niezniszczalne.
Różnorodność możliwych do zastosowania hubek w zapalniczce tłokowej jest dużo mniejsza niż w krzesiwie. Poza tym zapalniczką możemy uzyskać tylko żar, krzesiwem syntetycznym również ogień. Waga zapalniczki tłokowej nie jest bez znaczenia, to co najmniej kilka razy więcej niż krzesiwo. Dla osób dbających o minimalną wagę zabieranego ekwipunku zapalniczka może okazać się za ciężka.

Zapaliczka tłokowa New scout pro jest ciekawym rozwiązaniem technicznym, umożliwia w skuteczny i dość łatwy sposób uzyskanie żaru przez sprężanie powietrza. Myślę już nad zrobieniem kolejnych zapalniczek tłokowych w oprawach z poroża i drewna. Trudno zapalniczkę tłokową porównywać z innymi metodami np. krzesiwem czy łukiem ogniowym, gdyż inne są zasady działania. Warto zadać sobie sprawę z wad i zalet poszczególnych metod/sprzętów, by się nie rozczarować. Podsumowując, jeśli chciałbym zabrać w teren coś, z czego w sposób niezawodny i łatwy uzyskam ogień, to z pewnością nie będzie to zapalniczka tłokowa.

Na koniec jeszcze filmik obrazujący działanie zapalniczki tłokowej New scout pro.


 

poniedziałek, 13 października 2014

O bulwa, ale... groszek :)


Groszek bulwiasty (Lathyrus tuberosus), archeofit preferujący gleby gliniaste bogate w wapń. Ja z dotychczasowych wędrówek najbogatsze stanowiska groszku bulwiastego odnalazłem na lessowych glebach w okolicy Sandomierza. Z resztą, ta okolica jest wyjątkowo bogata też w inne gatunki roślin jadalnych, takie eldorado.

Groszek bulwiasty kwitnie od czerwca do sierpnia, ma charakterystyczne, duże, purpuroworóżnowe kwiaty. Część nadziemna szybko zanika i namierzenie stanowisk groszku później nie jest łatwe. Bulwy groszku są chętnie poszukiwane przez różne zwierzęta, min, przez dziki i myszy. Czasami właśnie dzięki pozostałościom po żerowaniu dzikich zwierząt można odszukać miejsca występowania groszku.

Częstszy na pogórzu, głownie na polach, murawach, zaroślach i w ich otoczeniu. Nas najbardziej interesują bulwy, podłużne, o kształcie pękatej marchewki, do kilku centymetrów długości, młode o cienkiej jasnej skórce, starsze o brązowoczarnej, grubszej skórce i białym wnętrzu. Bulwy można wykopywać od sierpnia do maja, na wiosnę łatwiej odnaleźć dzięki wyrastającym młodym łodygom. Trzeba kopać poszukując bulw na nitkowatych korzeniach, to pracochłonne zajęcie szczególnie na glebach zwięzłych.
Bulwy groszku są cennym pożywieniem, pożywne i smaczne, zawierają dużo skrobi, jadalne na surowo, lepsze po ugotowaniu bądź upieczeniu.

To teraz bierzemy szpadelek i idziemy kopać :)

piątek, 10 października 2014

Back in time


Dawno nic nie pisałem, to brak czasu spowodowany licznymi w tym roku wyjazdami jak i sprawy osobiste. Powoli jednak kończy się sezon pokazów i mam nadzieję, że wrócę do pisania.

Kilkadziesiąt imprez historycznych, do tego zloty forum, rekordowa ilość kilometrów przejechana samochodem i godzin spędzonych za kółkiem. Nieprzespane noce, zmęczenie, odciski na dłoniach, skaleczenia itd. Ale to wszystko nic, w porównaniu z satysfakcją, jaką czerpię z tych wyjazdów. Każda impreza, spotkanie w gronie nakręca mnie jeszcze bardziej. Wszędzie było bardzo przyjemnie, nawet gdy padał deszcz i było zimno. Tam gdzie pierwszy raz się pojawiłem zostawałem po przyjacielsku ugoszczony, czułem się wspaniale. Nie będę opisywał, gdzie w tym roku jeździłem, tych imprez jest zbyt dużo. Powiem tylko, że tam gdzie chciałem być, to byłem, niekiedy kilkukrotnie - Krzemionki, Rydno, PraOsada Rydno, Wólka Bielecka, Lublin, Sandomierz, Dymarki Świętokrzyskie, Biskupin, Wolin, Trzcinica, Masłomęcz, Żmijowiska, Krasiejów, Ożarów, Wilczy Trop, Zlot wiosenny forum reconnet i Zlot dla Piotrka oraz ostatnia impreza Konwent.

