piątek, 23 listopada 2018

Listopadowe Biesy


Z wyjazdem czekałem aż minie sezon i będzie mniej turystów. Było warto, jedyny minus to krótki dzień. Nadrabiałem to wcześnie wstając. Początek listopada był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Po drodze w Bieszczady zajechałem do dwóch nieczynnych kamieniołomów, w Błażowej oraz Krościenku. Poszukiwałem materiału, który nadałby się do obróbki. O tym, co tam znalazłem, opiszę innym razem.

Przez pierwsze kilka dni kręciłem się w okolicach zalewu Solińskiego. Moją uwagę zwrócił bardzo niski stan wody w zbiorniku, takiego jeszcze nie widziałem. Był plan przepłynięcia wpław na Skalistą wyspę i spędzenia na niej kilku dni, ale okazało się, że była już zajęta. Zaciekawił mnie też przeciwległy brzeg zalewu, ale odłożyłem to na inny termin. Jest tyle wspaniałych miejsc w Bieszczadach, gdzie jeszcze nie byłem.

Niski stan odsłonił pozostałości po dawnych wsiach Horodek i Zachumijczyk, które zwykle skrywają się pod powierzchnią wody. Pierwszy raz mogłem się temu bliżej przyjrzeć. Lokalizację zdradzają fragmenty kamiennych podmurówek zabudowań, wybrukowane podjazdy, schody, cegły, ceramika, szkło i stalowy złom. Śladów jest więcej, tylko trzeba dobrze poszukać. Zagłębiając się w las odnajduję częściowo zawalone kamienne piwnice, studnie i stare sady.

W większości marsz brzegiem zalewu nie sprawia problemów, idzie się po piasku, rzadziej po drobnych kamieniach. Jest kilka miejsc, gdzie marsz przy samej linii wody jest bardzo utrudniony, a czasami wręcz niemożliwy. Stromo opadające skały wprost do wody. Takie miejsca trzeba omijać idąc dalej od brzegu. Opadająca woda odsłoniła też miejscami muliste dno, po którym ciężko się poruszać. Za to w miejscach o miękkim podłożu znajdziemy pełno śladów zwierzyny. Dawno nie widziałem tyle śladów niedźwiedzi. Tropy olbrzymiego samca pozostawiającego odciski wielkości mojego buta (46), jak i niedźwiedzicy z młodymi. Tropy odciśnięte w glinie, skryte pod wodą, ślady pazurów na korze drzew jak i odchody pełne fragmentów niestrawionych do końca owoców ze zdziczałych sadów. Zauważyłem też liczne ślady żerowania innych drapieżników. Być może niski stan wody wpływa w jakiś sposób na zwiększenie atrakcyjności tego obszaru łowieckiego drapieżników, a może to tylko jesienne robienie zapasów? Tropiłem również żubry, które w okolicach zalewu mają swoje stałe miejsca. Teraz jesienią żubry, jelenie i niedźwiedzie chętnie stołują się dzikimi jabłkami. Ucierają się o korę starych drzew pozostawiając na nich kłębki sierści. Nie trudno znaleźć kości czy inne ślady ucztowania.

Niski stan wody utrudnił bobrom gromadzenie zapasów na zimę. Odkrył też wykopane przez nie korytarze, które zwierzęta starały się przykryć gałęziami. Łatwo było podejść bobry. Gdy przechodziłem obok ich nor słychać było tylko głośny plusk ogona o taflę wody. Po kliku minutach, gdy siedziałem w ciszy na brzegu, wypływały o kilka metrów dalej i jak gdyby nigdy nic zajmowały się swoimi sprawami.

Las dziki, pełen wykrotów, jarów, drzew o pomnikowych rozmiarach, splątanych korzeni, kolczastych tarnin i jeżyn. Do tego śliskie i strome podejścia. Plecak, nawet niewielki, utrudnia przeciskanie się przez wąskie przesmyki. Gałęzie zaczepiają o ubrania i ekwipunek. Trzeba zejść na kolana, wyszukiwać ścieżek wydeptanych przez zwierzęta. W te miejsce człowiek rzadko zagląda, to ostoja zwierzyny. Nawet jak nic nie zobaczymy wyraźnie ją czuć.

Po ciepłym dniu z przyjemnością wziąłem kąpiel, w lodowatej już o tej porze, wodzie zalewu. Samopoczucie po kąpieli znacznie się poprawiło i przyjemnie było kłaść się czystym spać. W kolejnych dniach, gdy miałem tylko taką możliwość, myłem się wieczorem w mniejszych lub większych strumieniach.

Zaliczyłem kilka wschodów i zachodów słońca. Nie sam, co było łatwiejsze. Wstawanie grubo przed świtem, dojazd na miejsce, a później jeszcze marsz pod górę i oczekiwanie na upragniony wschód. Dolina górnego Sanu z jej torfowiskami, Połonina Caryńska, wieża widokowa na Korbani, Wielka Rawka i zdobycie szczytu szczytów :) Dzień tu, dzień tam. Zwierzyń, Solina, Łupków, Terka, Studenne, Żubracze, Wetlina, Łopienka, Stuposiany, Dzwinacz Górny, Radziejowa, Tyskowa, Krywe, Tworylne, Chryszczata, Huczwice. Trochę tych kilometrów zrobiłem.

W dolinie Rabiańskiego potoku bawiłem się w poszukiwacza diamentów marmaroskich. Kilka całkiem ładnych okazów udało mi się znaleźć. Ich wartość jest jedynie sentymentalna, są tak małe, że trudno o zastosowanie.

Ostatnie dni wyjazdy przesiedziałem w chacie Jawornik. Od tamtego roku poznaje te okolice, przesuwam się na zachód. Pomyszkowałem w dolinie, pobawiłem się trochę w bushcraft, odpocząłem. Wyczułem dobrze moment, kiedy z stamtąd zwiać. Długi weekend przyciągnął ludzi w to miejsce, a ja na towarzystwo nie miałem ochoty. Muszę sobie poszukać spokojniejszej miejscówki.
Tekst i zdjęcia mało zachęcające, to i może w domu zostaniecie :) Pozdrawiam.


2 komentarze:

  1. Czerwona parasolka- ważniejsza od noża :)... Zazdroszczę Bieszczad.

    OdpowiedzUsuń
  2. W parasolce jest noz, pistolet, wlocznia...a wogole to nie parasol tylko mobilne tipi

    OdpowiedzUsuń