Postać Włóczykija, bohatera książek o Muminkach, znakomicie wpisuje się w bushcraftowe klimaty. Przyjaciel natury, symbol wolności i samotnych wędrówek. Skromny, mądry, empatyczny i tajemniczy. Lubił rozmyślania przy ognisku, grę na harmonijce, palenie fajki i dobrą kawę. Starał się posiadać jak najmniej rzeczy. Nosił prawie pusty plecak. Nienawidzi wszelkich zakazów i nie znosił strażnika parku ;)
Nie książkowym i nie telewizyjnym, ale prawdziwym autorytetem, który niedawno opuścił ten świat, był Mors Kochanski. Kanadyjski ekspert survivalu polskiego pochodzenia Był instruktorem zdrowego rozsądku w świecie fikcyjnych ekspertów. Autor wspaniałej książki o klasycznym bushcrafcie. Minimalista, mistrz improwizacji, autor powiedzenia „Im więcej wiesz, tym mniej nosisz”.
W duchu minimalizmu udałem się ostatniego dnia listopada na biwak. Krótszy dzień sprawia, że mniej chętnie wyruszamy o tej porze do lasu. Tym bardziej z nocką i sami. No chyba, że ktoś tak jak Włóczykij lubi samotność. Do plecaka spakowałem nóż, zapałki, latarkę, czajnik, kubek, butelkę wody i kilka jabłek. Zamierzałem zbudować i przetestować debris hut. To rodzaj schronienia zbudowanego z naturalnych materiałów, które umożliwia nocleg bez konieczności palenia całonocnego ogniska, posiadania śpiwora, maty czy innych rzeczy. Nigdy wcześniej nie spałem w debris hut i ostrożnie podchodziłem do tematu. Jak na pierwszy raz wystarczy. Na testy w dużo niższych temperaturach przyjdzie jeszcze czas.
Starannie wybrałem miejsce. Materiału na szałas miałem pod dostatkiem. Problem w tym, że w większości liście były mokre i nadawały się tylko na obsypanie szałasu z zewnątrz.
Na posłanie nazrywałem pokaźną ilość suchych traw.
Na konstrukcję szałasu użyłem tylko suchych gałęzi, nie ucierpiało ani jedno drzewo. Nie używałem narzędzi do budowy szałasu, nawet noża. Budowa zajęła ponad 4 godziny i gdy skończyłem zapadł już zmrok.
Rozpaliłem ognisko, zjadłem kolację i długo siedziałem rozmyślając o różnych sprawach. Siedząc w przyjemnym cieple ogniska nie czułem, że temperatura spadła poniżej zera. Gdy szedłem spać zauważyłem, że liście pokrył już szron. Wczołgałem się do swojego schronienia i zasłoniłem wejście trawami oraz plecakiem. Przysnąłem mocno i z szałasu wyszedłem już po wschodzie słońca.
Rozpaliłem ognisko, wstawiłem wodę na herbatę i nabiłem na kijki jabłka, aby upiekły się na śniadanie. Pyszne są takie pieczone nad ogniskiem jabłka.
Nie chcę opisywać swoich wrażeń po jednym noclegu w debris hut. Prześpię w ten sposób kilka nocy, to podzielę się z wami spostrzeżeniami. Tak samo z budową. Spróbuję zmierzyć temperaturę wewnątrz schronienia. Jestem ciekaw, jaka będzie różnica? Mogę zdradzić, że w kolejny weekend dorobiłem drzwi zasłaniające wejście oraz dołożyłem suchych paproci na posłanie. Czekam na kołderkę ze śniegu i mróz zmieniający wodę w lśniące kryształy. I marzy mi się cisza, taka jak w poniższym cytacie.
Dokąd idziesz?
- Nie wiem - odpowiedział Włóczykij.
Drzwi zamknęły się i Włóczykij wszedł w las. Miał przed sobą sto mil ciszy.
Tak , sto mil ciszy .Cudne.W moim świecie trudno choćby milę znaleźć.A włóczykij na zimę wybywał z Muminkowa , jeśli dobrze pamiętam.I to zdjęcie z jabłkami świetne , czuć zapach szarlotki.
OdpowiedzUsuńSmutne, jeśli tak masz. Dla mnie największą wartość podczas leśnych wędrówek jest własnie cisza. A od Włóczykija różnię się między innymi tym, że lubię zimę i nie palę fajki :) Dzięki.
OdpowiedzUsuńPięknie, cóż nieraz myślałam aby tak spróbować, ale daleko nie odchodzę od domu a ostatnio tu albo drzewa wycinają albo strzelają jak na wojnie. Nawet saren ostatnio nie słyszę. A cisza w lesie jest, cudna - dobrze po północy i gdy wiatru nie ma. Dzięki za opis, czekam na dalsze wnioski :)
OdpowiedzUsuńJa Ci o tej ciszy przypomnę... Mój Włóczykiju... ;-) :-*
OdpowiedzUsuńPiękne przeżycie
OdpowiedzUsuńNie wszędzie, ale czasem spotykam miejsca, gdzie nagromadzenie liści pozwala zbudować taki "domek jeża".
OdpowiedzUsuńDrzewiej, gdy kasy nie było a na wyposażeniu tylko koc, menażka i parę drobiazgów. Człowiek kombinował jak tu nie dać się naturze, a
Wędrując tu i ówdzie, widywałem czasem miejsca większego nagromadzenia liści, którymi to, jesienną porą interesowałem się czasem. Było to, gdy i kasy niewiele i sklepów z porządnym sprzętem też. Do dyspozycji miałem koc, menażkę oraz parę drobiazgów.
OdpowiedzUsuńAby nie dać się naturze (przygruntowe przymrozki) wymyślałem doraźne rozwiązania, pozwalające przespać noc bez budzenia się z zimna i ciągłego dokładania do ognia (co i tak miewało miejsce).
Takim rozwiązaniem była również "chatka jeża" jak (na swój użytek) nazwałem opisywany (nie po polskiemu) "debris hut".
Moje działanie wynikało z konieczności oraz obserwacji przyrody.
Nie miałem dostępu ani wiedzy o książkach survivalowych czy innych takich. Dekady wstecz, w czasach socrealizmu, wystarczała sama chęć wyjazdu, wyrwania się spod kontroli. Taki głód naturalnego nie zabetonowanego środowiska. W zasadzie poruszałem się i działałem jak zwierzę- turysta.
Dużo było intuicji i zaspokajania potrzeb w (większej niż dziś) zależności od przyrody.
Dziś jestem oszpejony, w dużo większym stopniu niezależny od przyrody i jej kaprysów. Nocowanie w krzakach "na jeża", pobudka (z zimna) przed lub o świcie to była norma. D marzła, to i sposoby na złagodzenie przykrego odczucia znajdowałem. Instynktownie jak zwierzę zakopywałem się w liścianej pierzynce.
Nie było wymyślnych konstrukcji i budowania na trwałość. Minimum wysiłku i czasu poświęconego na budowę oraz bardzo dokładne oddanie moczu przed "jeżowaniem". O paradoksie, gdy ja zakopywałem się w liściach "zmiennicy " uaktywniali się właśnie, tuptając do świtu.
Było, minęło, oby nigdy nie było potrzebne. To jednak strata czasu i energii przekładająca się na: krótszy czas odpoczynku/snu i większe zapotrzebowanie na źródła kalorii. Pies