VI Konwent survival pod hasłem ''Back in time'' odbył się w dniach 26-28.9.2014 w Centrum Kulturowo Archeologicznym w Nowej Słupi. Znane mi doskonale miejsce, u podnóża Łysej Góry, tym chętniej tam pojechałem. Odpowiedzialni: ekipa projektu bushcraft, Darek - ojciec, Jacek - matka, i ja - synek :) Planowanie jak i przygotowania do VI konwentu wraz z Darkiem i Jackiem zaczęliśmy już dużo wcześniej. Z roku na rok konwent bywa coraz liczniejszy, w tym roku to już ponad 100 osób, zatem sprawa przygotowań jest naprawdę poważna. Pomysł na hasło konwentu jak i jego tematykę zrodziła się po obserwacji Darka moich i znajomych zainteresowanych odtwórstwem historycznym. Uznaliśmy, że taki powrót do historii, począwszy od paleolitu do średniowiecza, w nawiązaniu do survivalu będzie bardzo ciekawy. Przygotowany program był bardzo bogaty, a pokazy prowadzone przez ekspertów.

Od piątkowego popołudnia zaczęli przybywać konwentowicze, z całej Polski, od wybrzeża aż po góry, nawet jednego gościa z zagranicy mieliśmy, który w niedzielny poranek zaserwował nam owsiankę na słodko :)
Większość osób spała w namiotach rozbitych na trawce przed amfiteatrem, część w hamakach oraz w długiej chacie i burdze. Miejsca w każdym bądź razie nie brakowało. Pogoda również dopisywała, zwłaszcza w niedzielę, kiedy było bezchmurnie i upalnie. Piątek upłynął na poznawaniu terenu oraz wzajemnym uczestników, czyli integracja:) Wieczorek zapoznawczy przedłużył się nieco, co ze względu na ilość osób było zrozumiałe, gdy ja przyjechałem w sobotę po godz. 8 to jeszcze większość smacznie spała.

Sobotni poranek zacząłem od wypicia przygotowanej w kociołku przez Kubę yerby, która znakomicie mnie pobudza. Po wpisaniu na listę, wydaniu plakietek, drobnych upominków i oficjalnym przywitaniu organizatorów wszystkich uczestników konwentu, przyszedł czas na warsztaty, a tych było dużo. Przyznam się, że nawet nie miałem czasu by wszystkie zobaczyć. Ja rozłożyłem swą skórę z jelenia pod drzewami obok długiej chaty i prezentowałem w jaki sposób uzyskiwano w kiedyś ogień, te najbardziej znane, świder ręczny, łuk ogniowy, krzemień i piryt oraz krzesiwo tradycyjne. Oblężenie miałem duże, nie wszystko zdążyłem zaprezentować, także za wyjątkiem przerwy obiadowej, do wieczora mi zeszło :)
Równolegle odbywał się inne warsztaty. W długiej chacie działało palenisko, przy którym Adrian i Kamil pokazywali jak wykuć nóż czy krzesiwo, chętni mogli spróbować swoich sił. Grzegorz prezentował odlewanie brązu i miedzi oraz ozdoby z kości, Cyprian garbowanie skór oraz wyroby z kory brzozowej, Jacek uczył posługiwania się atlatlem, procą sznurkową i bolas. Michał przebrany w skóry obok swojego obozowiska łowców-zbieraczy opowiadał jak radzili sobie ludzie w epoce kamienia, oprawił też królika krzemiennym wiórem. Piotr opowiadał o tradycyjnym łucznictwie oraz robieniu noży. Tomek pokazywał jak naostrzyć nóż. W sobotę gościem specjalnym był Łukasz Łuczaj, który odwiedził nas i mogliśmy z nim porozmawiać. Dzięki Jagodzie na scenie amfiteatru został odtańczony spontanicznie kankan :) Marta zorganizowała szkółkę tańca średniowiecznego oraz nocne pokazy tańca z ogniem. Wieczorem Tomek Owsiany pokazywał slajdy oraz opowiadał o swojej podróży na Madagaskar. Było jeszcze granie na gitarze i wspólne śpiewanie oraz liczne konkursy. Z kuchni Prasłowian (?) niewiele zdążyłem zrobić. Były frytki z czyśćca, chipsy z topinamburu, placuszki z pokrzywy, zupa ''ze wszystkiego'' oraz barszcz z barszczu.
W niedzielę przed południem odbyły się ciekawe warsztaty zielarskie poprowadzone przez Hannę "Zielichę" Świątkowską. Po południu przyszedł czas pożegnań i odjazdów. To tak w wielkim skrócie.

