sobota, 14 stycznia 2017

Mały bushcraft w najbliższej okolicy


Za siedmioma kościołami, za siedmioma marketami, za siedmioma śmietniskami... Nie, to nie będzie bajka, chociaż...
W okresie Nowego Roku miałem kilka dni wolnego, odpoczywałem, sam. Poza drobnymi rzeczami robionymi w domowym zaciszu, wędrowałem po okolicznych lasach. Mam to szczęście, że blisko domu jest miejsce gdzie bez żadnych obaw mogę pójść, rozpalić ognisko, posiedzieć, odpocząć, zbudować szałas, zanocować i robić, co tam sobie wymyślę. Szanuję ten las jak rodzinny dom, to miejsce gdzie wracam z przyjemnością. Znam go bardzo dobrze, bo przecież każdy zna swój dom. Przez tyle lat nic się nie zmieniło, dalej jest to świat, który daje mi tyle szczęścia.

Cudowny słoneczny poranek, rześkie powietrze, jakieś -20 C. Wymrażam wirusa. Opatulony w wełniany koc, oparty o brzozę, siedzę wygodnie i staram się wchłonąć całe ciepło, jakie daje słonce i ognisko. Gdy zamknę powieki, czuję na policzkach ciepło słonecznych promieni. Ognisko jest jednak bliżej, ciepło bardziej materialne. Delektuję się poranną kawę. Wpatruję się w ognisko, jak ogień zjada kłody. Wpatruję się w niebo, jak napływają i odpływają chmury. Małe, duże, jasne i ciemne, o rożnych kształtach, kolorach, w rożnych kierunkach, jedne rosną, a inne się rozpływają. Słonko podświetla je niczym orkiestrę na scenie,.. i nie przeszkadza mi to, że nie znam scenariusza. Jedni wchodzą na scenę, a inni schodzą. Nadleciał kruk, nocą lśniący, pokrzyczał coś tam po swojemu na mnie i odleciał. Wypatruję czy ktoś nie idzie, ale gdzież by ty ktoś w taki dzień przyszedł, po co?



Porcja sucharów, suszone mięso, jabłka i gruszki. Niczego mi nie brakuje do szczęścia.

Zima jest dobra, bo brak wtedy wszelkiego latającego plugastwa. I jest lód, w niektóre miejsc można na bagnach dotrzeć tylko w zimie po lodzie. Śnieg też jest dobrodziejstwem, czysta woda, w dzbanku wrzątek. Mam ochotę na gorąca herbatkę. Sześć kroków od ogniska rosną maliny, z ich pędów sporządzam smaczny napój. Doceniam zalety drewnianej kuksy, mróz a mi nic nie przymarza do dłoni ani nie parzy w usta, w dodatku trzyma ciepło lepiej niż metalowy kubek. No i sentyment do ręcznej roboty, do drzewa.



Łażę po krzakach, rozglądam się, co tam ciekawego, tropię zwierzynę na białym, sprawdzam, co przybyło, co ubyło, taka roczna inwentaryzacja. Każdy pozostawia jakiś ślad po sobie, jak ktoś umie czytać, to ma niezłą zabawę. Zdziwienie mnie ogarnia gdyż pierwszy raz w tej okolicy okrywam ślady jeleni. Kora na drzewach nosi ślady zgryzania nie tylko jeleni, stołowały się tu też sarny i łosie. Ten ostatni to jak zwykle wielki podróżnik i smakosz, gusta ma dziwne. Na ośnieżonym lodzie poślizgnęła się sarna, wszystko zapisane, każdy krok. Bobry nicponie schowały się w żeremi, lód zmroził zalewisko, wystają tylko końce wierzbowych gałęzi zgromadzone w spiżarni. Na wietrze kołyszą się gniazda remizów, ten to dopiero sztukmistrz nad sztukmistrze, taką kołysankę upleść. Dałoby się jeszcze grzybów nazbierać i korzeni do jedzenia nakopać, ale to nie dzisiaj. Zataczam kółko i wracam do obozowiska zanim całkiem wygaśnie ognisko.



Droga. Nie pamiętam ile już razy nią szedłem, zbyt dużo by zliczyć. Nie jest to jakaś tam przypadkowa droga, ale ta konkretna, prowadząca do tego lasu, do tego miejsca.



Z podtopionym lesie jest dużo uschniętych drzew, znoszę kilka i rąbię na opał. Jakby nie mróz, to nie doszedłbym tu nawet, po lodzie jest duło łatwiej. Jestem na małej wysepce, na której rosną dwie brzozy, do koła, zależnie od pory roku i pomysłów bobrów mniej lub więcej wody. Niezapomniany widok z dzieciństwa to łany żółknących traw i białe pnie brzóz, pięknie było, tak jasno, radośnie. Teraz ten teren opanowały całkowicie nawłocie i obraz zaciemniły. W zaroślach nawłoci dziki mają swoją noclegownię. Dla mnie pożytek z nawłoci jest jedynie taki, że mogłem z nich szałas wybudować.

Wełniany koc, skórzana torba, łuk ogniowy, drewniana kuksa, szałas, ognisko, tropienie itp. I można się śmiać, że odtwórstwo to dziecinada, że survival to dziecinada, i traperstwo to dziecinada, i wszystko to w sumie dziecinada. Tylko śmierć jest poważna.



Z dawnych lat pamiętam jeszcze, że były tu podmokłe łąki, koszone, na które ciężko było wjechać końmi. Człowiek starał się w jakiś sposób zawładnąć nad tym terenem, do czasu. Łąk dawno już ich nikt nie kosi, porosły brzozami, olchami, wierzbą, pokrzywami i innymi zaroślami. Obserwuję jak na przestrzeni kilkudziesięciu lat okoliczny krajobraz uległ zmianie. Stawy, na których łowiłem ryby zarosły, rów melioracyjny opanowały bobry. Zatopiły pobliskie łąki, las, dojść można tylko po lodzie w zimie. Przybywa krzaków, drzewa coraz większe, można powiedzieć, że las się starzeje. Teren staje się coraz bardziej niedostępny i dziki, przyroda kształtuje go według własnych zasad.

8 komentarzy:

  1. Artur powinieneś wydać swoje opowiadania...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy w takim szałasie, z wełnianym kocem i ogniskiem da się wygodnie spędzić noc przy - 20*C?
    Pozdrawiam, Tomek

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, ten szałas przy tak niskich temperaturach nie zapewnia komfortu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa opowieść, inspirująca ...
    Miło czasami wrócić na dawne tereny z dzieciństwa.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję. Pozdrawiam również.

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć . Dawno nie czytałem Twojego bloga . Miło jest posłuchać dobrych opowieśći . Dziękuję w imieniu swoim i innych .

    OdpowiedzUsuń
  7. Te opowieści są super, zawsze mnie motywują do wyjścia i resetu na łonie natury.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czy posiada ktos kontakt bezpośredni do osoby zajmującej się wyrobami z kory drzew?

    OdpowiedzUsuń