Mam nadzieję, że to co zobaczyliście, w jaki sposób można połączyć wypoczynek na świeżym powietrzu, współczesny survival czy bushcraft z elementami odtwórstwa historycznego, połkniecie bakcyla i następnym razem spotkamy się już w przebraniach na którejś z imprez.
VI Konwent Survival ''Back in time'' przeszedł do historii. Myślę, że wszyscy wspominać go będą jak najlepiej.

Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/101961305466505913296/BackInTime#
Filmy: https://www.youtube.com/watch?v=zwgvjx6ya9w
https://www.youtube.com/watch?v=rriKdvrgNzk

środa, 13 sierpnia 2014

Kawa z nasion przytulii czepnej


Kawy by się napił :) Na żołędzie i kosaciec jeszcze za wcześnie, więc poszukajmy czegoś innego. W zasadzie to surowca nie musiałem specjalnie szukać, sam się przyczepił do spodni:)


Jak co roku pojechałem na warsztaty do Żmijowisk po naukę. Lubię to miejsce ze względu na miłą atmosferę, ciekawych ludzi, wspaniały klimat, w jakim odbywają się warsztaty i otoczenie, które przypomina moje strony. Co roku pojawiają się nowe elementy, poszerzam swoją wiedzę odnośnie słowiańskiej kuchni. Jest grodzisko, las, pole, łąka, na której pasą się krowy, urocza mała wieś, w której czas jakby się na chwilę zatrzymał, zobaczymy tutaj widoki, jakie już niestety zanikają z naszego krajobrazu. No i jeszcze jest coś ważnego:) Blisko bazy, w drewnianej chałupie jest mały wiejski sklepik z regionalnym piwem, które nigdzie tak dobrze mi nie smakuje jak tutaj.


W kilka osób wyszliśmy przed wieczorem na pobliskie łąki i pola z zamiarem nabierania nasion wyki na polewkę. Nie bardzo pamiętam jak pojawił się temat kawy, nie było jej w planie. Tak więc przy okazji zebraliśmy nasiona przytulii czepnej. W bazie przebrałem je i wrzuciłem do metalowego rondla. Na malutkim ogniu najpierw dosuszyłem przytulię a następnie uprażyłem. Roztarłem uprażone nasiona kamieniem w glinianej misie, nie było tego za dużo, ale kolor i zapach był bardzo zachęcający - pachniało kawą! Wsypałem do kubka i zalałem wrzątkiem, kilka minut niecierpliwości i wreszcie testy smakowe.


Kawa z nasion przytulii czepnej, zarówno zapachem jak i smakiem, przypomina kawę prawdziwą. Kawę próbowało kilka osób, wszyscy uznali, że ma dobry smak, nie słodziliśmy jej ani nie dodawaliśmy mleka. Oczywiście doznania zależą w dużej mierze od tego, w jaki sposób przyrządzimy taką kawę. Poza tym to tylko substytut, prawdziwej kawy nic nam nie zastąpi, tak więc nie bądźmy rozczarowani. Nasiona przytuli czepnej nie zawierają kofeiny. 

W wielu źródłach znajdziemy informację o tym, że z nasion przytuli można uzyskać najlepszy substytut prawdziwej kawy. Zgadzam się z tym twierdzeniem jak najbardziej, próbowałem już różnych kaw, przyrządzanych z innych surowców, ale ta zdecydowanie smakuje najlepiej. Doszukiwaliśmy się jeszcze efektu pobudzenia po wypiciu takiej kawy, jednak efekt pobudzenia wiązałbym raczej z efektem placebo.

Nasiona przytulii czepnej zbieramy w lecie, kawę można zrobić zarówno z zielonych, niedojrzałych jeszcze nasion jak i tych brązowych, już wyschniętych. Zbór jest o wiele bardziej pracochłonny w porównaniu z np. żołędziami, ale prażenie jak i mielenie uprażonych nasion jest za to łatwiejsze. Dalej postępujemy tak samo jak przy robieniu kawy z żołędzi.

Chociaż na co dzień kawy nie pijam, to czasem lubię dla odmiany spróbować czegoś nowego, oryginalnego, takie odkrywanie smaków.

czwartek, 17 lipca 2014

Zlot dla Piotrka



"Żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, kiedy umrzesz." 

Taki podpis miał Piotr A.P., nasz forumowy kolega, którego wśród nas już nie ma. I zrobiło się smutno, gdyż AP był osobą nieprzeciętną. Udzielał się na forum, interesował się survivalem, był wokalistą w zespole muzycznym, ratownikiem medycznym, miał duże plany, które nie będzie mu już dane zrealizować.

Gdy pierwszy raz pojawił się na forum pomyślałem, co to za ''Abscessus Perianalis'', jakiś ropień? Później poznałem osobiście na zlocie w Bukownie, rozśmieszył wtedy rozciętym nosem saperką:) Pamiętam jego grę na gitarze i śpiewanie nad Wisłą, także naszą ostatnią rozmowę w nocy przy ognisku  na zlocie z okazji 10-lecia forum.

By uczcić jego pamięć zorganizowaliśmy zlot, godnie go żegnając. Nie smutek i płacz, tego na pewno by nie chciał. Miała być dobra zabawa i była. Zlot odbył się nad jeziorem Próba niedaleko Sieradza i był jednym z najliczniejszych w historii forum. Jak zwykle w piątek większość osób docierał z całej Polski do późnych godzin nocnych, Czekał na nich stół bogato zastawiony wszelkimi smakołykami, każdy mógł się posilić. Sobota upłynęła pod znakiem warsztatów: wyjście po dzikie roślinki do kociołka wege, krzesanie ognia, świder ręczny, obróbka  krzemienia i szkła, ABC nurkowania, strzelanie z wiatrówki, strzelanie z łuku zrobionego z rurek PCV i rzucanie atlatem, zrobiliśmy kajak z folii i gałęzi, było pływanie dmuchanym kajakiem i pontonem. Ciepła woda skusiła nas do pływania, na czym kto miał, działo się sporo na, jak i pod wodą :)
Na pobliskiej łące urządziliśmy łowy na ''skaczące białko''. Uprażone pasikoniki można było spróbować w wersji naturalnej, po meksykańsku, a także w zupie z komosą białą. Delektowaliśmy się dobrą herbatą z samowaru i yerba mate.

Byłby to normalny zlot, gdyby nie powód, dla którego spotkaliśmy się. Przed wieczorem odbyła się projekcja dwóch krótkich klipów z AP. Na karteczkach każdy zapisał ostatnie słowa pożegnania. Ułożyliśmy ogromny stos na ognisko i każdy wetkną swoją karteczkę. Było nas blisko 50 osób, każdy dołożył do stosu kilka patyków, ogień sięgał ponad 10 m. Wpatrywaliśmy się jak płomienie pożerają suche gałęzie, zaległa cisza i przygnębienie. Ktoś puścił utwór z pierwszego klipu z wokalem Piotrka. W tym momencie zabrzmiało to niezwykle.
To dla Ciebie AP, żegnaj nam leśny człowieku. Kiedyś się jeszcze spotkamy...

Zdjęcia:  https://picasaweb.google.com/101961305466505913296/ZlotDlaPiotrka02 
Klipy:  https://www.youtube.com/watch?v=ykwJ6OXe7b8&feature=youtu.be
           https://www.youtube.com/watch?v=CrguoRc0RsQ&feature=youtu.be 

środa, 16 lipca 2014

Wilczy trop 2014


Opowieści znajomych o Wilczym tropie rozpalały moją wyobraźnię od dawna. W końcu zdecydowałem, że chcę tam pojechać, poczuć na własnej skórze, jak to jest.

Wilczy trop to impreza dla odtwórców historycznych, ma charakter zamknięty, co oznacza, że odbywa się bez udziału widzów. Jest to pozytywne rozwiązanie, bardziej naturalne, pozwala skoncentrować się na realizowaniu własnych zadań, nie ma robienia czegoś na pokaz.

Okres to wczesne średniowiecze, X-XI wiek, czasy pierwszych historycznych władców Polski, Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Impreza nawiązuje do naszych korzeni, rodzimej, słowiańskiej kultury.
Wilczy trop odbywa się na początku lipca w okolicy Kalwarii Pacławskiej na Pogórzu Przemyskim. Okolica jest bardzo malownicza, pagórkowaty teren z łąkami i lasami, ale nie tak odludny jak Bieszczady. Trzeba pamiętać tylko, że to obszar przygraniczny. Słyszałem powieść o jednej z drużyn, która w swych działaniach zapędziła się pod granicę i musiała noc spędzić w lesie śpiąc na tarczach :)
Bazą jest brama z wieżą, zasieki i dwie nieukończone jeszcze chaty. Do tego na czas imprezy rozstawiane są namioty, zadaszenia, stoły i ławy. W pobliżu jest źródło ze smaczna wodą, z którego czerpie się wodę. Łąki porasta mnóstwo aromatycznych ziół, przyprawialiśmy nimi nasze potrawy. Rajski kawałek ziemi, w który równie rajsko człek się czuje.

Po załatwieniu kilku spraw formalnych z Kniaziem Sławomirem z Drużyny Grodów Czerwieńskich, wyjechałem w sobotę rano. Już sama podróż to atrakcja sama w sobie, prócz krajobrazów wąskie dróżki, serpentyny i podjazdy. Samochód musiałem zostawić na pierwszym parkingu, a i tak miałem problem z dojazdem z uwagi na niskie zawieszenie w moim aucie. Przebrałem się, spakowałem graty do lnianego wora i na boso ruszyłem do obozu. Na miejscu jednak zastałem prawie same dziewoje, wojowie od rana brali udział w zbrojnej grze terenowej. Szybko się zapoznałem z załogą grodu, okazało się również, że jest kilka osób, które już wcześniej poznałem przy okazji innych imprez historycznych. Przy ognisku w wielkim metalowym garze trwało przygotowywanie strawy (w tym roku w imprezie brało udział ok. 60 osób), w glinianych garach była już przygotowana kasza, nieopodal wędziło się mięsiwo, na stołach czekała inna strawa. Odległe nam czasy historyczne i uboższa w składniki kuchnia wcale nie oznacza, że spożywane wtedy potrawy były mniej smaczne, nic bardziej mylnego. Kilka smakołyków będących dla mnie nowością miałem okazję spróbowania na Wilczym, na myśl o kaszy z mięsem i sosem cebulowym jeszcze się oblizuję :) Pieprzu wtedy nie było, za to sól i bogactwo przypraw ziołowych. Wystarczyło się przejść kilka kroków za bramę, by nazbierać aromatycznej lebiodki, macierzanki czy mięty.

Wliczy trop to impreza o wysokim poziomie, dba się o szczegóły, przestrzega się poziomu historycznego pod względem całości wyposażenia, wyglądu obozu, uzbrojenia czy pożywienia. Jak dla mnie, osoby z zewnątrz, bardzo przyjemnie się to odbiera. Nie ma tu zbędnego obwieszania się świecidełkami, kolorowych jarmarcznych strojów, pomylonych wzorów uzbrojenia wziętych z różnych nacji, niespójności, czy nie potwierdzonych w źródłach elementów wyposażenia. A byłem już na nie jednej imprezie o charakterze historycznej, nie jedną rzecz widziałem, nawet te największe nie są pod tym względem wyjątkiem.

Stałą i jedną z najważniejszych rzeczy na Wilczym są zbrojne działania terenowe przeprowadzane według określonego wcześniej scenariusza, choć nie tak do końca :) Zawsze się zdarzają nie planowane akcje, co jest elementem zaskoczenia i dodatkową atrakcją. Wojowie dzielą się na drużyny i wyruszają w okolice by prowadzić działania militarne, czasem także w nocy. Są też zbójcy atakujący gród i porywający obsadę. Jest też organizowany turniej piątek i pojedynki. Starcia zbrojne, trening, zaprawa, warsztaty jak i wypoczynek, wszystko co towarzyszy życiu grodowemu ma tutaj miejsce. Ze źródła w drewnianych wiadrach trzeba nanosić wody, przynieść opał, przygotować strawę. Wieczorem zasiada się przy ławach lub ognisku, odpoczywa, rozmawia i wspólnie biesiaduje, jak na słowiańską tradycję przystało. A wszystko we wspaniałym klimacie.

Link do albumu: https://picasaweb.google.com/101961305466505913296/WilczyTrop201402#